Wiersze o trwaniu
Na kolejny tom wierszy Krzysztofa Koehlera czekałem (i myślę, że nie tylko ja) od dłuższego czasu, a teraz z ogromną przyjemnością stwierdzam, że czekać było warto. Święte wiosny zaskakują nas świeżością, potwierdzając znaną wcześniej jakość autora. W zdecydowanej większości wiersze z najnowszego zbioru po prostu bardzo mnie cieszą.
Jest bowiem w poezji Koehlera coś takiego, co zamienia osobisty, czasami wręcz intymny charakter jego poetyckiej wypowiedzi w doznania, które są wspólne dla wszystkich czytelników. Możemy użyć trudnych słów, na przykład możemy powiedzieć, że to twórczość intersubiektywna albo że cechuje ją ponadjednostkowe doświadczenie – ale tak naprawdę chodzi o to, że całkiem liczna grupa czytelników odkrywa, że doskonale rozumie, o co autorowi chodzi, że pojmuje, co takiego zawarł w swoich strofach.
To wiersze, w które trzeba się wgryźć i które należy przemyśleć. Nie tyle trzeba, co po prostu – warto. Krzysztof Koehler – w moim najgłębszym przekonaniu – należy do czołówki współczesnych polskich poetów. Należałoby chyba podsunąć jego tomy poetyckie (chociażby Święte wiosny właśnie) tłumaczom. Znakomicie brzmiałyby pewnie po włosku…
Wiersze zawarte w tym zbiorze są koloru sieny. Dlaczego? Nie tylko dlatego, że właśnie to słowo pada w pierwszym wierszu, w pierwszym wersie. Siena to kolor wspomnień, a wiersze te od pierwszego kontaktu stają się zaklętymi w stare fotografie nieruchomymi ujęciami czegoś, co jest ważne, co jest ludzkie.
Dlaczego o tym wspominam? Dlatego, że właśnie w owym pierwszym wersie pierwszego wiersza budzi się w czytelniku wątpliwość. Czemuż to poeta słowo „siena” zapisał, używając małej litery? I gdy odkrywamy, że stykamy się z doskonale spisaną polifonią znaczeń, wchodzimy we wspaniały świat poezji Krzysztofa Koehlera. „Pałac w sienie” nie jest tylko miejscem na mapie Italii – pałac w sienie prowadzi nas w klimat włoski, gorący i nostalgiczny – ale prowadzi czytelników także do wspomnień, do snu czy wizji na jawie. Ta poezja ofiarowuje nam więcej niż nastrój, jest ona zaproszeniem do udziału w performansie żywego obrazu. I to jest to „coś”, o którym wspomniałem na początku – ta godna zazdrości umiejętność uczynienia wiersza wspólnym dla twórcy i odbiorcy.
Muszę jednak zaznaczyć, że są też w omawianym tomie wiersze, których nie rozumiem, nie umiem wejść w idiom, jakim posługuje się w nich autor. Przykładem jest utwór On tam za chwilę wejdzie… Nie umiem pojąć, kim jest „on” ani skąd idzie. A co gorsza nie umiem pojąć, gdzie ma wejść. Staję wobec tego wiersza niczym uczeń, mający rozwiązać zadanie o samochodach jadących z A do B. Otrzymuję informację, kiedy wyjechały i z jaką prędkością się przemieszczają, ale nikt – nawet Krzysztof Koehler – nie chce mi wyjaśnić, po co one tam jadą.
Podobnie jest z [Hl Antonius Dank] – przestrzeń, w której znajduje się autor i do której nas zaprasza, dla mnie okazuje się przestrzenią wrogą. Wkraczam do niej jak do koszmaru sennego, wywołanego nadmiarem wina i sera. Brakuje mi w nim powietrza, lekkości i radości. To jest wiersz uśmiercający czytelnika.
W najmniejszym stopniu nie cieszy mnie także wiersz ostatni – o Orfeuszu. Tym razem nie mamy do czynienia z nostalgią; autor, (pewnie świadomie) umieszczając ten tom na końcu, daje nam do przeczytania wiersz o końcu… ostatecznym.
[…]
Kolory czerwone
Dymy znad miast
Złość i ugór Czarne
Pola są gotowe
Tego roku
Już nie urodzi nic ziemia
Skończyło się […]
Zrozumiałe – być może aż za bardzo. Poznajemy w tym wierszu tego Koehlera, z którym stykamy się od lat. Czemuż on tak bardzo lubi śmierć i umieranie?
Dlatego też rozejrzałem się po tym tomie w poszukiwaniu wierszy, które są bardziej o życiu niż o śmierci. Przykładem jest Widzenie na siłowni.
Podłoga Wykładzina przesiąknięta potem
Żelastwo z dawnych czasów Fitness nowa
Huta W recepcji facet który pamięta
Mnie w wieku tego co wyrwał się z domu
Żona go wypuściła Dała wolne bo nie zwiał
Widać że łańcuch go trzyma niewidzialny
Wiersz jest pełen życia, dźwięków, szmerów, zapachów i tego wszystkiego, co składa się na ową nieuchwytną, lecz bywalcom niezwykle bliską, atmosferę świątyni ciała. Siłownia jest miejscem doskonale nadającym się na widzenie – nawet jeżeli to jedynie widzenia z kolegami, gdy wyrywamy się z więzienia domowego ogniska.
Podobnie ma się rzecz z wierszem o incipicie Bo może po to mam basen obok żeby. Kolejny wiersz, który ukazuje ową szarość codziennego élan vital. Strasznie się nimi cieszę, bo chociaż mylą i czasami wydaje się, że to wiersze o przemijaniu, to w Świętych wiosnach znajduję coraz więcej słów i wersów dotyczących trwania.
Czym jest trwanie? Jest czymś pozbawionym heroizmu, to jest owa chęć przeżycia i obudzenia się kolejnego dnia lub przepełniona radością chwila, gdy odkrywamy w sobie takie szczęście, że chcemy, aby „tu i teraz” nigdy się nie skończyło. Owo trwanie znajdziemy w wielu wierszach z omawianego tomu.
I chyba właśnie tym są owe święte wiosny – chociaż zapowiadają katastrofę, to jednocześnie mówią, że nie byłaby ona prawdziwa, gdyby nie szarzyzna i tęcza życia codziennego. I tym jest Święto wiosny – wiersz o tym, że życie jest mocniejsze, zawsze:
Potem lecz kiedy dokładnie?
Zgasło kołysanie Jakby dzwon
Zrobił swoje i nie było już nic
I nie wiem czemu wobec mnie
To wszystko się działo
I co miałem z tym
zrobić
Zapyta ktoś, dlaczego wiersze są w kolorze sieny, a nie burej codzienności. Dlatego, że Koehler uczynił ze swojej poezji siłę. Trwanie, wytrwanie, przetrwanie – tego nauczył nas czas tych wiosen, które są święte.
Krzysztof Koehler, Święte wiosny, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021.