przechodząc
co ci powiedzieć
przechodniu jak ja
w strumieniu dni z jasno oznaczonym kresem
nie lękaj się
jak ci spośród tysiąca pod Termopilami
jak Rzymianie brnący przez bagna północnych prowincji
chociaż czas starł ich na proch
pozostawili wystarczająco dużo
by pamiętać o ich odwadze
pomyśl o tych z północy co pilnowali brzegów mórz
z furkotem orlich piór u zbroi
w skórach lamparta
bez lęku wsiadali na koń
by nurzać się w bitew odmętach
w namiętności podobni kochankom
sycącym się po raz pierwszy sobą
nie przerażała ich niewiadoma
gardzili niepewnością
szli ze śpiewem jak gniewny ocean
byli żywiołem który ocala
my tutaj
bardziej ufamy greckim bogom
niż wodzom postępu
jego światłe idee cuchną zwałami trupów
doświadczyliśmy tego
jego wodzowie wciąż w amoku czerwieni
zażarcie walczą o ludzkość
gubiąc prostą myśl o człowieku
(kościół prawi o wieku szatana)
syndrom parobka znaczy ten czas
wyniesiony – włada
lecz jego myśl prześmierdła gnojem
obraca na nice każdy czyn
widły schował za drzwiami
uzurpacja
łatwość czynienia zła
topienia innych w szambie bez cienia refleksji
prymitywa poczucie bezkarności
w żarliwym bełkocie pomówień
żarliwa pewność własnego geniuszu
kończy każdą myśl o rozumieniu
czegokolwiek
po tylu wojnach
po cywilizacjach które umarły
przyszedł czas cywilizowanej pałki
neolitycznego mędrkowania
nie lękaj się
twoja jest prawda
po latach zamętu zawsze przychodzi pokój
warto się trudzić by był