15.12.2022

Pamiątka z Polanicy

Pamiętam, że miałem wtedy lat osiem, może dziewięć. Pojechałem z rodzicami na wycieczkę do Kotliny Kłodzkiej; taki obraz utrwalił mi się w pamięci z Polanicy Zdroju, która ze względu na organizowany tam corocznie memoriał najlepszego polskiego szachisty Akiby Rubinsteina, uchodzi za stolicę polskich szachów. W parku zdrojowym cudownie prezentowały się różaneczniki. Właśnie tam rozgrywano turniej. A ja ledwo co nauczyłem się grać w szachy, a tu taka okazja, więc poszedłem zobaczyć. W sali panował niesamowity fetor; prawie każdy szachista palił papierosy. W późniejszych latach dowiedziałem się, że podczas jednej partii szachista wypalał nawet jedną paczkę (partia średnio trwała 4–5 godzin, z dogrywką, a nawet z tak zwanym odkładaniem na następny dzień, znacznie dłużej). I chodziłem tak, od stolika do stolika. Taka obserwacja to niezwykle ciekawy materiał psychologiczny. Rywalizacja w sporcie jest rzeczą naturalną, tylko żew szachach o powodzeniu nie decydują sprawności motoryczne, ale umysłowe. Porażka jest bardziej bolesna niż w innych dyscyplinach, bo wiąże się mocniej ze sferą psychiczną.

Pamiętam, że kupiłem kolorowe pocztówki z kurortem i takie ze zdjęciem szachów plenerowych, stojących w pobliżu tych wspaniałych kwiatów. I widziałem, że z tymi właśnie kartkami ludzie podchodzili do szachistów i prosili o autografy. I ktoś powiedział, żebym też tak zrobił, bo to wypada, i że będę miał wspaniałą pamiątkę z wakacji. Akurat jakiś radziecki arcymistrz wygrał partię, układał bierki, a ja podszedłem do niego, nie wiedziałem, co powiedzieć, więc położyłem przed nim kartkę. A on spojrzał na mnie tępo i po prostu zlekceważył mnie. Potraktowałem to jako afront. Po latach nie mam już do niego pretensji i myślę, że on patrzył na mnie, ale mnie nie widział, liczył warianty; w jego pamięci, pomimo zakończenia partii, pionki, skoczki i wieże wciąż toczyły bój. Wtedy speszyłem się, zabrałem kartkę i wybiegłem do parku, gdzie tak nieziemsko pachniały różaneczniki.

Podejrzewam, że nie zapamiętałbym tamtego wydarzenia, gdyby wszystko potoczyło się zgodnie z planem, gdyby arcymistrz podpisałby się na odwrotnej stronie pocztówki. 

Po latach już jako nastolatek powróciłem do Kotliny Kłodzkiej. Grałem tam w jakiejś małej miejscowości w turnieju szachowym, ale organizator chciał, żebyśmy popołudnia spędzali na zwiedzaniu, więc w grupie uczestników turnieju jedziemy na wycieczki do Polanicy Zdroju, do Dusznik, do Kłodzka, do przerażającego miejsca, jakim jest kaplica czaszek w Kudowie Zdroju (w dzielnicy Czermna). Nie każdy z moich rówieśników jest zainteresowany historią. Prym wiodą starsi chłopcy z pierwszoligowych, warszawskich drużyn: Maratonu i Legionu; oni już ukradkiem palą papierosy. W kaplicy czaszek nie chce im się słuchać wynurzeń przewodnika – stają z tyłu wycieczki, popisują się przed dziewczynami; jeden z nich zdejmie z twarzy okulary przeciwsłoneczne i założy czaszce, inny włoży jej papierosa w miejsce, które u żywych nazywa się kącikiem ust. Śmiech dziewczyn roznosi się po kaplicy, a właściwie to nie był śmiech, to rechot i dziwne echo go niosło, wpadało w jedną czaszkę i wypadało drugą, odbijało się i ginęło w niepowtarzalnej akustyce kaplicy. Właściwie po latach ledwo co pamiętam te okulary i te papierosy, ale wciąż świdruje mi w uszach ten rechot i silny głos przewodniczki, która próbuje figlarzy przywołać do porządku. Nurtuje mnie pytanie, czy naprawdę to był śmiech, czy rechot, a może lament tamtych, uśmierconych przez epidemię ludzi.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Bartłomiej Siwiec, Pamiątka z Polanicy, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...