Nowy Napis Co Tydzień #148 / Satyra na wszystko
W 2020 roku, 39 lat od wybuchu stanu wojennego, do półfinału 13. Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej zakwalifikowało się słuchowisko Skona wrona autorstwa Pawła Tomczyka. Rzecz opowiada o perypetiach lokalnego dziennikarza Staśka Wichockiego, który w inicjałach kolejnych akapitów artykułu o radzieckiej kinematografii, opublikowanego na łamach państwowego „Dziennika Bydgoskiego”, zakodował tytułowe opozycyjne hasło. Za ten wybryk w stanie wojennym był skazany na dziewięć miesięcy, wytaczano mu kolejne absurdalne procesy, wreszcie zaś w wolnej Polsce dostał order od tych samych ludzi, którzy parę dekad wstecz posyłali go do aresztu. Fabuła słuchowiska ewidentnie skrojona jest tak, by świadczyć o historii kraju. Ten nurt w polskiej dramaturgii współczesnej, skupiony na rewizji historii powojennej i najnowszej, ma bogatą bibliografię, w tym tytuły szeroko uznane, jak Norymberga, Wampir czy Inka 1946, napisane przez Wojciecha Tomczyka, brata Pawła.
Paweł Tomczyk, urodzony w 1958 roku, pisze dużo, ale jego nazwisko rzadko pojawia się na pierwszym planie. Spod ręki twórcy wychodziły niezliczone depesze PAP, na wortalu e-teatr można znaleźć wiele jego not wspomnieniowych o wybitnych postaciach ze świata kultury, pióro autora zasila produkcje telewizyjne, w tym blisko sto odcinków Plebanii. Z Wojciechem Tomczykiem wspólnie pracował bodaj raz – współtworząc w 1998 roku scenariusz średniometrażowego filmu dokumentalnego Kapitan Tytus Żbik na podziemnym froncie… czyli kartki z historii polskiego komiksu. Słuchowisko Skona wrona, dobrze przyjęte przez GND, jest więc znaczącym momentem w długiej karierze pisarskiej autora. Od podobnych tytułów odróżnia się tonem. Tomczyk buduje opowieść, opierając się na zdarzeniach małych, lokalnych, pozornie niewinnych, które dopiero później osadza w szerszej historycznej perspektywie.
Język słuchowiska Skona wrona podkreśla raczej absurdalność niż dramatyczność sytuacji. Nieobecne są w zasadzie wątki martyrologiczne, zresztą nie zawsze najlepiej służące współczesnym tekstom, wiele tu natomiast satyry. Powiedziałbym i więcej: autor świadomie unika dramatycznego tonu. Bohaterowie kwitują traumatyczne wydarzenia frazami brzmiącymi jak z komiksów z epoki, na przykład bezpretensjonalnym „kicha im do tego” czy „ale im dała do pieca”. Szykany spotykające protagonistę na ubeckich przesłuchaniach i w salach sądowych równoważą dialogi żywcem wyjęte z komedii pomyłek, ludzkie tragedie postaci drugo- i trzecioplanowych ujawniają się niejako mimochodem. Tu pojawi się zdanie o śmiertelnym niby-to-wypadku jawnie życzliwego Staśkowi majora z komisji weryfikacyjnej, tam dla puenty potrzebne będzie złamane życie redakcyjnego kolegi protagonisty – trafem akurat spotkają się obaj tuż przed uroczystością nadania prezydenckich odznaczeń. Ale to ledwie tło, sednem Tomczykowej opowieści pozostają absurdy systemu i złośliwy chichot historii.
Właściwie mogłoby mnie cieszyć to zdecydowanie odcinające się od kombatanckich postaw podejście autora do charakteru narracji. Bliższe mi jako odbiorcy, który nie może pamiętać stanu wojennego, są zapiski ówczesnych opozycjonistów oraz aktywistów kontrkultury, traktujących okoliczności historyczne jedynie jako kontekst swych młodzieńczych, choć osadzonych w realiach politycznej walki wybryków, niż patetyczne tony, odsyłające w najlepszym wypadku do Człowieka z żelaza, w najgorszym zaś – do nie najlepszej dzisiejszej edukacji patriotycznej. Nakreślony w Skona wrona obraz Staśka – młodego chłopaka, z ekscytacją równą nieostrożności nagrywającego audycję Radia Wolna Europa poświęconą jego wyczynowi czy też z uśmiechem tłumaczącego całą historię znajomym pod kioskiem – przywodzi na myśl wspomnienia Wojciecha Krukowskiego
Partyzanckie satysfakcje. Chodzę z wyciętą w linoleum pieczątką z wzorem hitlerowskiej gapy i foliowym pojemnikiem z farbą drukarską. Najczęściej stoję tyłem do rozklejanych w całym mieście afiszów z ukazami stanu wojennego, dociskam trzymaną na wysokości tyłka i „podpisu” autorów stanu pieczątkę – działa!
W. Krukowski, Tyle lat, co Polska Ludowa albo 45 lat od wtorku, Warszawa 2015. [2]
Nie jest to skojarzenie odległe. Humor, jakim podszyte są skupione na pozornie przyziemnym detalu opowieści Krukowskiego, powoduje, że choć we wspomnieniach Tyle lat, co Polska Ludowa autor przechodzi przez cały okres PRL, od stalinizmu po początki transformacji, wciąż jest to lektura lekka i niezwykle obrazowa. Pisałem o niej kiedyś: „Z żadnych podręczników i opracowań nie da się zrozumieć tak głęboko absurdów ówczesnej rzeczywistości, ambiwalencji władzy wobec niezależnych twórców, wreszcie kompromisów, sposobów obchodzenia systemu – lub niezgody na nie”, równocześnie zauważając, że u Krukowskiego „szczególnie wyraziście opisani są urzędnicy aparatu państwa, szpicle czy przypadkowo spotkani towarzysze nocnych eskapad; przedstawiciele bohemy […] zbywani są zazwyczaj lakoniczną wzmianką”
Wydawałoby się więc, że dość rzetelnie odtworzone realia, tak na poziomie detalu, jak i języka, przy programowej lekkości powinny dać tekst żywy. Poczucie humoru autora okazuje się jednak bronią obosieczną, kiedy posługują się nim postaci niemające wyrazistych charakterów. Krukowski w swoich wspomnieniach nie musiał się przedstawiać, jego biografia mówiła za niego. Stasiek ze Skona wrona jest zaś człowiekiem bez właściwości, sam o sobie mówi, że czuje się jak podsądny Kafkowskiego Procesu. Wiemy o nim tyle, że jest oczytany, jak na krytyka filmowego przystało, odpowiada błyskotliwie i nie stroni od lektury tytułów będących na indeksie, od Orwella począwszy. Żona Staśka stanowi głównie tło jego ubranych w formę rozmowy monologów. Kolega z redakcji, na ujawnieniu historii którego opiera się cały finałowy plot twist, przedstawiony został powierzchownie i cały jego dramat należy sobie wyobrazić na podstawie krótkiej retrospekcji. Rzeczywistość Tomczykowego słuchowiska zamieszkują postaci dalszego planu, nie tylko niewykształceni, ale wręcz tępi aparatczycy, ukazani w mocno satyrycznej manierze. Ich brak intelektualnego zaplecza skutkuje gagami opartymi między innymi na myleniu nazwisk (Stanisław Wichocki a Stefan Wiechecki, w porywach aż po Wichocki–Witkacy; Jan Giedrojć a Jerzy Giedroyć) czy porządków (regularnie przywoływany Kafka brzmi jak kawka, a kawka to też gatunek ptaka, jak wrona). I choć na ich tle główni bohaterowie, będący „zwykłymi” ludźmi, zdają się unosić na wyżynach intelektu, niestety nie stają się oni przez to ani na jotę bardziej interesujący, przeciwnie – gruba kreska dalszego planu wygrywa wyrazistością.
*
A szkoda, bo Tomczyk tej fabuły nie wymyślił – Skona wrona oparta jest na prawdziwych wydarzeniach. Dziennikarz, który zakodował wywrotowe hasło podczas stanu wojennego, nazywa się Stanisław Danielewicz, pisał dla „Dziennika Bałtyckiego” w rubryce Echa muzyki młodzieżowej. Artykuł z 1982 roku nosił tytuł Wracamy do płyt, o których się mówi i faktycznie zaowocował dziewięciomiesięcznym aresztem dla autora, który stracił pracę i nie mógł publikować aż do 1989 roku. Absurdy, które dotykają Staśka w tekście Tomczyka, w tym wyjątki z aktu oskarżenia czy wykonana na użytek procesu ekspertyza prasoznawcza – to cytaty i trawestacje z oryginalnych dokumentów sprawy. Aż żal, że sekwencja sądowa jest tak skrótowa, że nie znalazło się w niej miejsce na kolejne zamawiane w toku postępowania, często przeczące sobie wzajemnie analizy, między innymi językoznawcze. Kolejne odsłony procesu dziennikarza, które finalnie doprowadziły do umorzenia sprawy, okazywały się bowiem równie barwne:
Linią obrony [...] była próba wykazania, że zwrot „WRONA SKONA” podług zasad statystycznych może pojawić się zupełnie przypadkowo w określonej liczbie artykułów. Z wyliczeń matematycznych wykonanych przez oskarżonego i przesłanych do Sądu Marynarki Wojennej w Gdyni wynika, że raz na trzynaście bilionów razy pojawi się takie zestawienie słów
W. Wabik, WRONA SKONA w gazecie, czyli cios w gotowość obronną, „pamięć.pl. Biuletyn IPN” 2013, nr 12, http://www.polska1918-89.pl/pdf/wrona-skona-w-gazecie,-czyli-cios-w-gotowosc-obronna,2139.pdf [dostęp: 09.09.2021]. [4].
Danielewicz jest zresztą nadal aktywny w trójmiejskim środowisku muzycznym, prowadził swoją agencję koncertową, był korespondentem „New Musical Express” na Europę Wschodnią, publikował w magazynach jazzowych, ma na koncie książkową monografię Jazzowisko Trójmiasta. Historia jazzu w Gdańsku, Gdyni i Sopocie 1945–2010, wspólnie z Marcinem Jacobsonem wydał też Rockowisko Trójmiasta. Lata 70., bywa zapraszany do mediów jako specjalista od muzyki jazzowej i popularnej.
Pawła Tomczyka dalsze losy Staśka nie interesują. Absurdalne uwikłanie bohatera w systemowy mechanizm staje się pretekstem do snucia zgoła innej, fikcyjnej opowieści, której clou umieszcza autor w czasach współczesnych. Jego historyczna rzetelność ogranicza się więc znów do konstrukcji drugiego i trzeciego planu: Danuta Mierzanowska faktycznie od 1970 roku była spikerką Radia Wolna Europa, tak jak od 1971 rzeczywiście można było próbować nagrywać jej audycje na magnetofon MK 125, produkowany przez Unitrę na licencji Thomsona (oznaczenie modelu pojawia się w didaskaliach!). Warto zaznaczyć, że to przywiązanie autora do detalu, noszące znamiona nostalgii, kończy się wraz ze zmianą scenografii opowieści na współczesną, widzianą jako czas ostatecznego upadku norm moralnych. Nawet esbecy zdają się przyzwoitsi w pierwszej części słuchowiska – jako esbecy, wiadomo, po której stali stronie – niż w drugiej, kiedy pełnią już nowe państwowe funkcje w nowym państwowym ustroju.
Trochę żal mi potencjału historii Danielewicza – gdyby wykorzystana została jako materiał do tekstu o charakterze teatru dokumentalnego, wyobrażałbym sobie znakomite efekty. Ale publicystyczny, polemiczny nerw Tomczyka, przed kilkoma laty znajdujący ujście na prywatnym blogu, każe mu wplatać w scenariusz słuchowiska smaczki istotne z punktu widzenia autorskiego światopoglądu, a niekoniecznie czytelniczej czy słuchackiej satysfakcji. Może więc zaskakiwać, że redaktorem naczelnym fikcyjnego „Dziennika Bydgoskiego” musiał tu zostać Aleksander Kwaśniewski, nawet jeśli wie się o czasie, kiedy przyszły prezydent prowadził kolejno studenckie pisma „itd.” i „Sztandar Młodych”. Rzecz w tym, że objęcie przez Kwaśniewskiego „itd.” w 1981 roku zdaje się dla związanego wówczas z tym tytułem Tomczyka prywatną zadrą: nowy naczelny „bynajmniej nie w drodze demokratycznego wyboru, a po prostu partyjnego mianowania” zastąpił wybranego wcześniej przez zespół kolegę autora, Zdzisława Pietrasika
Patrząc zatem na zawartość sporej części niezależnych obecnie od rządu mediów, mam dziwne skojarzenie z peerelowską propagandą w czasie Karnawału Solidarności. Kiedy to też zaczynało się robić w Polsce tak, jak – zgodnie z wolą i marzeniami większości społeczeństwa – być powinno. Natomiast główne media ówczesne – nadzorowane i kontrolowane przez PZPR – broniły demokracji – socjalistycznej, ale zawsze – przed anarchią i pełzającą kontrrewolucją. […] Dawno to było bardzo, ale, upierając się, można odnaleźć w tamtym chórze całkiem sporo osób wciąż aktywnie broniących demokracji – nie socjalistycznej już wprawdzie, ale zawsze… Dziś straszą dyktaturą Kaczora, europejskimi sankcjami i Putinem
P. Tomczyk, Majdan, http://blog.wirtualnemedia.pl/pawel-tomczyk/post/majdan [dostęp: 09.07.2021]. [6].
O ile sceny rozgrywające się w latach 80. XX wieku mimo prywatnych odautorskich wtrętów utrzymują jeszcze jasny kierunek, o tyle puentująca słuchowisko sekwencja ulokowana w roku 2012 staje się już satyrą na wszystko: brak wiedzy młodych, łże-kombatanctwo starych, zerową rzetelność mediów, skompromitowane ideały „Solidarności” – ale przede wszystkim na elity umoczone rzecz jasna układami minionego ustroju.
Tomczyk w finale Skona wrona świadomie wykorzystuje schemat fabularny typowy dla, nazwijmy tak tę specyficzną gatunkową odmianę, „polskiego thrillera”, gdzie koniec końców zawsze winna jest skompromitowana peerelowskimi układami III RP. Humorystyczny ton rozgrywającej się w stanie wojennym historii, będącej trzonem tekstu, gdzie konstrukcja świata wynikała z absurdów sytuacji, ustępuje miejsca dramatycznym didaskaliom, deklaratywnym diagnozom rzeczywistości („Zapomniałam, że w Solidarności było 10 milionów ludzi. Fabryka orderów się nie wyrabia – uruchomiono interwencyjny import z Rosji”) oraz ironicznym dialogom („JAN: Zwariowałeś...? Kapuś na salonach władzy...? / STASIEK: Nie będziesz pierwszy... Przecież... Wiesz chyba, gdzie żyjesz...”). Wciąż jednak spośród różnych, bardziej czy mniej plakatowych prób rewizji najnowszej historii chętniej wybrałbym taką, jaką proponuje Tomczyk – raczej obalającą bohaterskie mity niż mającą ambicję je budować. Że słuchowisko pisane było z tezą, okazuje się dopiero na końcu. Ale też współczesność, którą Tomczyk usiłuje przyszpilić w finale swojego tekstu, jest coraz bardziej dynamiczna i konteksty zmieniają się szybciej, niż zdoła je przetworzyć nawet najszybsze autorskie pióro.