*** [Siedzę pod ścianą białą…]
Siedzę pod ścianą białą.
Cisza.
Przypomniano mi, że mam urodziny.
Po co.
Jestem ale mnie nie ma.
Właśnie skończyłem dziewięćdziesiątkę.
Prowadzi mnie szkolony wilczur.
Idę odwiedzić wnuka, by przytulić
jego synka. Nagły trzask. Skowyt.
Wiem, ze mój wierny pies nie żyje.
Wiem, że to ciężarówka.
Wiem, że odchodzę w dal.
Dobijam osiemdziesiątki, postukuję laską.
Odpowiada mi mgła w oczach.
Cieszę się, gdyż młodzi garną się do mnie
i całymi nocami dyskutujemy
o miłości.
Przekraczam siedemdziesiątkę i pod kioskiem
opowiadam o najnowszej książce, a obok
smutni emeryci klną na podwyżki i kradzieże
o których nie mam pojęcia.
Mam sześćdziesiąt lat i długie związane
z tyłu włosy. Wybrałem jeden księżyc
i jedną kobietę, która umiera
wraz z nowiem. Obcinam włosy.
Moje pięćdziesiąt lat to dobry wiek
i to jest jakaś połowa. Kobiety i dziewczyny
lgną do mnie szpakowatego, czytam erotyki
i całe ciało uśmiecha się do ich oczu.
Czterdziestka to smutek wrażeń, bunt
i samotność, piekło w piekle, wiara w wiarę.
Szukam swojej ścieżki. Gdy jednego serca
jakby jest za mało. Budka Suflera to mój schron.
Trzydziestolatek przyjmuje do wiadomości
prawdę nekrologów i własną śmiertelność.
Pragnie, by go kochano, podziwiano.
Cierpi na bezsenność. Wymienia żony.
Teraz jestem dwudziestoletnim chłopakiem.
Z plikiem wierszy biegam po Wrocławiu.
Jestem w morzu alkoholu, jestem w morzu poezji,
jestem w morzu tęsknoty. Piszę siebie.
Mam dziesięć lat
i żadnych złudzeń
że to nie ten świat.
Siedzę pod białą ścianą.
Cisza.
Jestem swoim ojcem i żałuję pieniędzy na dom.
Jestem swoją matką, która zrozpaczona
kręci się w kółko
ze smoczkiem w zaciśniętej dłoni.