05.09.2019

Nowy Napis Co Tydzień #013 / O sprawach pisania własnego

Zobacz całość wystąpienia Romana Honeta

Jak to się dzieje?

To jest osobliwa formuła – bycie poetą. w gruncie rzeczy nic nie wyjawia ani nie objaśnia. Może niektórym ludziom zdaje się sygnalizować osiągnięcie upragnionego stanu intelektualnej oraz duchowej sytości, może dla niektórych sama przez się uchodzi za nobilitującą, w końcu dla niewielu stanowi może problem indywidualnej tożsamości, wymagający nieustannego rozstrzygania. Zapewne dlatego warto dbać, aby rozpoznania tego rodzaju znajdowały swoje miejsce na kartach dziennika czy pamiętnika, aby nie należało im świadkować na bieżąco.

Kiedy przykładowo człowiek przedstawia mi się jako poeta, co zdarzało się wiele razy, wtedy uznaję go za nadęte monstrum, zazwyczaj przez ciężar własnych deklaracji odwracające uwagę od rzeczywistej wartości tego, co napisało. Tak więc myśl o byciu poetą w pierwszej chwili wydaje mi się niezmiernie nudna.

Mgła i muł. Milczenie. Niemniej przypominam sobie pokrzepiający zapis Máraiego, że milczenie również jest nudne, więc wolałbym zachować dystans wobec stwierdzenia „jestem poetą” w zależności od tego, kto go używa oraz wobec kogo. Jeśli słyszę, że Miłosz czy Szymborska byli poetami w całości czy, powiedzmy, z natury – myślę: w porządku, zresztą w tej sytuacji to właściwie sprawy zamknięte. Jeśli w Dzienniku Lechonia czytam pełne goryczy wyznania, że zmarnował sobie młodość, a potem całe życie, świadomie dokonując całego szeregu niewłaściwych wyborów, że pozostała mu wyłącznie liryka, lecz jej statusu także nie jest pewien, ponieważ pisanie wierszy nie przychodzi mu łatwo – również w porządku; to właśnie wyraz wspomnianych metod diagnozy własnej, i również – sprawa zamknięta. Jeżeli natomiast na przykład podchodzi do mnie mężczyzna i mówi: „dzień dobry, Władysiński, jestem poetą”, wychwytuję w jego słowach to, czego sam nie widzi, a co utracił. Poczucie miary. Odwagę. Ideę oddania się pisaniu, którą zastąpił piedestałem dla siebie samego. Przede wszystkim stracił czas i na swój zabawny sposób zaburzył jego porządek, poetą bowiem człowiek staje się po śmierci, o ile tak zostanie oszacowane, za życia zaś pozostaje mu pisanie wierszy. Wolę więc mówić, że piszę wiersze. Trwa to od ponad dwudziestu lat, a zaczęło się od przekładów tekstów piosenek zespołów rockowych z angielskiego na polski.

Co mi po wierszach?

Po napisaniu każdego tomu zostaje co najmniej kilka wierszy. Zachowuję je na dysku, ponieważ po prostu nie pasowały do tomu. Tak uznaję. Czasem napiszę liryk właśnie dla siebie, wyłącznie, tak zupełnie obok tomu. Do tego można dodać niemal tysiąc pozostałych, których nigdzie nie opublikuję. Obecnie wiersze, które uznałem za nieudane, wyrzucam, a właściwie – ponieważ piszę na komputerze – kasuję od razu.

Czy piszę radośnie i beztrosko?

Napisałem wiele liryków, które można by uznać za takowe, ale nie znalazły się w tomikach. Zresztą co właściwie znaczy: „wiersz beztroski”? Napisany bez namysłu? Bez koncentracji? Tak jakby malarz podszedł do płótna, którego nawet nie zamocował na sztaludze, ale beztrosko rzucił na kaloryfer, a następnie beztrosko wlazł w farby bosymi stopami i równie beztrosko zaczął wspomniane płótno kopać, nanosząc kolory i nadając kształty, po czym stwierdził: proszę, namalowałem beztroski i radosny obraz. Otóż nie, pisanie to poważne zajęcie. Skądinąd: komu zdarzyło się czytać współczesny wiersz, może nawet cały tom (byle nie limeryków), który byłby radosny i beztroski? Warto dodać szybko: i równocześnie nie nasuwałby żadnych przypuszczeń, że jego autor nigdy niczego w życiu nie dotknął, żeby przypadkiem nie pobrudzić się własnym ani cudzym doświadczeniem.

Jak się zaczęło?

Pisanie wierszy zawsze zaczyna się od jakiegoś innego zajęcia, czasem zbliżonego, czasem całkiem odmiennego. Mogą to być zarówno przekłady, niekoniecznie wprawne, piosenek, jak i malowanie obrazów, tworzenie komiksów czy wreszcie zwyczajne rozpoczęcie pisania wierszy.  Moim zdaniem pisanie liryki można zacząć nawet od układania w lesie szyszek na piasku. Niewytłumaczalna przemoc początków, może tak. Nie przepadam za „chrzanieniem” w stylu: w domu regały pełne książek piętrzyły się po sam sufit, między nimi była oczywiście liryka, także poezje wieszczów wydane w skórzanych oprawach, więc już w wieku pięciu lat pisałem rymowanki, a czytać umiałem jako plemnik. Zresztą niewielu poetów – niezależnie od sposobu, który sprawił, że zaczęli pisać i pozostali przy pisaniu wierszy – ma skłonność do wydawania juweniliów. Tak więc: może po prostu piszę dość długo i na tyle regularnie, że dalsze trwanie przy przekładach mogłoby okazać się nudne. Niemniej zachowałbym ostrożność przed wskazywaniem na to, co można by określić jako, nazwijmy go tak, „etap twórczego rozwoju”. Kojarzy mi się to z wpisem na dyplomie pt. z okazji dwudziestopięciolecia pracy twórczej. Brzmi tak arcyformalnie, tak biurokratycznie. Jeśli zaś precyzyjniej przyjrzeć się temu stwierdzeniu, można zadać pytanie: czy to nie jest tautologia? Czy w literaturze na pewno może istnieć rozwój nietwórczy? Może to moje wątpliwości, własne patrzenie, nie wykluczam, że wadliwe, więc w efekcie nie osądzam, czy jest trafne.

Karol Maliszewski napisał omówienia moich pierwszych tomików. Potem jeszcze wielokrotnie o nich wspominał, napisał esej o moich wierszach na tle sytuacji debiutanta – zrobił dla mnie mnóstwo dobrego i jestem mu za to wdzięczny. z kolei Marian Stala około piętnastu lat temu po raz pierwszy użył terminu „ośmielona wyobraźnia” i zasadniczo – sądzę, że świadomie – niezupełnie go zdefiniował, nie dopowiedział, pozostawił pewną lukę interpretacyjną. Otworzyło to interesujący punkt wyjścia dla badaczy literatury, traktujących ową formułę poważnie, usiłujących ją zgłębić, a równocześnie uchyliło furtkę dla rozmaitych mistyków krytycznych, którzy odwołują się do tego terminu w przypadku problemów z wyrażeniem własnych myśli.

Z kim przestawałem najczęściej?

Trafiłem na mnie współczesnych, jak choćby poetów z kręgu pisma „BruLion, chociaż wymienienie wszystkich nazwisk i książek leży poza zasięgiem moich możliwości, może nawet chęci – było to ponad dwadzieścia lat temu, a  i to z dokładką chronologiczną. Czytałem często, niemal zawsze. Zachłannie. Niemal wszystkich. w połowie lat dziewięćdziesiątych tomiki były powszechnie dostępne w krakowskich księgarniach, nie tak jak teraz, kiedy można kupić publikacje trzech lub czterech wydawnictw, i koniec. Wtedy po wejściu do księgarni widziałem szeroki wybór liryki współczesnej, więc tomiki kupowałem czasem intencjonalnie, a czasem przypadkowo. Potem, kiedy jeździłem na rozstrzygnięcia konkursów poetyckich, i jeszcze później, gdy zacząłem brać udział w nielicznych spotkaniach autorskich, miałem do czynienia z jeszcze większą liczbą książek. a ponieważ w międzyczasie zacząłem redagować „Studium, gdzie nadsyłano pisma literackie i tomiki, chyba mogę powiedzieć, że czytałem prawie wszystko, co wówczas na bieżąco wydawano.

Kto mi pozostał?

Zawsze – i tak zostało do dzisiaj – lubiłem czytać Jana Lechonia, Rainera Marię Rilkego, Pabla Nerudę, Josifa Brodskiego, Czesława Miłosza, Wisławę Szymborską, Annę Świrszczyńską, Andrzeja Bursę, Tadeusza Gajcego, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Stanisława Grochowiaka, Kazimierza Ratonia, Zbigniewa Herberta i polskich metafizyków barokowych, na przykład Sebastiana Grabowieckiego. Ajgi Gennadij – to także poeta dla mnie istotny. O, jeszcze Tuwim. Iwaszkiewicz. Norwid. Słowacki! Wielu więc było i jest obecnych w moich lekturach. Dalej: Bertold Brecht, Marie Luise Kaschnitz, Tomas Tranströmer, Seamus Heaney. Nie sposób wymienić wszystkich, zresztą chyba nie w tym rzecz. a właśnie przypomniał mi się Leśmian! Poza tym została jeszcze proza. Ten temat także mógłby zakończyć się wyliczaniem w nieskończoność. Na bezludną wyspę zabrałbym wszystkie powieści i opowiadania Ernsta Wiecherta, Emila Zoli, Amosa Oza, Lea Lipskiego, Jaroslava Haška, Williama Faulknera, Louisa-Ferdinanda Céline’a, Hermanna Hessego, Alberta Camusa. Każdy pominięty byłby moją stratą

Kogo kocham?

Kobietę, poezję i psa.

Obejrzyj całe wystąpienie:

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Roman Honet, O sprawach pisania własnego, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2019, nr 13

Przypisy

    Loading...