Morze Jońskie
Bez wątpienia lepiej by było,
gdybym twardo powiedział: „nie jadę!”,
ale jednak wplątali mnie w podróż –
któż by inny im dał dobrą radę?
Tej Heleny to wcale nie znałem.
Ponoć piękna, lecz kiepska z niej żona.
Niezbyt dobrze także się działo
z Klitajmestrą u Agamemnona.
Pewno dalej pod Troją by stali,
wojsko tracąc i sprzęt by im niszczał
gdybym nie wpadł na koncept z tym koniem,
I dziś z Troi ruiny i zgliszcza.
A gdzież wdzięczność Achajów? Akurat!
Agamemnon coś mruknął pod nosem,
evharisto – powiedział – Odysie,
zostań teraz z tym końskim kolosem.
Przerobiłem go zatem na statek,
i wciąż płynę, Itakę wciąż mijam,
odkąd uwziął się na mnie Posejdon
los wybitnie mi jakoś nie sprzyja.
U tej Kirke dość było przyjemnie –
trójka synów, jedzenie, wygody…
kilku majtków się dało ześwinić,
pewno zostałbym, gdybym był młody.
Wyspą syren nas mocno straszyli,
śpiew usłyszysz i staniesz bez ruchu,
ale w sumie to całkiem niegroźne,
zwłaszcza dla mnie – człowieka bez słuchu.
Ale podróż się dłuży i dłuży,
mój Telemach do szkół się szykuje…
Penelopa wciąż jest atrakcyjna,
swoją szatę w dzień tka, w nocy pruje.
Płynę dalej, dnie, noce i lata,
patrzę w przyszłość dość jednak ponuro.
Raz Itaka mignęła przed dziobem,
ale znikła za falą i chmurą.
Tak naprawdę to prawie przywykłem,
dni, miesięcy i lat już tak wiele…
Może statek swój nazwać Itaką?
Może podróż, ta podróż jest celem?