02.02.2023

Nowy Napis Co Tydzień #188 / A może by tak rzucić wszystko i wyjechać na Śląsk Cieszyński?

To książka bardzo subiektywna, za co zapewne dostanie się autorowi od znawców historii i kultury regionu. Ale może właśnie takich publikacji potrzebujemy, bo standardowe i całościowe próby wglądu w mniejsze i całkiem małe ojczyzny zwykle nużą i są do bólu przewidywalne.

Książka Řezaný świat Adama Miklasza już w tytule zapowiada, o czym będzie traktować. Piwo řezané, w Polsce znane jako „rżnięte”, to czeski specyfik powstający wskutek serwowania w jednym kuflu piw jasnego i ciemnego, nalanych w podobnych proporcjach. Nietrudno się domyślić, że książka jest zatem o przenikaniu się polskości z czeskością. O miejscu na styku tych rzeczywistości. Takim, które jako jedyne łączy poważnie te dwa światy. Osobisty przewodnik po Śląsku Cieszyńskim – podtytuł wyjaśnia rzecz do końca.

Standardowe przewodniki turystyczne obfitują w wywody, że w wiosce odległej o trzy kilometry na południe znajdziemy malowniczy zabytkowy kościółek lub drewnianą chałupę w stylu takim czy siakim, a w miasteczku o trzy kilometry na zachód monument ku chwale lub grób kogoś zasłużonego. Rozmaite regionalistyczne almanachy zwykle są rozwlekłe i epatują ogromem drobiazgów, które interesują tylko garstkę podobnych maniaków historii lokalnej czy krajoznawstwa. Publikacje promocyjne prezentują dowolną okolicę jako miejsce teoretycznie pełne przeróżnych atrakcji, ale coraz częściej nieodróżnialnych od siebie, bo są nimi niemal jednakowe aquaparki, lokale ze „swojskim jadłem” czy turnieje rekonstruktorów. Rzadko kiedy czyta się to z prawdziwym zaciekawieniem. 

Od pewnego czasu polską literaturę zalewa fala książek próbujących lepiej lub gorzej łączyć manierę reportażową z nieco pogłębionym opisem przeszłości i dziejowych zawirowań danego miejsca. Rzadko kiedy pisze je ktoś, kto jest tam dłużej niż na czas zbierania materiałów do książki, a owo zbieranie to jedyny powód, aby się w okolicy znaleźć. Miklasz, pochodzący z Nowej Huty prozaik, scenarzysta i dziennikarz, mieszka w Cieszynie od dekady. W Řezaným świecie zabiera nas w mikropodróż po okolicy. Całkowicie subiektywną, zapewne irytującą niejednego z regionalnych znawców przeszłości, promotorów regionu i specjalistów od kultywowania dziedzictwa lokalnego. Ale dzięki temu mającą szanse zaciekawić odbiorcę na serio, wciągnąć go trochę bardziej w ten świat.

Trudno powiedzieć, że Śląsk Cieszyński jest znanym regionem. Mieszkańcom bardziej odległych lokalizacji nic ten termin nie powie, może tylko samo miasto Cieszyn wzbudzi mgliste skojarzenia. Ale poza wąskim kręgiem erudycyjno-inteligenckim jest przecież na porządku dziennym mylenie Śląska Górnego z Dolnym, traktowanie tego pierwszego jako Śląska jedynego, ahistoryczne zaliczanie do niego Zagłębia Dąbrowskiego, brak świadomości istnienia Śląska Opolskiego i tym podobne. A co dopiero, gdy mowa o malutkim Śląsku Cieszyńskim. Nawet rodzimi „czechofile”, wychowani na stołeczno-inteligenckich idealistycznych narracjach Szczygła, przybywają tu tylko na chwilę, by pojechać dalej, do Pragi lub Brna. Gdy czasami zostaną na dłużej, to okazuje się, że w czeskiej dziś części granicznego i niegdyś jednego miasta nie dzieje się za wiele. A jeśli, co wśród „czechofilów” raczej rzadkie, znają język sąsiadów, to okazuje się, iż w knajpach przesiadują nie typy hrabalowskie, lecz faceci, którzy po wypitych w dwie godziny pięciu radegastach i trzech śliwowicach opowiadają wulgarne dowcipy, powtarzają spiskowe teorie, kłócą się o bieżącą politykę, ślinią się do kelnerek czy pomstują na szefa z pracy: i to by było na tyle knajpianej czeskiej magii.

Na tle wielu innych, nierzadko większych regionów, ten i tak miał szczęście. Skoro o słowie pisanym mowa, spójrzmy na literaturę. Hulka-Laskowski, Morcinek, Wańkowicz, Przyboś, Filipowicz, Pilch, Kronhold, Jot-Drużycki – pisali o regionie lub z niego pochodzili, nieraz jedno i drugie. A z rzeczy mogących zainteresować dzisiejszych dwudziestoparolatków mamy Lekki bagaż Anny Cieplak, z akcją umiejscowioną w Cieszynie, o którym autorka często wspomina na marginesie głównej narracji. Ile niewielkich regionów czy niespełna trzydziestopięciotysięcznych miasteczek może się pochwalić tyloma literackimi odniesieniami, nawiązaniami, wspomnieniami?

Adam Miklasz, rocznik 1981, dokłada do tego całkiem już okazałego muru swoją cegiełkę. Werbus, czyli przyjezdny, jak się tam mawia, ale z dziesięcioletnim doświadczeniem, dzieli się refleksjami, wiedzą, chęciami popularyzatorskimi. Zapewne wielu „tutejszych” będzie kręciło nosem na efekt. W niewielkich społecznościach nierzadko pilnie strzeże się wyłączności na wizerunek i na to, kto i jak „powinien” go przedstawiać zamiejscowej publiczności. Autor ma chyba świadomość tego zjawiska, stąd liczne w książce zastrzeżenia, że to tylko jego głos, jego opinia, że są tuż obok znawcy więksi, badacze bardziej pieczołowici, że do niczego nie pretenduje i tak dalej. Skromność godna pochwały, aczkolwiek oddająca poniekąd dusznawy klimat nie tylko tej przecież, ale i wielu podobnych społeczności. Sądzę, że nie ma się z czego tłumaczyć. Książka zapewne niejednego zirytuje, inni będą mieli setki zastrzeżeń, jeszcze inni albo i ci sami uznają, że napisaliby to lepiej. Niech piszą, nie ma przecież limitów liczby książek o regionie. Choć nie raz i nie dwa podczas lektury nie zgadzałem się z autorem, to uważam, że taka narracja jest jego świętym prawem.

Perspektywa mieszkańca z dziesięcioletnim stażem jest bowiem dobra jako punkt startowy. Pozwala uniknąć wsobności i nieumiejętności wyjścia poza pieczołowicie pielęgnowany od pokoleń wizerunek regionu i wersję jego dziejów. A zarazem nie są to zachwyty czy niechęci osób przyjeżdżających sporadycznie i na krótko. W przypadku autorów książek o jakimś miejscu – do konkretnych i starannie z wyprzedzeniem dobranych rozmówców. Zwykle tymi rozmówcami są: ktoś wygadany z władz lokalnych, jakiś badacz dziejów okolicy, dyżurny miejscowy freak oraz ze dwie osoby, które dzielą z autorem zestaw słusznych poglądów na wszystko i w takim duchu wprowadzają go w miejscowe realia. Na podstawie takich wrażeń powstaje wiele relacji i zupełnie pochopnych generalizacji.

Autor Řezaného świata chyba pokochał to miejsce. Nie miłością łatwą, opartą na cielęcym zachwycie, neofickim idealizowaniu, chwilowym zapatrzeniu. Uczuciem, które bazuje na wrośnięciu w okolicę, na poznaniu jej, na przynajmniej częściowym zrozumieniu jej atutów, ale i na zderzeniu z nieoczywistymi problemami czy wadami. I na przewędrowaniu – to książka pisana przez faceta, który chodzi. Ta piesza (i sporadycznie kolejowa) perspektywa rzuca się w oczy. Tak nie opisałby okolicy ktoś, kto ogląda ją zza szyb samochodu. Ani ktoś, kto obserwuje zza biurka albo z perspektywy udziału w oficjalnych imprezach i z odwiedzenia głównie tego, co „trzeba zobaczyć”. Są tu godziny wędrówek, godziny przesiedziane w knajpach i na dworcach, godziny podsłuchanych rozmów przypadkowych ludzi napotkanych w przestrzeni publicznej. 

Miklasz napisał tę książkę „z wewnętrznej potrzeby podzielenia się [jego] fascynacją ze światem – tym bardziej, że świat o tym intrygującym kawałku ziemi wie tak naprawdę niewiele”. W odniesieniu do Śląska Cieszyńskiego przywołuje słowa Kundery dotyczące Europy Środkowej: „maksymalna różnorodność na minimalnej przestrzeni”. Mamy więc wpływy niemieckie i żydowskie wśród lokalnego mieszczaństwa, ale i nazistowskie zbrodnie przeciwko tej koegzystencji. Mamy baronów przemysłu w Ostrawsko-Karwińskim Zagłębiu Węglowym, których nie tylko pod względem majątku czy poziomu życia, ale także kultury i identyfikacji etnicznej niewiele łączyło z miejscowymi polskojęzycznymi autochtonami i z masowo napływającą tu za chlebem biedotą z Galicji.

Mamy, rzecz jasna, także wpływy czeskie, ale przedstawione nie w typowym dla wielu polskich autorów naiwnym i idealistycznym obrazku, na którym sąsiadujemy z dobrodusznymi Szwejkami. Adam Miklasz przypomina czeski ekspansjonizm. Sięga po tematy sporu o tak zwane Zaolzie i nacisków na wynarodowienie ludności polskiej w międzywojniu. Świetnie na tym przykładzie widać zderzenie perspektywy lokalnej, którą przyjezdny autor, chcąc nie chcąc, poznać musiał, bo jest ona w regionie żywa, z niemal zupełnym brakiem świadomości na ten temat w pozostałych częściach kraju. Miklasz, odkrywając miejscową historię, widzi jednocześnie, jak media ogólnopolskie jej nie znają, więc wciąż przepraszają i wstydzą się za wkroczenie polskich wojsk jesienią 1938 roku na sporny teren, a zarazem nie wiedzą (lub wiedzieć nie chcą), skąd pomysł wkraczania akurat tam. W skrócie przypomina o tym, że Czesi nie dopuścili do plebiscytu na tym terenie, dokonali w 1919 roku zbrojnej napaści, sabotowali wysiłki wojenne Rzeczpospolitej podczas najazdu bolszewickiego (między innymi nie przepuścili przez swoje terytorium transportu broni z Węgier), a w międzywojniu podejmowali liczne działania przeciwko miejscowym Polakom. Zauważa też, że o ile w Polsce część opinii publicznej chciałaby przepraszać i kajać się za rok 1938, o tyle w Czechach po prostu nie ma głosów postulujących to samo w kwestii wydarzeń z roku 1919 i późniejszych poczynań wobec mniejszości polskiej.

Autor nie poprzestaje na tym wątku, sporadycznie wybrzmiewającym w polskiej debacie, lecz sięga także po wydarzenia całkiem nieodległe w czasie i w zasadzie niedyskutowane nawet w niszowym obiegu, jak na przykład dokonane już w zaawansowanym real-socjalizmie zniszczenie starej Karwiny, która w swej historycznej postaci wciąż kłuła w oczy „zbytnią” polskością. Zatem celowo i planowo dawne skupiska ludności zrównano spychaczami, a rozproszenie mieszkańców po nowych, anonimowych blokowiskach rozbiło spójność społeczną i przekaz pokoleniowy.

To wszystko jest jednak – na szczęście – pisane bez cienia szowinizmu. Miklasz przypomina czeskie przewiny bez taryfy ulgowej, ale nie ma tu tonu całościowo antyczeskiego. Wręcz przeciwnie: są też ukazani Czesi dzisiejsi, z którymi żyje się, mimo różnic, zasadniczo w zgodzie. Jakkolwiek Miklasz dokumentuje wiele zaszłości czy kwestii spornych, a także o wiele mniej idealistycznie niż „czechofile” patrzy na tę zbiorowość, to wybrzmiewa w książce tyleż humanistyczna, co zdroworozsądkowa postawa. Mówi ona, że jesteśmy na siebie skazani, żyjemy tuż obok, korzystamy z otwartej granicy, jedni i drudzy mamy sobie coś do zaoferowania, więc jakoś się dogadujmy. Co się stało, to się nie odstanie, teraz wszyscy jesteśmy tutaj na swoim miejscu. 

W tej niełatwej układance ważnym elementem są także Polacy zza Olzy, odwiecznie lub od dawien dawna tu żyjący. Są u siebie, ze swoją oryginalną kulturą, językiem trudnym do zrozumienia dla przybysza, a stanowiącym przepiękny przykład różnorodności kulturowej. Trapieni także dzisiaj, nawet gdyby zapomnieć o dawnych szykanach, rozmaitymi problemami jako mniejszość narodowa, ale wciąż trzymający się razem, prężni organizacyjnie, zżyci, słusznie dumni ze swojej kultury, tożsamości i dorobku. Jest to grupa, która mimo otwartych granic, wsparcia ze strony Polski i braku prześladowań, podlega tendencjom rozmywania się czy może raczej nakładania tożsamości i powolnego ciążenia części jednostek ku kulturze czy choćby tylko ogólnej identyfikacji czeskiej. Ale wciąż silna, dynamiczna oraz, jak wskazuje autor, przecząca stereotypowi mniejszości słabej, zahukanej, wystraszonej, bezradnej. Przeciwnie – ponadprzeciętnie prężnej nie tylko na tle innych mniejszości, ale chyba także w porównaniu z większościowymi sąsiadami. Inna sprawa, że – jak zauważa autor – z punktu widzenia Czechów i z perspektywy Pragi ten skrawek ziemi jest dzisiaj o wiele mniej istotny niż niegdyś. Ubolewa natomiast nad czymś innym: 

Próżno szukać, mimo wzrastającej fali popularności „małych Polsk”, współczesnych dzieł sztuki, popkulturowych opracowań, filmów, książek poświęconych temu regionowi. Świat Polaków po drugiej stronie Olzy jest dziwnie zamilczany, a wiedza o nich zatrważająco wręcz niska. Nawet Ewa Farna – obecnie najbardziej znana i rozpoznawalna reprezentantka Zaolzia – jest dla wielu swoich fanów piosenkarką gdzieś tam z Czech, która z jakiegoś dziwnego powodu jest też Polką.

Podstawą różnorodności regionalnej są nie tylko obecne i dawne etnosy. Ważne są także etosy, na przykład zawodowe. Miklasz ukazuje nam świat, w którym na niewielkiej przestrzeni przenikały się wpływy przeróżnych profesji. Mieliśmy więc solidne miejskie rzemiosło i wolne zawody uprawiane wśród porządnych miejskich kamienic. Tuż obok: wielkie zagłębie przemysłowo-węglowe dymiące setkami kominów, podziurawione sztolniami i chodnikami, wprawiane w drgania przez pociągi towarowe, zabudowane robotniczymi domami, ruderami, a później skupiskami bloków/paneláków. A w niewielkiej odległości od nich rozciągał się świat wiejsko-góralsko-pasterski. Wiele z tego to już (lub wkrótce) przeszłość, ale warto o niej pamiętać. Wszystko to odcisnęło piętno na ludziach stamtąd, nie zniknie bez śladu. A w dodatku – co wybrzmiało, gdy autor opisywał odchodzące dziś do lamusa górnictwo – nawet rzekomo nieuchronne zmiany można przeprowadzać i relacjonować z szacunkiem, zamiast lekceważąco machać ręką nad tysiącami ludzkich losów.

Wszystko to czyni z okolicy istny tygiel kulturowy, wzmocniony jeszcze przez galimatias językowy. Wielu Polaków – i tych zza Olzy, i z części regionu w granicach Polski – mówi lokalną gwarą, czyli po naszymu, a gdy ktoś jej nie zna, to wiadomo od razu, że nie jest stela, czyli od pokoleń stąd. Ale i miejscowi Czesi nie mówią „praskim” wariantem języka. W Ostrawie i (po)przemysłowej okolicy północnego wschodu kraju także čeština ma specyficzną wersję, będącą przedmiotem wielu czeskich żartów, a nawet pogardy ze strony mieszkańców innych regionów. Tam, gdzie wpływy polskie i czeskie krzyżują się od dekad, a w dodatku są jeszcze wzmacniane przez językowe regionalizmy, wszyscy się jakoś dogadują i rozumieją, choć dla przyjezdnych będzie to jedna wielka łamigłówka. Autor bardzo obrazowo przedstawia niuanse językowych zawiłości regionu – momentami można się zaśmiać, a można też zadziwić nad tym, jak życie na skomplikowanym pograniczu wpływa na lingwistyczną kreatywność czy bezrefleksyjne pomieszanie z poplątaniem. 

Wszystko to kłębi się szczególnie w knajpach. Jakkolwiek momentami jest tu chyba za dużo zgranej figury mężczyzny przy stoliku lokalu serwującego alkohol i z tej perspektywy obserwującego świat lub spierającego się z podobnymi osobnikami, to trudno w akurat takim miejscu świata abstrahować od atmosfery i społecznego znaczenia knajp. Czeskie hospody są centrum życia społecznego miejscowych, obiektem odwiedzin przyjezdnych, a i dla Polaków z terenów przygranicznych stanowią pewien punkt odniesienia, choć zdaje się mniej istotny niż chcieliby tego „czechofile” czy w ogóle mieszkańcy bardziej odległych części naszego kraju, przekonani, że czeskie piwo przyciąga jak bardzo silny magnes. Wiele obserwacji Miklasza pochodzi z knajp – i nie ma się czego wstydzić, choć nie będą to obserwacje hrabalowskie, bo i czasy nie są hrabalowskie. Spory o politykę, język, historię, ale też i o rozmaite drobiazgi toczą się często właśnie w hospodach. Niektóre z nich są też swoistym oknem na świat ciut większy, w którym można spotkać przybyszów zarówno z głębi Polski i Czech, jak i z nieodległej Słowacji. Tak jak opisana w osobnym rozdziale czeskocieszyńska nádražka, czyli podrzędna, ale sympatyczna restauracja dworcowa, dziś już niestety niedziałająca, co jako bywalec odnotowuję ze smutkiem. Szkoda tylko, że autor nie kreśli bardziej pełnego obrazu „życia lokalowego”, bo i polski Cieszyn ma się czym w tym względzie pochwalić. I nie o alkohol tu idzie, lecz o ponadprzeciętnie dużą jak na niewielkie miasto liczbę kawiarń, w większości o długim stażu. Fenomen to nieprzypadkowy, lecz stanowiący świadectwo austro-węgierskiej przeszłości i długiego trwania solidnej mieszczańskości. Skoro książka ma promować i odkrywać Śląsk Cieszyński oraz opiewać jego ciekawą specyfikę, to warto pokazać czytelnikom pochodzącym na przykład z dawnego zaboru rosyjskiego, ze świata niegdyś zapyziałych i biednych miasteczek, że już od kilku pokoleń jest to miejsce dość odmiennego stylu życia.

W recenzji nie może zabraknąć oceny, a ta będzie uzależniona od grupy odbiorczej. Dla zupełnie początkujących i nieznających wcale Śląska Cieszyńskiego będzie to pożyteczna lektura. Jako wstęp, który pozwoli poruszać się po tym terenie już nie tylko po omacku. Pisana z nerwem, z gawędziarskim zacięciem, pełna anegdot, ocen, spoglądania na boki ciekawsze niż w standardowej przewodnikowej narracji. Pisana w stylu, który może razić starsze pokolenie i „poważnych odbiorców literatury”, ale przystępnym dla młodych czytelników i nieodpychającym drętwą mową. Bardziej zaawansowani czytelnicy mogą poczuć niedosyt. Książka jest bardzo cieszynocentryczna i aż prosi się o skrócenie tego wątku na rzecz opowieści o innych miejscach, szczególnie po polskiej stronie granicy. Natomiast zaawansowani nie dowiedzą się zbyt wiele nowego w warstwie faktograficznej, ale, po pierwsze, to nie jest książka dla nich, a po drugie – sądzę, że nie zaszkodzi im wgląd w świat nieekspercki, niebiblioteczny, nieoficjalny, a w swej zwyczajności nierzadko przegapiany czy nieuświadamiany.

Przydałaby się staranniejsza redakcja językowa dotycząca interpunkcji czy błędów („najmniejsza linia oporu”). Nie zaszkodziłby solidny redaktor, który wyciąłby fragmenty przegadane czy wątki niewiele wnoszące do sprawy (szczególnie z rozdziału dotyczącego realiów pandemicznych, nie wiem, czy w ogóle potrzebnego, bo szybko się on zdezaktualizuje), a wskazał takie, które warto poszerzyć. Sam autor, skoro dokonał subiektywnego wyboru tematów i proporcji oraz oznajmił to podtytułem, nie powinien się aż tak bardzo z tego tłumaczyć – i we wstępie, i w rozdziale końcowym, jak gdyby starał się z góry uprzedzić wszelkie możliwe krytyki. 

A najbardziej przydałoby się większe wydawnictwo, bo rzecz wydana lokalnie i bez wsparcia promocyjnego trafi niestety zapewne głównie do tych, którzy już w Śląsk Cieszyński są „wkręceni”. Aż szkoda, że w ofercie większych oficyn, wśród książek o ziemiach dawno utraconych czy dawno odzyskanych, albo wśród zachwytów nad regionalno-kulturową różnorodnością, nie znalazło się miejsce dla książki o tej właśnie ziemi. Od dawna polskiej i zarazem dziś w sporej mierze niepolskiej. O Polakach ubogacających czeską różnorodność. O Polakach mówiących zupełnie inaczej niż literacką polszczyzną. O Czechach nie ze Szwejka, lecz z armii najeźdźcy. O Czechach nie z półbaśniowych praskich lokali uwiecznionych przez Hrabala, lecz z knajp pełnych przaśnych odzywek i męskich przekleństw.

Ale i w wydaniu niszowej oficyny warto przeczytać Řezaný świat. 

Adam Miklasz, Řezaný świat. Osobisty przewodnik po Śląsku Cieszyńskim, Fundacja Volens, Cieszyn 2022.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Remigiusz Okraska, A może by tak rzucić wszystko i wyjechać na Śląsk Cieszyński?, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 188

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...