*** [Pierwsze były bajki…]
Pierwsze były bajki, poprzedzane szeptem, wyprowadzane z
książek, które pomagały umknąć przed Czarnym Wiatrem.
We śnie, ktoś go wciskał w lufy starych zakrzywionych armat.
Tak wyglądała „Baśń mojego życia”, odarta z Podróży do Italii
i wahań mistrza Andersena. Ale przynajmniej nikt mnie nie
strofował za natrętne jąkanie.
Najgorzej było ze słuchem wyostrzonym na szmery dookolne.
Dziś można to stwierdzić za muzykę sfer. Wtedy nie „za
górami” ani „za lasami” lecz za zwykłym murem, porządny –
jak to się mówi – z przedwojennej cegły.
Wiosny porastały w żonkile i zieleń. Nocami przychodziły
koślawe wierszydła, chybotliwe niby zbity z desek stół.
Rumieńce rosły później, bo razem z piersiami, a kieszenie
spodni napełniały się gumą i śrubokrętami. Nie brakło nitów,
kluczy i przeróżnych wkrętów. Ich dźwięk nie uwalniał od
Czarnego Wiatru, wiejącego coraz bardziej przenikliwie.