03.02.2021

Pani z Shalott

Alfred Tennyson

(The Lady of Shalott)

 

I

 

Z obu stron rzeki żyzna ziemia,

Tutaj łan żyta, tam jęczmienia

Nieba na horyzoncie sięga,

A pośród pól – gościńca wstęga

  Wiedzie do Camelot.

Liczni wędrowcy i przechodnie

Podziwiać mogą lilie wodne,

Kwitnące wokół wyspy cichej,

          Zwanej przez lud Shalott.

 

Bieleje wierzba, drży osika,

Wieczornej bryzy dreszcz przenika

Wyspę, co pośród toni rzecznej

Omywa fala, dążąc wiecznie

          Pod miasto Camelot.

Czworobok murów, cztery wieże

Patrzą na kwietny ten kobierzec,

Ale najpiękniej wyspę zdobi

         Ona Pani z Shalott.

 

Gdzie wierzb woal ponad brzegiem,

Konie wloką tam szeregiem

Ciężkie barki; nieco dalej

Łódź żaglowa pruje fale

     W drodze do Camelot.

Czy-li znak komu dawała?

Czy przy oknie kiedy stała?

Czy zna ją lud w okolicy

     Panią z wyspy Shalott?

 

Tylko żeńcy wczesną porą,

Nim brodaty jęczmień zbiorą,

 

Słyszą pieśń, co echem dzwoni

Od przejrzystej rzecznej toni

     Hen, po wieże Camelot.

Pod księżyca sierpem złotym

Żniwiarz słabnie, spływa potem

I szepcze, stawiając snopy:

„To nimfa! Pani z Shalott!”

 

II

Na zamku dniami i nocami

Magiczną snuje tkań barwami;

Zna wieść, że klątwa nad nią wisi,

Gdy się ośmieli oczy sycić

    Widokiem Camelot.

Lecz jaka klątwa? Kto ją rzucił?

Nie wie i wcale się nie smuci,

Tylko tka pilnie na swych krosnach

     Pani z wyspy Shalott.

 

Przez cały czas ma tuż przed sobą

Zwierciadło z taflą kryształową.

Cienie w nim widać spoza rzeki,

Kędy gościniec niedaleki

    Zmierza ku Camelot.

Na dole fala w wiry wpada,

Górą parobków zaś gromada,

Dziewki w czerwonych chustkach goniąc,

      Biegnie obok Shalott.

 

To ślicznych panien widać wianek,

To mnich w pogodny drepce ranek

Albo pastuszek kędzierzawy

Czy paź w szkarłatach krokiem żwawym

    Śpieszy ku Camelot.

Czasem przez gładką taflę bieży

Na  rączych koniach dwóch rycerzy,

Lecz żaden rycerz za swą damę

      Nie obrał pani z Shalott

 

W magicznej tkani nićmi snuje

To, co się w lustrze ukazuje;

Bywa, cichymi tam nocami

Kondukt z muzyką, pod piórami,

  Ciągnie do Camelot.

Lub nocą, kiedy księżyc wschodzi,

Przechodzą oblubieńcy młodzi.

„O, jakże zbrzydły mi te cienie!”

       Wzdycha pani z Shalott.

 

III

O rzut oszczepem od jej wyspy,

Gdzie jęczmień chyli się złocisty,

W słońcu świecącym poprzez liście,

Nagolenniki lśnią ogniście

           To jedzie Lancelot!

Wzór rycerskich cnót  przed damą

Zgina wieczyście kolano

Na tarczy, która wśród zboża

Błyska przy wyspie Shalott.

 

Na uździe drogie lśnią kamyki,

Jak gwiazdy złotej galaktyki,

Co ukazują się nocami,

I dźwięczy uprząż dzwoneczkami

          W drodze do Camelot.

U boku, na ozdobnym pasku

Trąbka się nurza w srebrnym blasku,

Stalowej zbroi chrzęst się wdziera

  W ciszę wyspy Shalott.

 

Pod lazurowym niebem w górze

Błyszczą klejnoty w siodła skórze,

Hełm z pióropuszem w słońcu płonie,

Urasta w wielki, jasny płomień,

    W pędzie do Camelot.

Tak, gdy fioletem noc nabrzmiewa,

Spod gwiaździstego często nieba

Meteor ciągnie światła smugę

    Tuż nad cichym Shalott.

 

Wysokie czoło bielą błyska,

Ziemia spod kopyt końskich pryska,

Spod hełmu kruczoczarny lok

Zwiewa mu wiatr, gdy pędzi w skok

   Drogą do Camelot.

Nad rzeką jechał, kiedy nagle

Pani ujrzała go w zwierciadle.

„Tiralla li” – radośnie śpiewał

  Mężny sir Lancelot.

 

A ona tkań przestaje pleść,

Do okna kroków robi sześć;

Widzi u brzegu lilie białe,

Hełm z pióropuszem, konia w cwale

   Patrzy ku Camelot!

Tkań z okna wnet szybuje w dół,

Zwierciadło z trzaskiem pęka w pół,

„Klątwa, ach, klątwa na mnie już!”

    Woła pani z Shalott.

 

IV

Zły, wschodni wicher sztormy miecie,

Wyblakły żółte barwy w lesie,

Burzy się, huczy nurt szeroki

Gdy deszczu z niskich chmur potoki

  Zlewają  Camelot.

 

A ona ku przystani pędzi,

Pod wierzbą łódkę na uwięzi

Znajduje i  na dziobie pisze

Te słowa: „Pani z Shalott”.

 

Przez bezmiar wód nieujarzmiony -

Jak prorok w transie nawiedzony,

Co z losu godzi się wyrokiem -

Patrzy uparcie szklistym wzrokiem,

  Patrzy ku Camelot.

U schyłku dnia, gdy zmierzch zapada,

Na dnie swej łodzi się układa,

Odczepia łańcuch... Już w dal mroczną

  Prąd znosi panią z Shalott.

 

Biała ją szata przyodziewa,

Z burt obu wietrzyk fałdy zwiewa,

I liście cicho nań padają,

I szepty nocy ją żegnają;

  Płynie do Camelot.

Gdy łódź przebija się przez fale

Wśród pól, pagórków, byle dalej,

 

Pieśń się rozlega już ostatnia

  Pani z wyspy Shalott.

 

Solenny, silny głos żałobny

Długo na rzece brzmiał – samotny

Aż krew przestała w żyłach krążyć

I wzrok powoli jął się mącić,

    Utkwiony w Camelot.

Unosi łódkę nurt spieniony;

Gdzie pierwsze Camelotu domy,

Z pieśnią na ustach tam skonała

  Pani z wyspy Shalott.

 

Pod wieżą, wysokim krużgankiem,

Pod murem, oknami, pod gankiem,

Samotna postać na głębinie

Śmiertelnie blada cicho płynie,

  Przez miasto Camelot.

Wylegli wszyscy na nabrzeże,

Pospólstwo, damy i rycerze,

Napis na dziobie oglądają

I szepczą: „Pani z Shalott”...

 

Kim była? Skąd się tutaj wzięła?

W pałacu trwoga wszystkich zdjęła,

Ucichły śmiechy i rozmowy,

Krzyż kreślą, pochylają głowy

  Rycerze w Camelot.

Lancelot naprzód się wysunął.

„Śliczne ma lica –  rzekł z zadumą.

Dobry Bóg przyjął do Swej chwały

Panią z wyspy Shalott”.

 

 https://www.poetryfoundation.org/poems/45359/the-lady-of-shalott-1832

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Anna Bańkowska, Pani z Shalott, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

    Loading...