Nowy Napis Co Tydzień #134 / @, @ do domu. Sieć i światło
Minęło siedem chudych lat
Dominika Kaszuba debiutowała tomem domy pasywne w 2014 roku. Projekt przed wydaniem doczekał się nominacji do nagrody głównej w konkursie im. Jacka Bierezina, a po publikacji uzyskał wyróżnienie w Złotym Środku Poezji w Kutnie. Na swoją drugą książkę autorka kazała czytelnikom trochę poczekać. Powróciła dopiero w tym roku zbiorem małpki, małpki do domu, który z jednej strony kontynuuje wątki podjęte w domach pasywnych, operuje podobną frazą i melodią wiersza, a z drugiej – zabiera odbiorcę w zupełnie inne przestrzenie i stosuje odmienne rejestry językowe. Niezmiennie cenię debiut Kaszuby, ale jej małpki, małpki do domu to niewątpliwie dla autorki krok milowy, dokumentujący olbrzymi postęp warsztatu i rzetelną pracę nad tekstem. Zdecydowanie warto było czekać siedem lat na taką książkę. Poza tym może po siedmiu chudych latach nastąpi teraz kolejnych siedem tłustych?
Ta sama Kaszuba
Jak wspomniałam wyżej, są takie elementy, które wyraźnie łączą obie książki Kaszuby i nie pozostawiają cienia wątpliwości, że to ta sama autorka – może starsza, bogatsza o doświadczenia, ale ta sama. Jednym z takich elementów z pewnością jest szeroka fraza. Nie chodzi tu tylko o długość wersu, który rzeczywiście często rozrasta się do sporych rozmiarów, ale też sposób mówienia – płynny, zostawiający mało miejsca na oddech, a przy tym dynamiczny. Kaszuba potrafi grać formą wiersza, wykorzystywać wersyfikację na potrzeby zabawy językowej czy suspensu, lecz blisko jej też do poetyckiej prozy, której przykłady znajdziemy i w debiucie, i w tegorocznej publikacji. Dużo ważniejsze jest to, co podmiot chce powiedzieć, a forma ma przede wszystkim sprzyjać klarowności wypowiedzi. Stosując metaforykę, po którą sięga Kaszuba (nauki ścisłe, w tej książce zwłaszcza chemia): forma wytrąca się mimochodem w toku mowy.
Skoro jesteśmy przy naukach ścisłych – wykształcenie poetki wyraźnie wybrzmiewało już w domach pasywnych. Kaszuba niezmiennie śmiało sięga po pojęcia z zakresu fizyki, matematyki, informatyki czy chemii. Materiałem o dużym lirycznym potencjale jest u niej nauka jako taka; posiadana wiedza, badania, odkrycia. Sposób, w jaki autorka pracuje z tekstem, pozwala myśleć o tym działaniu jako o rzetelnym, kompetentnym gospodarowaniu, służącym zrównoważonemu rozwojowi wiersza. Możemy przy tym mówić o poszanowaniu materiału twórczego i równocześnie szacunku do czytelnika, zaufaniu również jego kompetencjom. To duża zaleta tej twórczości.
Co jeszcze prowadzi nas wyraźnie od debiutu do nowej książki? Słowem pojawiającym się w obu tytułach jest „dom”. Należy myśleć o nim bardzo szeroko i w wielu kontekstach. Podstawowym znaczeniem byłaby tu najmniejsza z tworzonych wspólnot; mikrowspólnota. Odnosi się to zarówno do relacji partnerskich, jak i rodzinnych. Budowanie relacji/wspólnoty było i jest dla Kaszuby kluczowe, przy czym trudności z tym związane są równie ważnym tematem wierszy. Autorka pisze w strojeniu: „co jest pojedyncze, musi być błędem w systemie”. W nowej książce jedną z ważnych relacji zakłócających czy przerywających tę pojedynczość jest więź z dzieckiem, udokumentowana choćby w pięknym tekście relatywistka: „dziecko idzie po piłkę i wraca, a kiedy wraca, jest już innym dzieckiem. // jeszcze trzymasz fason, nie trzymając ręki.” A zatem dom to niematerialna więź, niepozbawiona błędów, ale realna. Należy też myśleć o domu jako o przestrzeni – budynku, obszarze, mieście. Ustalenie rzeczywistego miejsca jest dla poetki bardzo ważne. Przeciwstawia się miejscom sieciowym – nierealnym, niesprzyjającym więziom, nienamacalnym; planetom, które zamieszkują „nadobne facebookianki, nadobni facebookianie”, przestrzeniom nieokreślonym, niedefiniowalnym. I właśnie w tym miejscu pojawia się pękniecie między debiutem a tegoroczną publikacją.
Inna Kaszuba
Tym, co wyraźnie interesuje autorkę w nowych tekstach, jest zagadnienie wirtualności, sieciowości, abstrakcji. Moglibyśmy powiedzieć: Internet, ale Kaszubie nie chodzi tylko o potencjał przesyłu informacji, technologiczny rozwój czy jakiś rodzaj transferu. Mamy tu do czynienia raczej z próbą zmierzenia się z wirtualnością jako taką, co koniecznie w centrum uwagi stawia takie zagadnienia jak choćby ewolucja, sztuczna inteligencja, ontologia. Zadanie, jakie Kaszuba przed sobą postawiła, wydaje się przerastać nawet literaturę, nie mówiąc już o jej jednostkowych wytworach. Cytując fragment wiersza tytułowego: „być może poezja to mówienie o tym, jak jest”. Jeśli poezja to mówienie o tym, jak jest, to wiersz okazuje się jednym z największych wyzwań, z którym można się zmierzyć. Kaszuba w tym podejściu jest bardzo odważna. Wydaje się, że porywa się z motyką na słońce, a jednak wychodzi z tej próby zwycięsko. Choćby dlatego, że sięga po to, co znane, bliskie, dające się objąć i wpisać w jakieś ramy. I to też jest w tej poezji nowe.
Do tej pory jedyne „mikro”, na które czytelnik miał szansę natknąć się w wierszu, dotyczyło wspólnoty rodzinnej, bliskości emocjonalnej i fizycznej. W nowych tekstach Kaszuba poświęca dużą część swojej uwagi drobiazgowi. Przygląda się z bliska atomom, fotonom, polimerom, cząsteczkom. Jak deklaruje niemal na samym początku książki, w utworze doktorant katedry inżynierii chemicznej czyta tablicę mendelejewa: „dzielę milimetr na sto części. czy to wystarczy, by opisać wszechświat?”. Autorka precyzyjnie oddziela komórki i części, by móc je uważnie obejrzeć, skategoryzować, opisać. Choć, jak już mówiliśmy, „co jest pojedyncze, musi być błędem w systemie”, pojedynczość okazuje się fascynująca i inspirująca. To właśnie błąd powoduje zmianę, jest początkiem i przyczyną, jak choćby w wierszu hymn dla mutacji M168:
albo, adenino, błędzie w systemie, wisieć na tobie jak na przęsłach mostu,
dać się śledzić przez wizjer w każdej komórce, to proste i czyste, czyste i sterylne.
albo, adenino, zacząć szukać ojców jak znaków niezbędnych do odczytania kodów
źródłowych, kiedy w gardła drapią ziarna ledów.
W poszukiwaniu początków, „kodów źródłowych”, poetka sięga po detal, nie omija i nie pomija żadnego szczegółu. Żeby zrozumieć procesy, które przeszliśmy, a równocześnie oswoić świat, który jest wypadkową tych procesów, podmiot rozkłada rzeczywistość na czynniki pierwsze. W ten sposób nauka wyposaża literaturę w narzędzia poznawcze, a literatura radzi sobie o tyle lepiej, że nie rezygnuje z empatii, obejmując nią wszystko: od człowieka po enzym (definicje). Te dwie gałęzie w poezji Kaszuby wyraźnie się wspierają, dając zupełnie nową jakość i wartość.
W domach pasywnych silnie obecny był żywioł wody, powracający w poszczególnych wierszach pod różnymi postaciami (choćby jako deszcz, zimno tożsame z wilgocią, rzeka), natomiast małpki, małpki do domu to tom skoncentrowany wokół światła waloryzowanego ambiwalentnie. Jest tu słońce, żarówka, błysk, fosfor, brokat. Światło się załamuje, krzywi, zamarza. Bywa ostre, jasne lub nagle gaśnie. Światło łączy się też wyraźnie z tym, co sieciowe i wirtualne – ekrany to jasność, informacja to światłowód, a zatem na światło Kaszuba patrzy z dystansem i ostrożnością tak samo, jak na wirtualną rzeczywistość: „widzieliśmy światło. i nie było pięknem. / widzieliśmy piękno. wyglądało jako zero.” Światło jest podstawą konstrukcji tej książki; światłowód prowadzi czytelnika od gwiazd i człowieka pierwotnego do światła jako informacji i serwera kodującego nas samych. Kaszuba zaplanowała to bardzo misternie i efekt tego planowania jest naprawdę świetny.
Podwórkowe zabawy dla dorosłych
Tytuł najnowszej książki Dominiki Kaszuby niewątpliwie przywodzi na myśl podwórkową zabawę. Pamiętacie? Pojawia się w niej mama gąska, małe gąski, ale nie można też zapomnieć o wilku. Gąski krzyczą: „Boimy się!” małpki, małpki do domu to także tom o strachu. Kaszuba werbalizuje lęki związane z postępem technologicznym i tempem rzeczywistości. Nie bagatelizuje tych lęków, lecz z uwagą przygląda się temu, co je wywołuje, dostrzega potencjał i ryzyko. Interesują ją podobne tematy jak Radosława Jurczaka, któremu zresztą poświęcony jest jeden z wierszy; z Jurczakiem łączy Kaszubę również czerpanie z dokonań nauki. Z kolei uwaga skierowana na drobne elementy materii występuje choćby w debiutanckim tomie Marleny Prażmowskiej. Ale Kaszuba mówi własnym, niepowtarzalnym głosem: mamy tu rym, rytm czy elementy lingwizmu. Przede wszystkim poetka nie rezygnuje z ludzkiej perspektywy. Podmiot przepuszcza wszystko przez własny filtr, nie unikając wartościowania, i równocześnie pozostaje na odsłoniętej pozycji, godząc się na wszelkie konsekwencje. Jest w jakiś sposób bezbronny (vulnerable – to zdecydowanie bardziej oddaje postawę podmiotu), a równocześnie to właśnie bezbronność jest jego siłą, bo uwrażliwia na inne byty, ich doznania i cierpienia.
małpki, małpki do domu Dominiki Kaszuby to książka, do której można wielokrotnie powracać, za każdym razem znajdując dla siebie coś nowego. To też tom, który kwestionuje zastaną rzeczywistość i zostawia czytelnika raczej z pytaniami niż odpowiedziami. Można krzyczeć „boimy się!”, ale można także przyjąć postawę otwartą, płynąć światłowodem. To znaczy z nurtem. Gdzie zaprowadzi to nas i autorkę – dowiemy się pewnie w kolejnej publikacji. Oby jak najszybciej!