30.06.2022

Nowy Napis Co Tydzień #158 / Czarno na białym

„Francja kapitana chce, żebyśmy byli dzikusami, kiedy ją to urządza. Chce, żebyśmy byli dzikusami, gdyż wróg boi się naszych maczet. Wiem, zrozumiałem, to całkiem proste. Francja kapitana wymaga od nas dzikości, a ponieważ ja i inni jesteśmy posłuszni, udajemy dzikusów. Rąbiemy ciała wrogów, okaleczamy ich, obcinamy im głowy, rozpruwamy brzuchy.” David Diop, „Bratnia Dusza”

David Diop w Bratniej Duszy noblista Abdulrazak Gurnah w  Afterlives  oraz  Paradise  starają się pokazać pierwszą wojnę światową z innej perspektywy niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajeni – opowiadają ją głosami zniewolonych mieszkańców Afryki. Czarnoskórzy żołnierze walczyli przecież na pierwszej linii kluczowego szturmu pod Verdun, zasłynęli bohaterstwem pod Marną i Sommą. Chociaż w zbiorowej pamięci pierwszej wojny światowej są prawie niewidoczni, to pełnili ważną, ale też problematyczną rolę w zmaganiach między innymi na zachodnim froncie. Samych tyralierów z Senegalu zmobilizowano w tym konflikcie ponad pół miliona, z czego nawet sto pięćdziesiąt tysięcy zostało wysłanych do okopów na Starym Kontynencie (dla porównania Armia Hallera we Francji liczyła w 1918 roku około dwudziestu tysięcy). A nad Sekwaną służyli też przedstawiciele innych francuskich terenów zamorskich, podczas gdy swoich kolonialnych poddanych do okopów i na front wysyłała też Wielka Brytania, Belgia, a nawet Niemcy.

Francja była jednak pod tym względem w awangardzie. Już podczas wojny z Niemcami w 1870 roku w jej armii służyli Arabowie z Algierii. Wielkim zwolennikiem poboru czarnoskórych był Charles Mangin, oficer służący w Sudanie, Mali i Senegalu, który podczas pierwszej wojny dorobił się pseudonimu „rzeźnik”. W swojej książce z 1910 roku La Force Noire (czarna siła) twierdził, że „instynkt wojownika pozostaje bardzo silny w prymitywnych rasach”.

Czarni żołnierze mają dokładnie te wartości, które są potrzebne w długich potyczkach nowoczesnej wojny: prostota, wytrzymałość, nieustępliwość, instynkt wojenny, brak nerwów i niespotykaną, przerażającą siłę. Ich przybycie na pole bitwy będzie miało znaczący wpływ na morale wroga

  pisał Mangin. Jak wylicza profesor Joe Lunn, afrykanista z Uniwersytetu Michigan-Dearborn, przed wojną we francuskich mediach na temat służby czarnoskórych opublikowano co najmniej cztery i trzy dziesiąte tysiąca artykułów – dyskutowali o tym przedstawiciele stowarzyszeń: antropologicznego, geograficznego, politologicznego, a nawet parlamentarzyści.

Pobór dla żołnierzy z kolonii wprowadzono w 1912 roku, ale początkowo nie wykorzystywano ich na Starym Kontynencie, tylko na przykład w wojnach w Maroku. Nawet w początkowej fazie pierwszej wojny trudno ich było spotkać w okopach. Sytuacja zmieniła się po katastrofalnych stratach w trakcie dwóch lat konfliktu, kiedy zginął prawie co drugi żołnierz znad Sekwany.

„Senegalczyków rekrutujemy, aby zastąpić nimi Francuzów, mają być mięsem armatnim, więc trzeba ich używać w dużych ilościach, a nie małych pakietach” – pisał jeden z oficerów w liście do generała Philippe’a Pétaina, jednego z głównych dowódców frontu zachodniego. Te zalecenia szybko weszły w życie. Według niektórych historyków czarnoskórzy żołnierze ginęli dwa i pół raza częściej niż biali. Inni wyliczyli, że ich straty były o dwadzieścia procent wyższe. W 1918 roku śmiertelność w oddziałach senegalskich tyralierów wynosiła czterdzieści procent.

Temat pojawienia się czarnoskórych żołnierzy w okopach szybko podjęły media i propaganda. Dziennik „La Dépêche Coloniale”  pisał o nich jako o „czarnych demonach, odpowiedzi na niemiecką barbarię”. Rysunek satyryczny z ówczesnej prasy przedstawiał afrykańskiego żołnierza z naszyjnikiem zrobionym z odciętych uszu, inny jego kolegę gotującego zupę z Niemca w pikielhaubie (ich charakterystycznym hełmie z szpikulcem). W sprzedaży była też kartka pocztowa przedstawiająca czarnego żołnierza chwalonego przez białego oficera za przyniesienie stosu odrąbanych niemieckich głów z dopiskiem „Nasi dobrzy Senegalczycy”.

Propaganda okazała się skuteczna – doniesienia o bestialstwie czarnoskórych żołnierzy zaczęły się też pojawiać w niemieckiej prasie – ale też problematyczna. Budzili strach również wśród francuskiej ludności cywilnej. Zmieniono więc taktykę – zaczęto rozpisywać się o ich bohaterstwie i oddaniu dla republiki, oczywiście nie rezygnując z rasistowskich wtrętów. Na przykład u Louisa Gailleta, jednego z białych dowódców senegalskich tyralierów, autora dwóch poczytnych książek o czarnoskórych żołnierzach, słyszymy o zaletach wynikających z ich „dobrej, prymitywnej natury”, ale też o odrzucającym go początkowo fizycznym podobieństwie do „wielkich małp”.

Jak pisał w 2001 roku profesor David Killingray z Uniwersytetu Londyńskiego na łamach czasopisma naukowego„Historical Research”:

W ciągłym napływie książek, artykułów i filmów o dwóch wojnach światowych kampanie afrykańskie nie są ignorowane, ale doświadczenia miliona afrykańskich kobiet i mężczyzn służących w obu wojnach są rzadko wspominane. Dopiero w ostatnich 25 latach historycy Afryki zaczęli się interesować okresem wojen. Ówczesne europejskie prace i pamiętniki rzadko zawierają afrykańskie głosy. Większość Afrykańczyków walczących w obu wojnach było analfabetami, więc mało jest ich relacji pisemnych z wojennych doświadczeń. Ich wojna jest zamknięta w świecie przekazów ustnych, które oczywiście szybko znikają.

*

Ostatni pamiętający okopy pierwszej wojny senegalski tyralier, raniony podczas nieudanego desantu w Galipoli, zmarł w 1998 roku w wieku stu ośmiu lat. Próby przywrócenia należnego miejsca w kulturze perspektywie afrykańskich żołnierzy rozpoczęły się w drugiej połowie XX wieku – ich symbolem jest Czarne i białe w kolorze (reż. Jean-Jacques Annaud, 1976), komedia o walkach lokalnych rekrutów na rzecz Francji i Niemiec w centralnej Afryce, uhonorowana przez Amerykańską Akademię Filmową nagrodą w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Na sile przybrały jednak dopiero w niedawnych latach.

Uwagę literaturoznawców przykuła chociażby pierwsza książka podejmująca ten temat napisana przez Senegalczyka – fabularyzowana autobiografia Force-Bonté (Dobra siła) Bakary’ego Dialla, która w momencie wydania w 1926 roku przeszła raczej bez echa. Początkowo odczytywana jako naiwna próba przypodobania się republice (w sformułowaniach takich jak na przykład: „Relacje z Francuzami polegają na nauce kochania tego, co oni kochają. Senegalczycy przeszli prawdziwą przemianę. Ich gust, zachowanie, sposób myślenia, żądze i przyjemności przekazywane z pokolenia na pokolenie musiały ulec francuskiemu sposobowi życia”), w której autor starał się rozpocząć nowe życie, z czasem zaczęła być doceniana jako bardziej zniuansowana opowieść o czarnym doświadczeniu we Francji pierwszych trzech dekad XX wieku. W międzyczasie historycy starali się też notować wspomnienia, do tej pory istniejące jedynie w sferze przekazów ustnych.

W opisany trend wpisuje się także wydana niedawno w Polsce książka Davida Diopa Bratnia dusza, opowieść o Alfie Ndiayem, senegalskim rekrucie wysłanym do okopów pierwszej wojny światowej. Gdy publikacja ta ukazała się w 2018 roku, recenzent dziennika „Le Monde”stwierdził, że to „wywrotowe”, ale i „o pięknym języku”, zakończenie obchodów setnej rocznicy Wielkiej Wojny.

Autor, zainspirowany służbą wojskową dziadka, z którym nigdy o tym nie rozmawiał, stworzył dzieło na równi czerpiące z literackich tradycji Senegalu, jak i rasistowskiej propagandy ubiegłego wieku. To monolog, strumień świadomości, przypominający trochę swoją formą opowieści griotów – unikalnych dla zachodniej Afryki poetów, historyków i muzyków w jednym, tamtejszych odpowiedników tradycji homeryckiej lub bardowskiej, którzy w swych przekazywanych z ust do ust opowieściach zachowywali kulturę regionu. Tym razem ta forma jest wykorzystana do przekazania senegalskiego doświadczenia okropności bycia mięsem armatnim w odległej wojnie. Ndjaye i jego koledzy początkowo chętnie i cynicznie korzystają z opinii brutalnych i bezlitosnych, jaką mają u białych kompanów i przeciwników. Po tym, jak nie jest w stanie zmusić się do ukrócenia bólu swojego rannego, umierającego przyjaciela, te wszystkie mity stają się coraz bardziej realne. W Alfie narasta zespół stresu pourazowego, popada on w coraz większe szaleństwo, niewiele różniące się od rasistowskich opowieści, które wcześniej chętnie wykorzystywał. Niczym bohaterowie propagandowych obrazków z prasy zaczyna kolekcjonować części ciała zamordowanych przez niego niemieckich żołnierzy o wybitnie aryjskiej urodzie. Bać zaczynają się nie tylko przeciwnicy, lecz także Francuzi. „To bardzo ważna refleksja o okropieństwach wojny, a także dokładne badanie ludzkiej duszy” – pisał o Bratniej Duszy J.M.G. Le Clézio, jeden z niewielu laureatów literackiej nagrody Nobla związanych z Afryką.

*

Afrykańskiej Królowej (reż. John Huston, 1951), najsłynniejszym przedstawieniu w kulturze popularnej pierwszej wojny światowej na terenie Afryki Wschodniej, rdzenna ludność to tylko tło dla roli Humphreya Bogarta – za którą dostał jedynego Oskara w karierze – i dla towarzyszącej mu Katharine Hepburn. Mieszkańcy Afryki jedynie się pojawiają, nie mają ani jednej sceny dialogowej – najczęściej bezmyślnie wykonując rozkazy białych niemieckich dowódców.

Ubiegłoroczny laureat literackiego Nobla, Abdulrazak Gurnah, patrzy na te wydarzenia z zupełnie innej strony. Tej samej areny walk, ale z perspektywy niebiałej ludności, dotykają dwa z jego najbardziej znanych dzieł – najnowsza powieść Afterlives (zostanie wydana w Polsce jeszcze w tym roku nakładem Wydawnictwa Poznańskiego) i w dużo mniejszym stopniu Paradise, uważane przez wielu krytyków za jego najznakomitsze dzieło. „Myślę, że zawsze chciałem pisać o wojnie, w pewnym momencie okazało się, że to odpowiedni czas na to” – mówił noblista w wywiadzie dla „London Magazine”.

Chociaż Afterlives dzieje się na przestrzeni wielu lat, zarówno przed, jak i nawet pół wieku po pierwszej wojnie, to właśnie wydarzenia tego konfliktu najbardziej odznaczyły się w życiu głównych bohaterów. Gurnah opisuje wojnę w taki sposób:

– Szedłem w kierunku niemieckiego oficera w białym mundurze. Był on szefem askari zajętym swoimi żołnierzami. Miał włosy i brwi koloru piasku. Był to pierwszy Niemiec, obok którego stałem blisko i to rzuciło mi się w oczy.  Spojrzał na mnie krzywo i powiedział coś stojącemu obok Hindusowi, który powiedział, że jestem wolny. Gdy powiedziałem, że nie mam gdzie się podziać ponownie zmarszczył brwi i wezwał innego Niemca. […] Gdy dowiedział się, że porwali mnie askari, był wściekły. „Nie zachowujemy się jak dzikusy” powiedział. Nie w tym celu tu jesteśmy. [...]

  Brytyjczycy nie mają szans – mówił Ilya, a cała grupa potakiwała ze zrozumieniem – Niemcy mają talent i są sprytni. Wiedzą jak się organizować, wiedzą jak walczyć. Myślą o wszystkim, a ponadto są dużo milsi od Brytyjczyków […].

Każdy znał armię askari, schutzentruppe i ich okrucieństwo. Każdy wiedział o ich niemieckich oficerach z sercami z kamienia. Wybrał zostanie ich żołnierzem, aby uciec, i gdy męczył się i pocił na gruntowej drodze w pełnym słońcu, ataki paniki z powodu tej decyzji momentami pozbawiały go oddechu.

Okładka angielskojęzycznego wydania Afterlives przedstawia czarnoskórego żołnierza z karabinem na ramieniu. Późnym latem 1914 roku takich jak on w Niemieckiej Afryce Wschodniej służących kajzerowi było ponad dwa i trzy dziesiąte tysiąca. Służyli pod dowództwem podpułkownika Paula Emila von Lettowa-Vorbecka. Słowa wypowiadane w książce Gurnaha przez Ilyę nie są bez pokrycia – historycy powszechnie uważają kampanię prowadzoną głównie na terenie obecnej Tanzanii za jedną z najskuteczniejszych w wykonaniu państw Trójprzymierza w pierwszej wojnie.

Ilya to jeden z głównych bohaterów książki, chociaż przez dużą jej część jest wielkim nieobecnym. Początkowo powieść opowiada bowiem o wielu bohaterach, w tym Ilyi, których łączy służba dla Niemców – niektórzy zostali do niej zmuszeni siłą albo wręcz w nią sprzedani, inni dołączyli z własnej woli, licząc na poprawę statusu społecznego. W końcu opowieść skupia się na Afiyi – siostrze Ilyi, która wiąże się z innym uczestnikiem wojennej kampanii Hamzą. Razem starają się odnaleźć w nowej, zmieniającej się rzeczywistości – a przy okazji odkryć, co stało się z zaginionym Ilyą.

Liczebność sił Lettowa-Vorbecka w trakcie działań rosła, historycy szacują, że mogła sięgać od piętnastu do trzydziestu tysięcy ludzi (w większości wywodzących się z rdzennej ludności, na początku walk białych Europejczyków w jej szeregach było kilkuset). Swoimi działaniami podjazdowymi i partyzanckimi angażowali w walce znacznie większą armię wroga, szacowaną nawet na czterysta tysięcy Brytyjczyków, Portugalczyków bądź Belgów i ponad drugie tyle lokalnych tragarzy. Podczas gdy inne niemieckie terytoria zamorskie szybko padły łupem Ententy, Schutzentruppe w Afryce Wschodniej – jak nazywano pruskich wojaków – poddała się jako ostatnia, kilka dni po kapitulacji na europejskim froncie zachodnim. Za swoje akcje Lettow-Vorbeck został awansowany na generała. Jeden z historyków nazwał te działania „najskuteczniejszą i najlepszą akcją partyzancką w historii”, inny pisał, że „żaden ówczesny biały dowódca nie doceniał Afrykańczyków nie tylko jako żołnierzy, ale też jako ludzi” (dowódca znał nawet suahili, co wśród wysoko postawionych Europejczyków nie było powszechne).

Choć dużo bardziej klasyczny w swojej narracji niż Diop, Gurnah, podobnie jak Francuz, stroni od przygodowej narracji, jaką mogliśmy zobaczyć chociażby w filmie z Bogartem w roli głównej. Wojna jest brutalna, najbardziej cierpią z niej powodu lokalni mieszkańcy, a Brytyjczycy wcale nie są lepsi od Niemców. Askari, jak pisze w Afterlives,

[…] zostawiają za sobą spaloną ziemię, setki tysięcy umierających i głodujących ludzi, ślepo i morderczo walcząc w sprawie, o której powodach nie wiedzą nic, a która ma na celu dominację nad nimi.

Robią to, mierząc się z:

[…] armiami ludzi, o których nic nie wiedzą, a które ich masakrują lub są przez nich masakrowane […] najemników, którzy walczą za Europejczyków ich wojny.

Dla bohaterów powieści noblisty Schutzentruppe jest możliwością wyrwania się z afrykańskiej biedy i problemów – nie zawsze dobrowolną, zwykle okupioną wielkim poświęceniem. Doświadczają ze strony Niemców powszechnego rasizmu, a jak się później okazuje, ich ofiara niespecjalnie jest owocna. Wschodnia Afryka wpada w ręce Brytyjczyków, którzy z podejrzliwością patrzą na dawnych podwładnych kajzera.

Jak tłumaczył w wspomnianym już wywiadzie Gurnah: „W imperializmie jest moim zdaniem dziwna sprzeczność. Z jednej strony brutalny przymus, z drugiej rodzaj narzucania moralności”. Askari, podobnie jak brytyjscy, ale też francuscy, belgijscy, włoscy podwładni w innych częściach kontynentu, jedynie wykonywali rozkazy kolonizatorów, którzy często uważali, że edukują i „uczłowieczają” nieposkromionych, podrzędnych czarno- lub śniadoskórych subiektów. Jednak brutalność, jakiej doświadczali ze strony władców – i z jaką wykonywali na wojnie rozkazy białych – niewiele miała wspólnego z moralnością, jakiej niby mieli się od Europejczyków uczyć.

Gdy w 1964 roku zmarł Lettow-Vorbeck, parlament RFN zdecydował się wypłacić afrykańskim żołnierzom zaległy żołd. Do tymczasowego punktu niedaleko jeziora Wiktoria, przy którym miały miejsce najbardziej zaciekłe walki pół wieku wcześniej, zgłaszali się mężczyźni. Niewielu z nich miało dokumenty potwierdzające służbę. Niektórzy mieli fragmenty swoich mundurów, inni – aby uwiarygodnić swoją opowieść – podobno mieli prezentować musztrę z kijem od miotły.

Chociaż podejście do tematu, jakie reprezentują Gurnah i Diop do niedawna było rzadko spotykane, to coraz częściej widać je w mainstreamie, także w kinie popularnym. W wyświetlanej niedawno w kinach Śmierci na Nilu (reż. Kenneth Branagh, 2022)zrealizowanej na podstawie powieści Agaty Christie pojawia się nieobecna w książce retrospekcja, przedstawiająca młodego Herkulesa Poirota w okopach frontu zachodniego. Obok niego w tym samym błocie widzimy też czarnoskórych żołnierzy. Większą rolę – i dużo mniej wiarygodną, ale i to dzieło nie próbuje być poważne – pełnią podobni wojacy w wyświetlanym nieco wcześniej filmie szpiegowskim King’s Man (reż. Matthew Vaughn, 2021),  również dziejącym się w obliczu pierwszej wielkiej wojny.

Co więcej, sekcję Un certain regard zakończonego niedawno Festiwalu Filmowego w Cannes 2022 otwierał dramat wojennyTiralleurs. Omar Sy, jeden z najpopularniejszych obecnie francuskich aktorów, znany chociażby z netfliksowego Lupina komedii Nietykalni, wciela się tutaj w niejakiego Bakary’ego Dialla. Wyrusza on na front, aby chronić swojego siedemnastoletniego syna siłą wcielonego do tyralierów. Autorzy filmu – Sy ponownie współpracuje przy tej produkcji z Mathieu Vadepiedem (który tym razem jest reżyserem, a przy okazji Nietykalnych był scenografem) – nie informują, w jakim stopniu życiorys prawdziwego, wspomnianego na początku tekstu Bakary’ego Dialla, autora Force-Bonté, był inspiracją dla ich dzieła, ale z pewnością trudno mówić o przypadku, skoro obaj nazywają się tak samo. Temat musi być ważny dla Omara Sy, którego ojciec wywodzi się z Senegalu. Sześć lat temu aktor był jednym z sygnatariuszy apelu do francuskich władz, aby nadać obywatelstwo żyjącym jeszcze tyralierom. Rok temu, podczas festiwalu w Avinionie, najważniejszego festiwalu teatralnego we Francji, Sy uczestniczył w publicznym czytaniu Bratniej Duszy Diopa. „Ona jest jak cios w twarz. To dla mnie pierwsza wyprawa w czasy wojny, bardzo przerażająca” – mówił wtedy.

Przedstawiając publiczności w Cannes swój nowy, dobrze przyjęty film, komentował natomiast: „Mamy taką samą historię, ale nie mamy tych samych wspomnień”. Teraz, dzięki pracom takim jak powieści Gurnaha i Diopa i zapewne też filmowi Sy i Vadepieda, możemy spróbować lepiej poznać te wspomnienia.

okładki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jakub Mejer, Czarno na białym, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 158

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...