23.12.2021

Nowy Napis Co Tydzień #132 / Migawka z „Solidarności”

Fotografując, staraj się pokazać to, czego bez ciebie nikt by nie zobaczył.
Robert Bresson

Tekst na podstawie rozmowy przeprowadzonej przez Aleksandrę Siwek.

Czasami w życiu mamy poczucie doświadczania znaczącego momentu historycznego. W trakcie karnawału „Solidarności” niesamowitą atmosferę, wiatr zmian, wyczuwało się w powietrzu. Nie ominęło to artystów, którzy w swoich pracach głośno wyrażali sprzeciw wobec panującej władzy. Kultura niezależna rozkwitała w podziemiach kościołów, prywatnych mieszkaniach czy na ulicach. Obserwując to wszystko, zdałem sobie sprawę, że muszę działania te udokumentować, pozostawić ślad po happeningach, wystawach czy instalacjach.

Zacząłem skromnie, od tego, co się działo w niezależnym życiu kulturalnym Warszawy. Fotografowałem już wcześniej, ale zawodowo zacząłem to robić w drugiej połowie 1980 roku pod wpływem impulsu, jakim stały się strajki na Wybrzeżu. Pracowałem jeszcze wtedy na etacie jako informatyk, więc niestety nie mogłem pojechać na strajk do stoczni, który bogato zilustrował mój nieżyjący już przyjaciel Erazm Ciołek. Wielka postać, jeżeli chodzi o historię polskiej fotografii, także tej upamiętniającej kulturę niezależną. Erazm miał ciekawą metodę na uniknięcie zatrzymania podczas starć demonstrantów z milicją. Zawsze chodził w okularach i w marynarce, pod krawatem, często w kapeluszu oraz płaszczu. Aparat fotograficzny miał natomiast schowany pod szalikiem, spod którego robił zdjęcia.

Umówiłem się z dwoma kolegami ze Związku Polskich Artystów Fotografików, z Jackiem Woźniakiem oraz Januszem Filą, i w 1981 roku stworzyliśmy wystawę W rok po Sierpniu, która była rodzajem raportu pokazującego, co działo się przez ostatnie 12 miesięcy w Polsce. Nasze prace przedstawiały działania związane z „Solidarnością”, ale też elementy życia codziennego. Nie chcieliśmy jednak przygotowywać schematycznej wystawy, na której prezentuje się umieszczone za szybą zdjęcia wielkości podwójnej kartki A4. Dlatego też fotografie wywołaliśmy w znacznie większym formacie. Powiesiliśmy je w przestrzeni galerii Stołecznego Biura Wystaw Artystycznych w WarszawieDzisiaj Galeria XXI, wówczas Galeria Rzeźby.[1] , która mieściła się w tym samym lokalu (na parterze) co niegdyś pracownia rzeźbiarza Xawerego Dunikowskiego. Te duże formaty wykonaliśmy sami, u mnie w pracowni. Wymagało to pewnych działań logistyczno-organizacyjno-technicznych, ale nie było wyzwaniem nie do pokonania. Normalnie powiększalnik stoi na blacie stołu, zaś maksymalne wymiary, jakie dzięki temu można uzyskać to jakieś 24 x 30 centymetrów.

Odpowiedni dystans potrzebny do wywołania zdjęć w większym formacie uzyskaliśmy, montując powiększalnik odwrotnie, rzutując obraz bezpośrednio na podłogę, na której położyliśmy papier. Problem odpowiedniego rozmiaru kuwety rozwiązaliśmy, używając w tej roli wanienki dziecięcej. Musieliśmy się trochę z nią napracować, ponieważ była zbyt wąska. Jednak odpowiednio manewrując papierem (oczywiście w dwie osoby) dało się uzyskać zadowalający efekt. Na utrwalacz zdobyliśmy kuwetę w odpowiednim rozmiarze, do której można było już bezpiecznie włożyć zdjęcie w dużym formacie. Wystawa ruszyła później w objazd po Polsce. Nadszedł jednak stan wojenny. Kiedy tylko ekspozycja dokumentująca solidarnościowy zryw dotarła do Pabianic, niemal natychmiast została „aresztowana”. Komisarz wojskowy zdecydował się ostatecznie zwrócić fotografie Stołecznemu Biuru Wystaw Artystycznych, więc po pewnym czasie udało nam się odzyskać wszystkie prace.

Pokaz miał ładne otwarcie, dobrą prasę – to dzięki niej utwierdziłem się w przekonaniu, że powinienem ostatecznie związać swoje życie z fotografią. Jednym z gości był wspomniany wyżej Erazm Ciołek, którego poznałem kilka lat wcześniej, odwiedzając jego wernisaż. Po obejrzeniu naszych prac podszedł do nas i powiedział: „Dobra robota”. Taka pochwała z ust uznanego fotografa zmotywowała mnie do dalszych działań. Erazm sprawiał wrażenie dość surowej osoby, ale nie było w nim śladu popularnej wśród artystów zawodowej zazdrości i zawiści. Zawsze umiał docenić dobre ujęcie.

Zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego zostałem internowany na warszawskiej Białołęce. Od początku miałem przekonanie, że dokumentacja zdjęciowa powinna utrwalić nie tylko warunki, w jakich przebywaliśmy, lecz także pokazać, jak kultura nie daje się zamknąć w więziennych bramachWięcej na ten temat zob. W. Borowik, My, internowani… Białołęka 1981–1982, Warszawa 2011, https://www.sws.org.pl/sites/default/files/publikacje/internowani....pdf [dostęp: 12.07.2021].[2]. Oczywiście nie byłem jedynym fotografującym ówczesne realia. Należy tutaj koniecznie wspomnieć słynnego filmowca Michała Bukojemskiego, którego również osadzono w tamtejszym obozie. Aparat i filmy pomogła mi przemycić żona, która jako artystka plastyczka także zaangażowała się w działalność kultury niezależnej. Początkowo pracowałem na radzieckiej smienie, ponieważ był to sprzęt łatwo dostępny i w razie „wpadki” konfiskata nie byłaby wielką stratą. Smiena miała bardzo niewielkie możliwości techniczne, ale dobry fotograf poradzi sobie w każdej sytuacji, wystarczy przysłowiowe „wklęsłe denko od butelki” jako obiektyw. W więzieniu stworzyliśmy także coś na kształt nielegalnej poczty. Samodzielnie robiliśmy stemple, głównie z gumek do ścierania lub kawałków linoleum, którym nadawaliśmy odpowiednie kształty za pomocą żyletek lub małych skalpeli (też przemyconych). Wielokolorowe tusze czerpaliśmy z wkładów do flamastrów. W zależności od umiejętności manualnych tworzącego pieczątkę trwało to od kilku do kilkunastu godzin. Stemple przedstawiające daty związane z „Solidarnością”, Lecha Wałęsę czy nawet więzienny bunt odbijaliśmy na zwykłych kopertach, które później przemycaliśmy za więzienne mury. Dzisiaj tę działalność śmiało można nazwać elementem kultury niezależnej.

Ogromną rolę w tamtym czasie odgrywały teatry podziemne. Należy wspomnieć tu chociażby Wieczernik Ernesta Brylla w reżyserii Andrzeja Wajdy czy monodram Olgierda Łukaszewicza. Do najważniejszych miejsc należało wtedy Duszpasterstwo Środowisk Twórczych, którym opiekował się ksiądz Wiesław Aleksander Niewęgłowski. Pretekst do spotkań w większym gronie stanowił Tydzień Kultury Chrześcijańskiej czy Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Można było wtedy obejrzeć wystawę, spektakl albo wysłuchać koncertu. Prezentowana tam sztuka niekoniecznie wiązała się z tematyką religijną. Kościół dawał wówczas artystom duże możliwości, zaś galerii państwowych raczej unikano. Miejscami opozycyjnymi wobec reżimowego monopolu były także prywatne mieszkania. Urządzano w nich wystawy, organizowano koncerty oraz spektakle. Ponadto, jeżeli któryś z artystów-plastyków miał własną pracownię, to często właśnie tam tworzył przestrzeń wystawienniczą. Istniało także zjawisko wystaw walizkowych. Dzieła o niezbyt dużych formatach chowano do walizki, z którą później można było ustawić się gdzieś „na mieście”. W jednej z książek w mojej bibliotece znalazłem zdjęcie wystawy umieszczonej na płocie któregoś z żoliborskich domówWięcej o takich realizacjach zob. A. Wojciechowski, Czas smutku, czas nadziei, Warszawa 1992.[3]. Przy dobrej pogodzie, pod pieczą organizatorów, instalacja taka mogła przetrwać cały dzień pod gołym niebem.

W ówczesnej Warszawie artystów kultury niezależnej skupiał kościół przy ulicy ŻytniejDzisiaj Sanktuarium św. Faustyny przy parafii Miłosierdzia Bożego i św. Faustyny.[4], którego proboszczem był ksiądz Wojciech Czarnowski. Kwitło tam życie artystyczne, w podziemiach organizowano koncerty, a kapłan zawsze ugościł talerzem pożywnej zupy. W tamtych czasach świątynia była placem budowy, publiczność mogła wśród rusztowań obejrzeć spektakl albo wystawę. To właśnie tam Tadeusz Kaczyński (nieżyjący już dzisiaj krytyk muzyczny) prezentował koncerty stworzonej przez siebie „latającej” Filharmonii im. Romualda Traugutta. Była to grupa śpiewaków, aktorów i muzyków, którzy podczas swoich występów przypominali zakazane w PRL pieśni patriotyczne. Koncerty odbywały się nie tylko w Warszawie, lecz także w Gdańsku, Bydgoszczy, Poznaniu czy Krakowie. Sopranistka Izabela Kłosińska, mezzosopran Anna Lubańska czy tenorzy Krzysztof Szmyt, Krzysztof Kur oraz Adam Zdunikowski, barytony Ryszard Cieśla, Robert Gierlach i Artur Ruciński do dziś związani są ze znanymi scenami operowymi.

Fenomenalnym artystą, który zupełnie zredefiniował ówczesną sztukę, okazał się Jerzy Kalina. Duży rozgłos przyniosła mu już pierwsza instalacja Przejście – ustawiona w Warszawie na skrzyżowaniu ulic Świętokrzyskiej i Mazowieckiej – którą uznano za wydarzenie artystyczne roku 1977[5]. Była to kompozycja figuralna złożona z czternastu postaci. Część z nich niejako zapadała się pod ziemię po jednej stronie ulicy, pozostałe wyłaniały się zaś stopniowo po drugiej stronie. Kolejną głośną akcją interwencyjną Kaliny była sprzeciwiająca się cenzurze Czarna procesja. Przeszła ulicami Warszawy w 1981 roku. Składała się z grupy ludzi niosących czarne chorągwie. Na pierwszej z nich widniał napis „Czwarty zawał kultury i sztuki”. Marsz zakończony został powieszeniem klepsydry pogrzebowej na bramie Ministerstwa Kultury i Sztuki. To była pierwsza akcja Kaliny, jaką udało mi się sfotografować. Jurek znów bardzo mocno zaakcentował swoją obecność podczas ceremonii pogrzebowej księdza Jerzego Popiełuszki w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu. Trumna stała na wysokim katafalku na dziedzińcu przed wejściem, wokół niej zgromadziła się rodzina oraz duchowni, nieco dalej całe rzesze żałobników. Z wieży spuszczono biało-czerwoną flagę, która „spływała” na trumnę i dalej na ziemię. Chorągiew rozdarto u góry i wypuszczono z dwóch różnych okien, przez co układała się w zakazaną literę „V”. To robiło piorunujące wrażenie, trafiało do serca. Szczególnie, że ówczesna władza twierdziła, iż litery „V” nigdy nie było w polskim alfabecie. Jurek ostentacyjnie pokazał wtedy tysiącom ludzi, że „V” (także to solidarnościowe) jednak istnieje i ma się bardzo dobrze. Posiadam w swoich zbiorach dwa ciekawe ujęcia z tego dnia, jedno – pokazujące z góry jak biało-czerwona spływa na trumnę, a za nią widać morze głów, i drugie – uwieczniające z dołu symboliczną literę. Kolejnym głośnym dziełem Kaliny, które się pojawiło w tym samym kościele, była szopka bożonarodzeniowa ustawiona na dziedzińcu. Instalacja zatytułowana Pojazd betlejemski przedstawiała polskiego Fiata 125 (taki sam model, jakim został porwany ksiądz Popiełuszko), a wokół niego trzy uosabiające zabójców postaci. W bagażniku oświetlonym lampkami choinkowymi umieszczono dzieciątko Jezus. Wstrząsające dzieło.

Po śmierci księdza Jerzego Popiełuszki w listopadzie i grudniu 1984 roku w kościele Świętego Krzyża w Warszawie Janusz Bogucki i Nina Smolarz zaprezentowali niesamowitą wystawę Apokalipsa. Światło w ciemności. Zostały na niej pokazane prace między innymi Włodzimierza Borowskiego, Jerzego Kaliny, Grzegorza Kowalskiego i Romana Woźniaka. To wydarzenie też zarejestrowałem fotograficznie. Rzucona na posadzkę sutanna czy filary oplecione sznurem poplamionym czerwoną farbą robiły ogromne wrażenie na odbiorcach. Z jednej strony mamy więc dzieła sztuki wyrażające sprzeciw czy komentujące rzeczywistość, a z drugiej zaś zdjęcia, które to dokumentują.

Razem z Erazmem Ciołkiem i Maciejem Laprusem w 1987 roku mieliśmy możliwość fotografować papieża Jana Pawła II podczas jego III pielgrzymki do Polski. W jej programie było spotkanie z przedstawicielami środowisk twórczych w kościele Świętego Krzyża w Warszawie. Pojawiły się tam tuzy świata kultury: Aleksander Gieysztor, Mieczysław Voit, Stefan Kisielewski, Danuta Rinn, Mariusz Dmochowski, Bronisław Geremek, Jerzy Puciata, Marta Lipińska, Jan Englert – to tylko kilka nazwisk, które rozpoznaję na zdjęciach z tego dnia. Zwieńczeniem pielgrzymki stała się słynna msza przed pałacem StalinaObecnie Pałac Kultury i Nauki.[5]. „Solidarność. Jest. Była. Będzie” widniało na wielkim transparencie.

Na koniec chciałbym jeszcze wspomnieć o wystawie Labirynt zorganizowanej w warszawskim kościele Wniebowstąpienia Pańskiego w 1989 roku. Wieńczyła ona w symboliczny sposób epokę kultury niezależnej. Jej kuratorami byli Janusz Bogucki oraz Nina Smolarz. Główny akcent stanowiła instalacja Grzegorza Klamana, rodzaj labiryntu, do którego można było wejść. Na ścianach wisiały zdjęcia przedstawiające naszą rzeczywistość.

Oczywiście to tylko niewielki wyimek działań z tamtych czasów, ograniczony zresztą głównie do Warszawy, a przecież istniały inne miejsca, które miały swoje ośrodki kultury niezależnejZob. A. Wojciechowski, Czas smutku, czas nadziei, Warszawa 1992.[6]. Świetną próbę podsumowania tych działań podjął w 2010 roku Tadeusz Boruta na wystawie Pokolenie ’80 – Niezależna twórczość młodych w latach 1990–1989 w Muzeum Narodowym w KrakowieZob. M. Pałaszewska, Wystawy o tematyce współczesnej w Muzeum Niepodległości, „Niepodległość i Pamięć” 2003, nr 10 (19), s. 255–269.[7]. A ja? Zawodowo właściwie rozstałem się już z fotografią społecznie zaangażowaną. Jedyne, co obecnie jeszcze łączy mnie z tym nurtem, to zasiadanie w jury Nagrody im. Erazma Ciołka, którą przyznaje Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich.

Tekst pochodzi z 12. numeru kwartalnika „Nowy Napis”.

Podwójne wydanie kwartalnika poświęcone „Solidarności” jest dostępne w e-sklepie Instytutu Literatury.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jarosław Maciej Goliszewski, Migawka z „Solidarności”, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 132

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...