*** [Miałam osiem lat, powiedziałam, żeby nikt mi nie przeszkadzał…]
Miałam osiem lat, powiedziałam, żeby nikt mi nie przeszkadzał,
bo medytuję jak tatuś i zamknęłam się na balkonie, zapaliłam
papierosa, to były ulubione papierosy tatusia, potem zapaliłam
drugiego, dym unosił się jak skrzydła kaczuszki, myślałam
o ognisku, czułam się jak w dobrym piekle, potem rzygałam,
rzygałam, rzygałam i miałam bóle w brzuchu i gorączkę, ale dobrze
było, wszyscy zatroskani i nawet popiół z papierosa tatusia upadł
obok mnie, dzwoniono do lekarzy, nie musiałam chodzić do szkoły
i uczyć się matmy.
Potem była komunia święta i podczas tajemniczej spowiedzi nie
powiedziałam o tym papierosie, bo to wcale nie był mój grzech,
a zresztą o grzechach nie należy mówić ani dobrze, ani żle.
Nie wiedziałam jeszcze co z tymi ogniskami i dymkami
jak kaczuszki zrobię.
Miałam dwadzieścia lat, gdy kończyłam szkołę i kolejny chłopak,
trzeci mój wybrany, potknął się na licealnych schodach i znowu
to był uraz czaszki, taki nieprzyjemny, śmiertelny, zdaje się, szybko
wyjechałam nad morze stopem, by moczyć stopy i odpoczywać
z różnymi mężczyznami.
Ktoś był też ze mną zaręczony i ten pierścionek musiałam oddać
do jubilera, żeby kupić lody, a do lodów taki biały proszek, po którym
było lekko, bardzo lekko, dobre piekło.
Kiedy skończyłam trzydziestkę coraz częściej odwiedzałam grób męża
inżyniera, którego przerost serca nie nadążył za przerostem
zawodowych ambicji. Obok leżał mój ojciec i tak przenosiłam jedną
świeczkę stąd dotąd nie wyjmując papierosa z ust i żałując, że rąk
nie mogę trzymać w kieszeniach.
Po czterdziestce poznałam człowieka, który był raczej niewidomy,
nosił białą czapkę albo białą laskę, nie zwracałam na takie szczegóły
uwagi, byłam zajęta sprzątaniem w ogrodzie kiedy znienacka powiedział
zostań i opowiadał, że jestem piękna i coś o ciepłym fajnym życiu
i o jakiejś swojej chorobie, taki głupi, ale to był jego ogród bardzo
wspaniały i orzechy włoskie cudownie spadały.
Dobijam pięćdziesiątki, wiem, że to trudny okres dla kobiety, podobno.
Idę na balkon popękanej kawalerki.
Tak to było.
Dom z ogrodem przegrałam w ruletkę w jedną noc.
Dziewiąte piętro.
Tak to jest.
Ulubione papierosy mojego ojca.
Tak to bywa, małe grudki w piersi i teraz wreszcie mogę wyrzucić protezę.
Nie oszukiwać siebie.
Nie kaleczyć ciała.
Dobra jest ta zima, taka ciepła.
Pluszowe misie i skrzydła kaczuszki.
Tak, gdzieś jeszcze matka moja i przyjaciółka miłosna Natalia z klubu
Amazonek, mogłabym zadzwonić.
W dobrym piekle.
Czuła zima.
Czasu nie ma.
Nieba nie ma.
Poręcz gładka, poręcz śliska.
W dole lód.
I mężczyzna z laską, białą.
Ma otwarte dla mnie ramiona.