Ona
Spotykałem ją
na płytach nagrobnych,
kiedy kończył się
czas.
Bywała otoczona wianuszkiem wielbicieli
w salkach napęczniałych od słów,
kiedy spełniały się
bolesne grawitacje.
Czasami dzwoniła z raju,
kiedy już było po wszystkim,
a my w goryczy
wracaliśmy do domu.
Najwięcej było jej w ziemiach naszych ojców.
W kolorach ich zim.
W słodyczy ich wiosen i w kroplach ich potu.
W lekkości lata, którą karmili swoje kobiety.
Potem jesień zamykała im bramy
płatków rąk, z których wypadały okulary
i noce coraz chłodniejsze
ocierały się o policzki.
Lecz teraz trudno ją choćby zauważyć
w pokoleniu Zet, które chciało być
tak bardzo connected,
co w zasadzie nic nie znaczy,
albo tylko tyle, że schowało ją skutecznie w używanych ciuchach
po Iksach i Igrekach.
Coraz więcej pełnych, kolorowych miast -
pustych ławicami samotności
coraz mniej pytań, więcej lęków,
bezsensownych spotkań. Coraz przyjemniej się czuję
pośród płyt nagrobnych, właściwie wiem,
że tylko tam
być może - spotkam ją ponownie.