Dworek w Żelazowej Woli
Wśród pól i chat grodzonych żerdziami
mknie autostrada
a my w fotelach skórzanych
wsłuchujemy się w rytm miarowy maszyny
każda wierzba i brzoza kołysze dym wysoki ogniska
i każda jabłoń czerwieni się dojrzałą maliną
tak śpieszno ci stanąć na progu chaty drewnianej
wśród sypiących się zakrzepłą czerwienią kasztanów
wśród powojów bluszczu i wina dzikiego
bez którego nie ma dworku
ani żadnej legendy
otworzono drzwi i okna
bo chata po polsku gościnna
czarny instrument naprzeciw komnaty
przy nim muzyk o twarzy jakże znajomej
a w ręku dynamit i nuta co serce na przemian kołysze
lub łzę na wargach odciska
płoną dłonie
płoną skronie
i słońce powoli zachodzi czerwone
młyn huczy w oddali
jak echo spod Stoczka armaty
jak rytm miarowy tysiąca
co wkracza
na pomoc Warszawie
alejami przez krwawiącą Utratę
przez mur co wkoło zamyka i dzieli
przez chleb którego wystarcza i z solą podany
powracamy wierni jak ostatnie z daleka żurawie
by w Łazienkach z Fryderykiem
wsłuchać się w rytm Warszawy
oj ostre ostre kosy nasze
i jako wierzby nad głowami