Palmy i jabłonie
Lat minęło już więcej niźli dwa tysiące,
do Jerozolimy wjeżdżał… i w ten dzień radosny
wołały i śpiewały tłumy witające.
I w przyrodzie i w sercach był początek wiosny.
Gdyby to było u nas o tej pięknej porze,
inaczej by wyglądał ten tłum powitalny,
także inne zapachy byłyby na dworze,
inne w rękach gałązki niźli liście palmy.
Ludzie tamtej epoki i tamtej krainy
pod kopyta oślicy, która Pana niosła,
rzucać mogli wszak liście jedynej rośliny –
zielonej, prostej w formie – która wokół rosła.
Ale u nas ów symbol życia i przemiany
byłby inny niż liście palmy monotonne.
Na niesfornych gałązkach biało rozsypany,
kwiat jabłoni z płatkami, które chociaż skromne,
u świeżo zakochanych wzruszeń budzą tyle,
a także u samotnych, żyjących nadzieją.
Z tych kwiatów się narodzą nie słodkie daktyle,
lecz owoc, do którego oczy mi się śmieją,
o przyjaznych kolorach i z paletą smaków,
którego sam Bóg wybrał. Na drzewie mądrości
nie kokosy wszak rosły, Ewa dała przeto
owo jabłko fatalne – dziwny grzech ludzkości.
Na procesjach są palmy, wielka, średnia, mała,
wszystkie strojne, odeszły wszak od pierwowzoru.
Pragniemy drzew kwitnących i jasnych kolorów,
po prostej, smutnej palmie nazwa pozostała.
Tak przy okazji Święta, co ma znaczeń tyle,
o wyższości jabłoni dumnie opowiadam,
w kościele obok palmy głowę kornie chylę,
ale w domu z rozkoszą grzeszne jabłko zjadam.
15 IV 2017