Między wschodem a zachodem
Cisza
Wszystko śpi
Otulone kołdrą nocy
Zamknięte w poszewkę snu
Słońce
Przebudzenie
Otwierają się miliony zaspanych oczu
One nie widzą
Nie mają czasu
Jak rozjaśnia złocistą smugą światła
Drzemiący jeszcze świat
Jak budzi ptaki by zagrały codzienny koncert
Inny każdego dnia
Przebija się przez gęstwinę leśnych igieł
Pada na zbocza gór
Odbija się od tafli wód
Pajęczynę zmienia w kryształową szatę
Przetykaną kryształkami porannej rosy
Przeżywają dzień za dniem
Życie upływa im w pogoni za czymś
Materialnym
Racjonalnym
Wyimaginowanym
Kochają
Zdradzają
Kupują
Sprzedają
Zazdroszczą
Kują intrygi
Ranią i przepraszają
Zmęczeni gonitwą
Usypiają
Słońce świeci każdego dnia
Oni patrzą na nie niewidzącymi oczyma
To nie chmury i zakręty losu
Są winne że tego nie dostrzegają
To ich niewidzenie
Kiedyś przyjdzie zachód
Może
Otworzą przesłonięte oczy
Chcąc się zachwycić czymś
Czego nigdy nie zdążyli dostrzec
Czy wygrają z potęgą śmierci
A słońce będzie wschodzić nadal