04.05.2023

Nowy Napis Co Tydzień #201 / Leżący król mowy

Wiersz na pogrzeb Tomasza Orzechowskiego 

 

My, ludzie, królewskiej mowy jesteśmy. 

Dzisiaj żegnamy się z królem mowy.

Odchodzi na leżący powiększający obraz,  

ze stopami nad ramą. 

Słyszymy go. 

„Jenka”, lubił starocie, Brahms i znowu „Jenka”, 

zapalniczka, od jednego przypalał pięć, 

dzwoni szkło ze ślepego aneksu, za dużo pił,

z  wieloma z nas, i długo przyrządzał trunki,

jakby chodziło o pożegnanie przed podróżą na księżyc

lub grę wstępną,

i to się miesza z lecącymi przez głowy liśćmi,

bo tak się miesza z nami król.

Ma  nowiutką koronę na twarzy.

Nie taniocha. To sam blask unosi się nad twarzą 

i pasuje do niej jak pasuje korona do głowy,

lecz dla tej korony głowa nie jest czuła,  

nie obdarza ciepłem.

Tu jest nizina z drewna, cztery słońca,

na znikających pniach, po których mnoży się mysz,

małpka, coś, główkujące niemowlę, 

aby zawisnąć stygnącą słuchawką. 

Chcesz głośno powiedzieć – to był mój kochanek doskonały,

mam z nim dziecko, z wielkiej miłości,

choć byłam przedmiotem zakładu o koniak, wygrał mnie, 

było nam nadzwyczajnie w łóżku, gdy leciał Grieg,

parzyłam mu mocne herbaty o czwartej nad ranem, 

nieodnajdywalny, nagle już był,

lecz nic nie mówisz, wszyscy wiedzą –  ten tłum

był bardzo bliskim świadkiem.

To jest mój król. To jest leżący król mowy.

On w tym miejscu. 

 

Marie Laurencin, płótno i płot

Marie Laurencin. Maluje same kobiety – tańczy je. 

Kolory z nieba bierze i rozcieńcza policzkiem.

Z porannego, gdy się manna różana sypie

na obnażoną sieć.

I z wieczornego, z  wiązanek wina z wargami.

Paznokieć nie ogłasza się szponem.

Jest – płatkiem kwiatu może. Albo mikroskopijną 

chusteczką, w którą łatwo się wsącza pogłaskana skroń.

A w natężone południe, gdy najwięcej zdarzeń,

przed twarzą staje trudny płot.

Lecz jeśli patrzeć, przez dziurę w nim, przypadkiem,

lub w zawsze obecną szczerbę,

osiąga się perspektywę jak sztylet. Lub żądło.

Tylko jedno oko niech patrzy w dal.

Drugie niech na wieki deseczka przesłoni.

A jeśli wszystko zmiąć w jeden sęk i przecisnąć wszystkim naraz,

biodrami – palcami stóp, skóry – rzęsami ,    

to cały płot będzie przezroczysty, przez chwilę,

przezroczysty aż szklany. Szklany aż powietrzny.

Marie Laurencin.

Kobieca. Tak bardzo, że aż sztylet. Lub żądło.

Tak bardzo, że aż szkło.

Aż powietrze.

Wiersz pochodzi z tomu Rozdziały, z cyklu „Cisza”. Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literatów.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tamara Bołdak-Janowska, Leżący król mowy, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 201

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...