02.09.2021

Nowy Napis Co Tydzień #116 / Maciej Parowski i jego „Burza. Ucieczka z Warszawy ‘40”

Wygrany Wrzesień to nie jest pomysł na cykl obrazów, w którym przegrane bitwy stają się wygranymi, a do innych po prostu nie dochodzi, bo wojna się kończy. Wygrany Wrzesień to nie jest jedynie przewrotna batalistyka [...]. 17 września 1939 roku wojska radzieckie nie mogą przekroczyć granic Polski. Mołotow nie ma okazji 31 X 1939 wygłosić mowy z pamiętnym sformułowaniem o Polsce jako „bękarcie (pokracznym tworze) Traktatu Wersalskiego”. [...] A więc, skoro tak... to Witkacy nie popełni samobójstwa. Nie dojdzie do mordu w Katyniu. Żyje i Witkacy, i cała barwna, różnorodna Europa AD 1939, którą w naszym wariancie historii miało zamordować, przewalcować, sflancować i pofastrygować porozumienie dwóch dyktatorów wraz z dołączonym doń tajnym protokołem z 23 VIII 1939. [...] Żyją miliony ludzi, których Hitler (i Stalin) nie zdążyli zamordować: nie dochodzi do wyniszczenia narodu żydowskiego, wolne są kraje nadbałtyckie, odzyskują wolność Czechosłowacja i Austria. Stalin zaś zostaje doszczętnie skompromitowany w oczach międzynarodowej, a tym samym wewnętrznej opinii. Związek Radziecki dostaje swoją szansę wyzwolenia się od krwawego dyktatora o 13 lat wcześniej i tym samym na wcześniejszą o 45 lat pieriestrojkę. Zobaczyłem to od razu dokładnie.

 

M. Parowski, „Fantastyka” 1989, nr 11.

Te słowa Parowskiego z 1989 roku nie dotyczyły bynajmniej jego powieści Burza. Ucieczka z Warszawy ‘40 pozornie – i w tak zwanym powszechnym odbiorze – przedstawiającej alternatywną kampanię wrześniową 1939, wygraną przez Armię Polską i wojska aliantów tak szybko, że do drugiej wojny światowej w ogóle nie dochodzi. Nie mogły dotyczyć, bo tej powieści, automatycznie zakwalifikowanej jako fantastyka naukowa nie było wówczas nawet w planach (ukazała się przeszło dwadzieścia lat później, w 2010 roku, w serii „Zwrotnice Czasu” Narodowego Centrum Kultury). Dziś, czytane po latach są one świadectwem, że powieść Parowskiego nie jest utworem samodzielnym, lecz ostatnim elementem konstrukcyjnym małego autorskiego uniwersum. Niestety, nikt nie zidentyfikował i nie opisał tegoż uniwersum tuż po jej wydaniu, a tym bardziej nie miał na to ochoty później, gdy mimo wznowienia w roku 2013 przez komercyjne, a więc teoretycznie zainteresowane promocją, wydawnictwo Zysk i S-ka, utonęła ona po cichutku w oceanie produkowanej na prawo i lewo „masy książkowej”, nie pozostawiając nawet kręgów na wodzie.

Burza jako scenariusz

Najpierw był scenariusz filmowy; niekompletny, fragmentaryczny, ale dający dobre pojęcie o autorskim zamyśle. Jego obecność ujawnia się w Burzy – powieści serią obrazów, ujęć przedstawiających piękny świat zalanej słońcem radosnej Warszawy, świętującej zwycięstwo nad Niemcami po krótkiej wojnie 1939 roku. Wspomnieniem po nim jest też niepewność wyczuwalna dla każdego uważnego czytelnika, jeśli nie dał się oszołomić erudycji autora.

Jeśli dzieło filmowe jest „widzialnością obcowania człowieka z materią”, to kto obcuje tu z jaką materią? Tak miało wyglądać zakończenie filmu, nie mającego szansy zaistnieć, lecz powieścią ożywającego w czytelniczej wyobraźni:

Witkacy i Gombrowicz na ulicach roześmianej Warszawy. Domy, ulice. Idą Nowym Światem, Mazowiecką, Królewską. Potem Jerozolimskimi.

Gombrowicz: I znowu się upiekło. Powiem panu, że dla Polaków lepiej by było, gdyby historia postawiła ich twarzą w twarz z trudniejszym czasem i większym diabelstwem. Nasza wieczna niedojrzałość aż prosi się o gorzkie lekarstwo.

Witkacy: Lekarstwo? Gdyby nie ten deszcz, czołgi i lotnictwo Hitlera zmiażdżyłyby nas w ciągu tygodnia. Od wschodu wkroczyłby Stalin, Anglia i Francja nie kiwnęłyby palcem.

Gombrowicz: I co dalej? Przecież Hitler napadłby potem na Rosję.

Witkacy: Oczywiście. Hitler przegrałby w końcu z Anglią, Francją, Ameryką i Rosją, rzecz jasna. Tylko, że to Stalin byłby głównym wyzwolicielem Polski. I wtedy tu, w Warszawie, każdy byłby winien tej wojny, Rydz, Beck lub choćby i... Papież. Każdy, byle nie Stalin. Na środku miasta, w zburzonej przez Hitlera Warszawie, na środku Nowego Światu, może w Jerozolimskich stanęłaby potworna budowla. Skrzyżowanie kremlowskich wież z nowojorskim drapaczem chmur i krakowską szopką, dla niepoznaki. Nazwaliby to Świątynią Rozumu, Pałacem Wiedzy czy czymś w tym rodzaju... Miliony polskich dzieci przez całe dziesięciolecia uczyłyby się o tym, jak to Stalin w 1939 roku próbował przeszkodzić wojnie, ale mu się nie udało.

Gombrowicz: Niepoprawny katastrofista z pana, panie Stanisławie.


Gazeciarze z wieczorną prasą. Ich okrzyki.

– Stalin upada. Sensacja!

– Stalin, Mołotow, Beria, Malenkow internowani w wypoczynkowym ośrodku NKWDW Katyniu!

– Rewizja nadzwyczajna procesów moskiewskich!

– Przewrót w Sowietach!

– Moskwa ujawnia całą prawdę o głodzie na Ukrainie!

– Pośmiertna rehabilitacja marszałka Tuchaczewskiego!

– Kiereński czy Trocki wrócą do Sowietów???


Gombrowicz: No proszę, i co pan na to?

Ta dwójka przed warszawskim Pałacem Kultury i Nauki.

Witkacy: A pan na to?

Patrzą w górę, wskazują palcem. Kamera najeżdża na napis Pałac Kultury i Nauki imienia Józefa Stalina.

Kamera odwraca się ku nim. W kadrze dwaj szarzy nieznani warszawiacy. Jeden ma pod pachą „Trybunę Ludu”, drugi „Express Wieczorny”. Oni ujęci nieco z góry, trochę jakby trunkowi, pokazują palcami ku kamerze z uśmieszkiem na ustach – szelmowskim i zarazem przegranym.

Fantastyka” 1989, nr 11.

Film jest w powieści obecny także w inny sposób: siłą napędową akcji, głęboko ukrytej lecz o silnie wyczuwalnym pulsie, groźną tajemnicą, a także świadectwem możliwego zaistnienia mnogości rzeczywistości – jest... film Józefa Lejtesa pod tytułem, który dzieli z powieścią przynajmniej częściowo: Ucieczka z Warszawy ‘40. Jest to film kreujący swą filmową rzeczywistość wobec świata przedstawionego powieści – potencjalną, ale taką, o której wiemy, że zaistniała i jak zaistniała: zwycięstwo Niemców i to, co się po owym zwycięstwie działo w mieście – zniszczenie, terror, śmierć i walka ruchu oporu.

Burza jako komiks

Po scenariuszu filmowym był znakomicie narysowany przez Krzysztofa Gawronkiewicza komiks, którego fragment wydany został w antologii Wrzesień, wojna narysowana (2003). Choć składa się on z zaledwie czternastu plansz, a w dodatku angażuje środki nie komiksowe w postaci tekstowego wyjaśnienia „o co chodzi”, w powieści pozostawił czytelny ślad: mozaikową konstrukcję pojedynczych kadrów połączonych w ekspresyjne plansze, w których najpierw poznajemy tło, znaczące miejsce zdarzeń, a potem „czytamy dymki”, rozmowy, dialogi bohaterów. Nie ułatwia to bynajmniej lektury powieści, jako że bohaterów tych jest około osiemdziesięciu, a każdy z nich ma swoje miejsce w świecie przedstawionym, swoje kwestie do wypowiedzenia; nie marnuje się żadne słowo wypowiedziane przez nich, do nich i o nich.

Burza jako fantastyka naukowa

To, że wieńcząca miniuniwersum jednego twórcy powieść Burza. Ucieczka z Warszawy ‘40 nie została bestsellerem, nie zebrała prestiżowych nagród i nie uczyniła autora literackim celebrytą, nie ma nic wspólnego z trudnościami, jakie sprawia w lekturze; satysfakcja czytelnicza wynagradza te trudności po wielokroć. Problem w tym, że utwór został z góry zakwalifikowany do kategorii fantastyki naukowej, co automatycznie uczyniło z niego literackiego pariasa, a jednocześnie jako fantastyka naukowa tak dalece odbiegał od wzorców, od „normy”, do której przyzwyczajony jest czytelnik-fan, że pozostał dla niego niezrozumiały. Jakby przewidując taki obrót rzeczy, Parowski od 1982 roku związany z pop-fantastyką na dobre i złe jako równie płodny co przenikliwy jej krytyk i zarazem redaktor działu polskiego miesięcznika „Fantastyka” w usta jednego ze swych bohaterów, wygłaszającego odczyt młodego Stanisława Lema włożył następujące, gorzko dziś brzmiące słowa:

Bo mam taką tezę, że Wells i Čapek to ostatnie przypadki, kiedy fantastyka coś mówi na serio. Kiedyś stawiała problemy w sposób artystyczny, a teraz, na przykład w Ameryce, w kolorowych magazynach mamy upadek fantastyki w przygodową paplaninę, gdzie ani o naukę nie chodzi, ani o istotę ludzką, ani o jej problemy. [...] Wśród utworów fantastycznych Herberta G. Wellsa znajduje się wiele artystycznej słabizny, lecz nikt go za nią nie próbował potępiać w czambuł. Odwrotnie – trybem w krytyce normalnym oceniano Wellsa podług jego osiągnięć szczytowych. Ale potem coś się takiego stało, że klamki gettowych wrót zapadły i nastał ów stan osobliwego rozdziału, zamykania się fantastyki w ramach gatunkowej gorszości. Jako bodaj ostatni pisarz, który zdążył wymknąć się za rosnące mury wyodrębnienia, staje przed nami Čapek, w znacznej mierze zawdzięczający ten swój ratunek kwalifikacyjnej chwiejności, co asystowała pojawieniu się jego książek. Dopatrzono się w nich bowiem krytyki społecznej, utopii filozoficznie poczętej i to tak dobrze, że czysto słowiańskiego pochodzenia słowo „robot”, jakie był wymyślił, zasymilowane zostało przez wszystkie języki świata – fakt, jeśli się nie mylę, bezprecedentalny (Burza)Cytaty z Burzy Macieja Parowskiego pochodzą z ebooka wydanego w 2010 roku przez Narodowe Centrum Kultury.[1].

Burza jako „historia alternatywna”

Lecz uznanie Burzy za fantastykę naukową to tylko miły złego początek, gorszym złem okazało się przypisanie jej do tak zwanych „historii alternatywnych”. W momencie wydania powieści ta odmiana współczesnej polskiej pop-fantastyki zdążyła już najpierw znudzić, a potem nawet zirytować monotonią mechanicznego przerabianiem minusów na plusy. Ile razy Polacy mogą wygrywać przegrane bitwy i wojny, dokonywać niedokonanych wynalazków, bić odwiecznych wrogów, od których doznali wszystkich możliwych krzywd, zamieniać klęski w powstaniach i insurekcjach w chwalebne tryumfy? Były wśród tych utworów także wartościowe i historycznie pomysłowe, nieprzekraczające granic zdrowego rozsądku, a także takie, których akcja nie miała związków z historią Polski. Zamiast oddzielić ziarno od plew, całość historii alternatywnych powstałych po 1989 roku, ze szczególnym uwzględnieniem serii „Zwrotnice Czasu”, powszechnie potraktowano najpierw jako „odreagowywanie narodowych kompleksów”, a potem bezceremonialnie zmieciono pod dywan. Skądinąd trudno się temu dziwić: oceną i hierarchizacją osiągnięć literackich powinna przecież zająć się krytyka wyspecjalizowana w fantastyce. Niestety taka krytyka nie istnieje. Zaproszone do dyskusji uczone gremia fandomowe oceniły Burzę dokładnie tak, jak należało się tego po nich spodziewać: błyskotliwa, erudycyjna do nieczytelności, ale tak w ogóle to tylko jedna z wielu prób zaprzeczenia polskim porażkom autorstwa zdeklarowanego konserwatysty (fandom nazywał takich „prawakami”, dziś mówi się o nich „dziadersi”). Można spisać ją na stratyPatrz np. https://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=894 [dostęp: 10.08.2021].[2].

Jakim cudem powieść Parowskiego można było okleić taką ostrzegawczą etykietą i pozostawić samą sobie? Jeśli nie chce się środowiskowej pop-krytyce wytknąć braku podstawowego warsztatu, a nawet – o zgrozo! – właściwych kompetencji czytelniczych, można powiedzieć nieco łagodniej, że zadziałała pewna bezwładność myślenia, zabijająca śmiałe intuicje przez natychmiastową ucieczką od nich ku temu, co dobrze znane, pozostające poza wątpliwościami i dyskusją niczym aksjomat. Polską fantastykę automatycznie klasyfikuje się według zasad amerykańskiej pop-fantastyki gatunkowej, o której tak niechętnie wypowiedział się Stanisław Lem jako bohater literacki w powieściowym odczycie, i na ogół ta klasyfikacja da się stosować bez wielkiej krzywdy. Burza. Ucieczka z Warszawy ‘40 jest jednak tym jednym przypadkiem na sto, gdy wielka krzywda nastąpiła i była wymierna.

Ucieczka od schematów

Powieść Macieja Parowskiego konsekwentnie ucieka od wszelkich fantastycznonaukowych schematów historii alternatywnej. Polska nie wygrywa wojny 1939 roku, bo wielki polski uczony wynalazł sposób „na Niemca”, a „nasi” okazali się tak mądrzy i tak dzielni, że potrafili tego wynalazku użyć we właściwym czasie i miejscu, i nawet z dobrym skutkiem. Mądrość i męstwo występują tu, jeśli można tak powiedzieć, „we wrześniowej normie”, choć autor bierze je w pogodnie ironiczny nawias – a to urokiem wojennego romantyzmu, jak w przypadku ułanów zdobywających niemieckie lotniska, by zbratać się z ich obsługą i pilotami, a to znakomitym poczuciem humoru, jak podbój polskim rydzem wyrafinowanych kuchni całego świata. Nie, pierwszego września 1939 roku Niemcy wkraczają do Polski i tryumfalnie prą przed siebie blitzkriegiem, bo muszą, bo nie ma innego wyjścia, biorąc pod uwagę ich miażdżącą przewagę w ludziach i sprzęcie. Po czym… pogoda psuje się, co podczas polskich wrześni jest bardziej regułą niż wyjątkiem, wybucha burza, spada deszcz, Niemcy grzęzną w polskim „piątym żywiole”, alianci zaś, czując pismo nosem, udzielają obiecanej traktatowej pomocy (choć niechętnie). Dalej już wydarzenia toczą się zgodnie z wymogami prawdopodobieństwa, tak jak to Parowski opisał w przywołanym na początku fragmencie wspomnień. Przy czym sam pomysł pięknej pogody jako przyczyny wrześniowej klęski nie pochodzi nawet od niego samego – hipotezę tę sformułował wcześniej oficer radzieckiej armii i wywiadu wojskowego GRU, doskonale znany polskiemu czytelnikowi Wiktor Suworow (właśc. Władimir Bogdanowicz Riezun), a i on nie musiał być pierwszy.

Nie oznacza to bynajmniej, że w Burzy nie ma elementów fantastycznych, a tylko to, że wykraczają one poza kanon tropów fantastyki naukowej. Genialny naukowiec albo przybycie z przyszłości oddziału wyposażonego we współczesną broń jak najbardziej mieściłoby się w jego ramach, ale co począć z pojedynkiem bardzo nienaukowych „magów” – Stefana Ossowieckiego i Karla Marii Wiliguta, w którym nieświadomy, acz decydujący dla wyniku udział bierze Witold Gombrowicz przez dorobienie gęby… samemu sobie i upupienie dokonane na pokładzie, oczywiście, transatlantyku? Co począć z niepokojącym przenikaniem się światów „wojny wygranej” i „wojny przegranej”, spersonifikowanym w postaci Antka Powstańca, znajdującym swój bezpośredni wyraz w nieokreślonym, lecz dotkliwym niepokoju, jaki budzą postaci butnych hitlerowców – zwycięzców, przechadzających się po mieście w pełnym umundurowaniu niczym zwycięzcy, choć są oni przecież tylko aktorami filmu Lejtesa (jednym z nich jest, z całą pewnością nieprzypadkowo, Igo Sym)?

Ucieczka od historii

Już samo istnienie i wzajemny dialog różnych „linii czasowych” nie pozwala mówić o „historii alternatywnej”, skoro w powieści historia występuje w dwóch postaciach. Jest jednak powód ważniejszy, kompromitujący tę klasyfikację. Otóż w Burzy. Ucieczce z Warszawy ‘40 nie ma historii. Nie ma ciągłości czasowej. Parowski nigdzie nie relacjonuje, w sposób choćby najbardziej ogólny, jak według niego miałby wyglądać świat bez wojennych przełomów: od skonstruowania bomby atomowej po narodziny nowoczesnego ruchu wyzwolenia kobiet, pracujących w amerykańskich fabrykach jak mężczyźni, podczas gdy mężczyźni szli walczyć i ginąć na tym i owym froncie, i tak poznających swą zbiorową siłę. Nie poznamy Europy bez planu Marshalla, USA bez von Brauna, ZSRR bez Gagarina, a świata bez atomu i dylematu fizyków.

A więc, podsumowując serię wydanych o niej fałszywych sądów, nie – Burza. Ucieczka z Warszawy ’40 Macieja Parowskiego z całą pewnością nie jest pop-fantastyką. Nie można też uznać jej za „historię alternatywną”, nawet gdyby udzielić takiej historii przywileju paragatunkowej samodzielności w oderwaniu od fantastyki naukowej.

Burza. Ucieczka z Warszawy ‘40 nie jest też o tym, jak do drugiej wojny światowej nie doszło – wyczyny frontowe poznajemy wyłącznie z relacji ex post factum, czasami sprzecznych, zawsze marginalizowanych w narracji. Nie jest o tym, jak Rosjanie pozostali 17 września 1939 za swą granicą, jak na granicy z Polską skończyły się im mocarstwowe marzenia, i nie jest o tym, że po raz drugi w ciągu niespełna dwudziestu lat spowodowany przez Polaków krach ich agresywnej polityki „eksportu rewolucji” doprowadził wreszcie do upadku Stalina. Nie jest o tym, że Polacy, wszyscy razem i każdy z osobna, mogą powiedzieć o sobie z komiczną dumą pana Zagłoby: „jam to, nie chwaląc się, sprawił!”. I nie jest o tym, że oto ku czci naszego bezprzykładnego męstwa, mądrości i politycznego sprytu w Warszawie odbywa się hurrapatriotyczny zlot Wielkich Tego Świata, którzy ściągnęli złożyć nam hołdy. Nie jest o tym, że bez klęski wrześniowej to zaraz jesteśmy potęga, mocarstwo i wzór dla świata.

Oswajanie Burzy

Skoro Burza. Ucieczka z Warszawy ‘40 nie jest tym wszystkim, to czym jest?

Z pewnością jest uwięzioną jak mucha w bursztynie, na zawsze niezmienną chwilą, w której odmieniły się losy świata, jaki znamy wraz z losami około osiemdziesięciu postaci jak najbardziej historycznych – ikon naszej współczesności. Od ich losów na tę wieczną chwilę odjęte zostały doświadczenia wojenne, wojenne traumy, wojenna śmierć i wszystko, co powojenne, łącznie z powojenną cywilną odwagą oraz prostą uczciwością jednych, a podłością innych. Bohaterowie Burzy są swym własnym niezrealizowanym potencjałem. Zapewne dałoby się więc obronić tezę (warto dokładniej się jej przyjrzeć), że Burza. Ucieczka z Warszawy ‘40 jest bardzo postmodernistyczną – i bardzo udaną – próbą stworzenia hiperrealności, jakkolwiek momentalna by była. Jest jednym wielkim symulakrem złożonym z dziesiątek małych symulakrów. Każdy z kilkudziesięciu historycznych, nie fikcyjnych, bohaterów Parowskiego, niezmieniony przez wojnę jest przecież fikcyjny, nie historyczny, bo nie wszyscy wojnę przeżyli, a tych, którzy przeżyli, wojna musiała odmienić. Gdyby łącznie stworzyli oni symulację świata współczesnego, sytuacja byłaby dość jasna – na tym z grubsza polega przecież historia alternatywna. Ale tak nie jest, bowiem hiperrealność Burzy nie ma szansy zaistnienia w miejsce rzeczywistości. Jest ona jednocześnie doskonała i nietrwała, jest hiperrealnością jakby filmową – dwuwymiarową, długości seansu – a potem w miejsce zajęte na chwilę przez Gombrowicza dyskutującego z Witkacymi powracają dwaj obywatele stojący na tle Pałacu Kultury z propagandowi szmatławcami w rękach, obaj „trochę jakby trunkowi”.

Można też postmodernistyczną literacką realizację Parowskiego analizować jako spójną, uporządkowaną, kompletną grę intertekstualną. Mamy oto rodzaj architekstu – zaczerpniętej z tekstów kultury powszechnej wiedzy o stanie najszerzej pojmowanej kultury w drugiej ćwierci XX wieku, o przyczynach, przebiegu i skutkach drugiej wojny światowej, o jej miejscu we współczesnej historii Polski. Mamy zbiór intertekstualnych relacji, gdy bohaterowie fikcji literackiej przemawiają fragmentami swych dzieł, a czytelnik obserwuje te dzieła niejako in statu nascendi. Mamy metatekstualności, gdy bohaterowie nawzajem komentują swe słowa, tworząc tym literackość powieści niemal w całości zamkniętej w dialogach i gdy umieszczeni zostają w sytuacjach fabularnych wybranych tak, by stawały się komentarzem do ich słów zderzonych z innymi słowami, sądów zderzonych z sądami. Z tej perspektywy widziany świat Burzy jest jednym wielkim komentarzem do „naszego” świata. Komentarzem – dodajmy – bardzo nieprzychylnym… i trudno się temu dziwić. Nasz świat przegląda się w ustawionym przez Parowskiego lustrze.

Związki intertekstualne w całym ich bogactwie, stosowane z upodobaniem, żonglowane z wprawą, odsyłające do siebie nawzajem, stawiają czytelnikowi duże wymagania. O jakości czytelnika pop-fantastyki niech świadczy i ten wspominany już, a wart powtórzenia raz jeszcze fakt, że to przez nie Parowskiego oskarżano o „nadmierną erudycyjność” i o „gubienie czytelnika”. Bo rzeczywiście – z jednej strony architekst wymagany do czytania Burzy ze zrozumieniem jest obszerny i złożony, z drugiej literatura popularna, w tym pop-fantastyka, ma tendencje do świadomego ograniczania się, „kłaniania czytelnikowi”, od którego przecież zależy jej byt. Literatura ta skaluje się do czytelniczych wymagań (po angielsku nazywa się to brutalnie dumbing down, co można przetłumaczyć jako „zgłupienie”), świadoma, że jest towarem rynkowym w całości zależnym od bożka sprzedaży. Parowski, pisarz staroświecki, jako autor Burzy wydaje się tak obojętny na wymagania czytelnika wyobrażonego, jakby nigdy sobie swojego czytelnika nie wyobrażał.

Oba te podejścia, zaledwie tu zasygnalizowane, z pewnością pomagają dookreślić, jak opowieść pod tytułem Burza. Ucieczka z Warszawy ‘40 została przez jej opowiadacza skonstruowana. Ale choć wiedza o konstrukcji jest niewątpliwie użyteczna, z pewnością nie jest wiedzą kompletną. Za niekwestionowanym mistrzem pop-literatury Stephenem Kingiem można w tym momencie powiedzieć: „it is the tale, not he who tells it” („opowieść jest ważniejsza od opowiadającego”). Opowieść zawsze jest nadrzędna. Dobrze wiedzieć, z jakiego szkła, jakich kształtów i jakich kolorów składa się witraż gotyckiej katedry, ale tę wiedzę przesłania rozpoznanie tego, co mówi nam on na temat tak powszechnie znany z ikonografii, że powinien nudzić…, a tymczasem niezmiennie zachwyca. Dramat starego, niewidomego ojca z Syna marnotrawnego Rembrandta przykrywa sobą wiedzę o tym, czym w ręku mistrza jest technika laserunku. Toutes proportions gardées, oczywiście, lecz przecież każde dzieło sztuki jest większe od sumy jego części składowych, choćby sztuką tą była literatura nazywana „popularną”.

A zatem… z jaką to opowieścią nadrzędną mamy do czynienia?

Burza – wielość rzeczywistości

Akcja Burzy. Ucieczki z Warszawy ‘40 toczy się w ciągu kilku dni na przełomie kwietnia i maja 1940 roku. Czas ten i ta rzeczywistość nie są jednak jednorodne. Z jednej strony w hiperrealności powieść istnieje realnie i kalendarzowo. W Warszawie odbywa się międzynarodowa konferencja „Polityczne i wojskowe aspekty europejskiego zwycięstwa” (w istocie mamy w powieści do czynienia także z wariantami tej nazwy, jakby sam temat konferencji miał mniejsze znaczenie od wydarzeń, które jej towarzyszą) – będąca bezpośrednim odniesieniem do niesławnego wrocławskiego „Światowego Kongresu Intelektualistów w Obronie Pokoju” z roku 1948. Józef Lejtes kręci film – superprodukcję, „komedię fantastyczną” z udziałem m.in. Marleny Dietrich i Ingrid Bergman, która specjalnie dla niego zrezygnowała z angażu do innego filmu, mającego powstać w Casablance. Swoją zdradziecką grę prowadzi komórka komunistyczna i delegacja radziecka pod wodzą Ilii Erenburga, a pociągiem wprost z ZSRR przyjeżdża rozkładający się trup Brunona Jasieńskiego. Na drugim planie, w tle, Hitler na pokładzie francuskiego lotniskowca „Foch” eskortowanego przez polskie niszczyciele „Grom”, „Błyskawica” i „Burza” udaje się na zasądzone wygnanie na Wyspę Świętej Heleny.

Do Warszawy przyjeżdża kilkudziesięciu pisarzy, artystów i intelektualistów z całego świata. Oficjalnie po to, by wziąć udział w konferencji, w istocie po to, by we wzajemnym wielogłosowym dialogu, w iście komiksowych kadrach narysować świat bez hekatomby, bez zagłady kultury, świat przyszłości mający być wolnym od… grozy wojny światowej. W hiperrealności Burzy Hitchcock może dyskutować o filmie z Karolem Irzykowskim, rzucającym w dyskusji luźną uwagą, że skoro można kręcić film o wielkiej małpie, jest do wyobrażenia podobny film nawet o ptakach . W którym pokolenie „jak kamień rzucone na szaniec” nie zostaje rzucone na szaniec z braku szańca, Otto Schimek ginie w kanałach, ale kanały te to wykopy pod metro, a z karuzeli z widokiem na getto słychać strzały i widać dym, ale to tylko akcja policji uwalniającej porwanych Stefana Ossowieckiego i Arthura Blaira, czyli George Orwella.

W Warszawie odbywa się karnawał niczym nieskrępowanej intelektualnej wolności. Parowski karnawalizuje swoją Warszawę – tym tropem też ktoś powinien kiedyś pójść.

Ale jest też w Burzy rzeczywistość i czas mitu, Nocy Walpurgii, podczas której rozstrzyga się walka dwóch magów-jasnowidzów, Ossowieckiego i Wiliguta, a Antek Powstaniec w zbyt wielkim hełmie i zbyt obszernej powstańczej panterce, uzbrojony w stena i granaty domowej roboty, przemykający pod murami z wiecznym strachem w oczach dopełnia dzieła, dla którego zaistniał fabularnie pod niezwykłym pseudonimem.

– Ja młodych lubię i dobrze się z nimi rozumiem. Gadajcie za siebie – zaprotestował Gombrowicz.

– Dziwną rzecz panu powiem, nie po to, by dokuczyć, ale ponieważ wydaje mi się to ważne dla kultury narodu – powiedziała Dąbrowska. – Zaciekawiło mnie, jakie kryptonimy wybierali nasi młodzi lotnicy, telegrafiści, czołgiści, dowódcy wydzielonych oddziałów działających na tyłach Wehrmachtu na terenie III Rzeszy. Dotarłam do odpowiedniej wojskowej komórki. Samych Kmiciców było siedemnastu, kilka Oleniek, Ligii, Skrzetuskich, paru Ursusów, Maćków, Stasiów, Nel. Nawet jeden Saba.

– Tego brakowało. Sienkiewicz! – syknął Gombrowicz. – Pierwszorzędny pisarz drugorzędny. [...]

– I ani jednej Pupy czy Gęby, ani jednego Pimki, ani pół Ferdydurki – zgryźliwie dorzucił Irzykowski.

Gombrowicz odciął się, ale nieskutecznie.

– I ani jednego Babinicza – powiedział. – Sami jednowymiarowi herosi. Ani jednej wieloznacznej postaci…

– Jak pan może! – oburzyła się Dąbrowska. – Nie dość, że nieszczęśnik oszalał, to jeszcze będziemy zeń żarty stroić?

Gombrowicz wstał, rozłożył ręce.

– Nie mam pojęcia, o czym pani mówi, pani Mario kochana. Przysięgam.

– Nie wiedział pan, że Antek Powstaniec dzieciom bawiącym się w wojnę wyznał kiedyś w sekrecie, iż ma tu misję odkupicielską, dlatego jego imię to na razie Babinicz.

Gombrowicz blednie, ociera z czoła zimny pot.

– O tym, słowo honoru, nie…

Akcja Burzy toczy się w obu tych rzeczywistościach jednocześnie. Toczy się także w rzeczywistości trzeciej, a jest nią film Lejtesa o tytule utożsamiającym go z powieścią, której jest częścią. To wydarzenia kumulujące się w mitycznej germańskiej nocy zmarłych i złych duchów, nocy Walpurgii, kończącej się o świcie nowego dnia, dają filmowi możliwość pokazania realności alternatywnej do powieściowej hiperrealności, w jakiej jest wyświetlany. Jest on tym, co łączy rzeczywistości Burzy w harmonijną całość artystyczną. I choć są one wzajemnie sprzeczne jak sprzeczne ze sobą nawzajem są kampanie wrześniowe roku 1939, od których wszystko się zaczyna, i jak sprzeczne są żywioły determinujące jej tok, funkcjonują w nim harmonijnie – jako prawda i fałsz jednocześnie. Tylko film może tego dokonać, bo film ma wielkie tradycje komentowania rzeczywistości inną rzeczywistością – swą własną, o równej, jeśli nie większej, sile oddziaływania.

Kosmiczne porządki w Warszawie

Wyjaśnienia domaga się jeszcze jedna, ostatnia kwestia: skoro „amerykańska science fiction” ma jakość, a tym samym siłę nośną – jak w cytowanym opisie powieściowego Stanisława Lema – do jakiej tradycji fantastyki odwołuje się Burza?

Otóż powieść Macieja Parowskiego czerpie swą siłę oddziaływania z tradycji, którą można chyba nazwać „bułhakowowską”. Oto w Warszawie, za sprawą i z udziałem sił niemal –a może i naprawdę? – nadprzyrodzonych, nieczystych, odbywa się „wielkie sprzątanie”. Podany nam zostaje jak na srebrnej tacy świat, w którym jesiotr nie może być drugiej świeżości. W którym „knajpki z Soho, Champs Elysees, Marsylii, City, Sydney” zamawiają drogą lotniczą dostawy „nieograniczonej ilości rydzów w każdej postaci – świeżych, marynowanych, suszonych, duszonych”. Świat karnawału jest też w Burzy tym „światem na opak”, gdzie wszystko dzieje się, jak powinno, normalnie, czyli w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem. To dlatego jest w niej miejsce dla tych, których wojna miała „zamordować, przewalcować, sflancować”, w roli normalnych, zwykłych ludzi. Genialny szpieg szpieguje dla Polski, która nie uwięziła go, nie skazała na śmierć i nie pchnęła w ramiona NKWD. Krzysztof Kamil Baczyński startuje w konkursie poetyckim obok ulubieńca pięknych panien Karola Wojtyły i ani mu w głowie ginąć, a „polscy ułani pocieszają niemieckich lotników, wojna skończona, Hitler kaput, żyjecie i my żyjemy, niech diabli wezmą wojnę”.

I jest w tym świecie film Lejtesa, rozpięty między Bułhakowowskim Gribojedowem, spalonym z wyroku nadnaturalnych mocy, a teatrem „Varieté”, w którym magia, niosąca w sobie wszelkie możliwości, nie zostaje przecież zdemaskowana. Nad Burzą. Ucieczką z Warszwy ‘40 unosi się duch Małgorzaty – wiedźmy na miotle, demolującej mieszkanie krytyka Łatuńskiego, bo gdzie jest przewina, tam musi być i kara.

Burzą zaproponował Parowski nowy paradygmat fantastyki – takiej, która czuje się spadkobierczynią całości literatury, a co najmniej czuje się w mocy wybierać z niej to, co jej pasuje, zamiast trzymać się ślepo tropów ustalonych przed kilkudziesięciu laty. Rakiety i wyprawy międzyplanetarne, światy utopijne i dystopijne, najeżdżający Ziemię Obcy i Ziemianie najeżdżający obce światy, nawet historie alternatywne – cały ten bardzo ograniczony i nieco staroświecki dziś sztafaż zastępuje u Parowskiego odwołanie do całego bogactwa literatury fantastycznej.

Odrobina prywaty

I wreszcie, jak Bułhakow, także Parowski rozprawił się Burzą z osobistymi demonami. Jego demonem niewątpliwie był wymuszony kompromis – podpisanie w stanie wojennym lojalki dającej posadę redaktora „Fantastyki”, umożliwiającą utrzymanie rodziny. Dlatego w powieści stworzył świat, w którym nikt nie musi uginać się, by przetrwać. Skorzystał ze słynnej rady Chestertona:

Gdzie mądry człowiek ukryje liść? W lesie. A gdy nie ma lasu? To mądry człowiek zasadzi las, żeby ukryć w nim liść (Złamana szabla ze zbioru Przygody księdza Browna).

Nie będąc niewolnikiem „tradycji bułhakowowskiej”, lecz jej adaptatorem, w sposób wzruszająco osobisty w rolach sił nadprzyrodzonych obsadził Wiliguta i Ossowieckiego, ustawił przeciw sobie Asasella i kota Behemota. Ci, których przy pierwszym spotkaniu pytał o datę urodzenia, by im postawić horoskop, zrozumieją jego przywiązanie do tego rodzaju niewinnych „okultyzmów”… które w swej drugiej i ostatniej powieści pozbawił niewinności i podniósł do rangi sztuki.

okłądka książki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Krzysztof Sokołowski, Maciej Parowski i jego „Burza. Ucieczka z Warszawy ‘40”, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 116

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...