Nowy Napis Co Tydzień #034 / Z pamięci. Ars poetica
Jak daleko sięgał pamięcią, fascynowało go uniwersum poetyckie. Zastanawiał się czym ono jest i gdzie się znajduje? Czym jest, aby nie przegapić go, kiedy już się objawi, i gdzie jest, żeby do niego dotrzeć, jeśliby jego nadejście opóźniało się. Sprawa była poważna, bo – jak pisał w jednym z wierszy z debiutanckiej Prognozy pogody – chciał zbić szybę oddzielającą go od „najlepszego wiersza na świecie”
Jak jednak stłuc szybę, która jest niewidzialna? Szybę która jest, a jednocześnie jakby jej nie było. Tego nie wiedział. Prawdopodobnie był to pierwszy świadomy impuls metafizyczny i w jego myśleniu o poezji i w jego wierszopisaniu.
Zanim jednak na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku odnalazł swoje miejsce w nurcie metafizycznym, badał możliwości języka poetyckiego. Przypuszczał, że to w nim, w języku właśnie, dokonuje się cud przemiany nadprzyrodzonego w przyrodzone, niewidzialnego w realne. Jednak język nie był zbyt rozmowny. Od czasu do czasu robił sztuczki, stroił miny, kuglował, słowem udawał, że to on jest źródłem sensu i że prócz niego nic więcej nie ma.
Któregoś razu, a były to późne lata siedemdziesiąte ubiegłego stulecia, uwiódł go obraz z wiersza Józefa Wittlina zatytułowanego Ballada – hymn
Na moście Rialto dwaj kawalerowie
O honor monny skrzyżowali szpady:
Monna w swej loggi – tego pije zdrowie,
Kto jej piękniejsze opowie ballady.
…a właściwie o początkowy dystych. Otóż podczas lektury wiersza, w jakimś widzie szalonym ujrzał w miejscu skrzyżowania szpad emanację czystej poezji. Było to zjawisko nagłe jak wyładowanie elektryczności podczas zwarcia dwu elektrod. Ba, skłonny był przysiąc, że po rozsunięciu głowni, zobaczył szeroki, jasny łuk, łączący obydwa rożna. Bijący od niego blask oświetlił nie tylko twarze rywalizujących kawalerów, ale i wyjawił ich intencje, które – jak się okazało – u każdego z nich były inne. Ów moment wieczny trwał krótką chwilę, jednak napięcie, które pojawiło się na zapalonym łuku zapamiętał na całe życie. Było drapieżne i pełne harmonii, pobudzające i kojące, słowem – łączyło przeciwieństwa. Odtąd usiłował tak składać słowa, żeby wywołać podobny efekt. Niestety łuk nie chciał zapłonąć. Słowa z furią ścierały się ze sobą, czasami sypnęło garścią iskier i na tym koniec. Niczego więcej nie udało mu się osiągnąć.
Może więc nie chodziło o impet zderzających się ze sobą słów, a o ich heterogeniczność, o skrzyżowanie szpady z sierpowatym jataganem, czy poczciwą karabelą zakończoną jadowitym piórem, jeśliby pozostać przy przykładzie młodzieńców walczących o honor monny? Czy chodziło zatem o błogosławioną różnorodność i równie świętą wolność skojarzeń, im bardziej odległych, tym ciekawszych, o to, żeby obrazy poetyckie były „Piękne – jak przypadkowe spotkanie na stole sekcyjnym maszyny do szycia i parasola”
O niebo ciekawszy przykład gry kontekstami, ciekawszy od słynnej frazy hrabiego Lautréamonta, odnalazł w wierszu Stanisława Grochowiaka zatytułowanym W gniewie
Łyse pagóry, rżyska
Zbutwiały Żyd w stogu,
Naga baba na karpiu
W melioracyjnym rowie.
Metoda ta sama, ale ileż w tej strofie życia, zmysłowości, poetyckiego ryzyka. Niemalże widział jak spod zarzuconych spódnic wychylają się grube, białe uda, jak zakładają klamrę na pokrytym złotymi łuskami grzbiecie wielkiego karpia, a wszystko to, i baba, i karp zjednoczone w szalonym pędzie przez odmęty melioracyjnych rowów. Więc można i tak? Można. Decydująca jest skala wyobraźni plastycznej, w przypadku Grochowiaka, jak się wydaje, niewyczerpana. Święta wolność skojarzeń jest zatem pomocna, umiejętnie stosowana przynosi nadzwyczajne efekty czysto poetyckie.
To prawda, że układanie kompozycji z „przedmiotów” należących do różnych porządków ludzkiej aktywności, może być zabawne i dostarczać mnóstwo satysfakcji estetycznej, ale koniec końców sprowadza się do metody, a on metodystą być nie chciał. Techniczny aspekt wiersza, sztuka montażu, „przypadkowe spotkanie” podważające takie czy inne status quo, a tym samym nakłaniające do pytań o zasadność utrwalonych wzorców, to owszem ciekawe zagadnienia dialektyczne, ale wewnętrzna prawda wiersza to jednak coś więcej niż dialektyka i estetyka razem wzięte. Inaczej rzecz ujmując, poetycki montaż skupia uwagę na literze wiersza zamiast na jego duchu. Sugeruje, że wszystko to, z czego obraz poetycki się składa, jest tym oto i niczym więcej. Stół sekcyjny jest stołem sekcyjnym, parasol parasolem a maszyna do szycia maszyną do szycia. Wszystkie one zestawione ze sobą, naturalnie „przypadkowo”, wywołują podziw dla pomysłowości montażysty, i co może się zdarzyć – szok estetyczny. Brawo! Ale on szokować nie chciał, ba, odbierał szok jako przeciwny naturze. Dysonanse do tekstów wprowadzał rzadko i tylko wtedy, kiedy wydawało się to konieczne. Obrazy, choćby najbardziej śmiałe, jeśli były skupione wyłącznie na celebrowaniu własnej swojej urody lub brzydoty, jeśli nie były wychylone ku Tajemnicy, nużyły go. Chodziło zatem o wychylenie ku Innemu, ku tej rzeczywistości, „która jedynie warta jest poznania”
Z czasem zaczął odczuwać coraz większy głód sensu. Coraz rzadziej odnajdywał go w wierszach. Te wydawały mu się za bardzo skupione na sobie samych. Słowa nie nadążające opisywać wciąż szybciej i szybciej zmieniającego się świata, jakby zawstydzone własną bezradnością, odwracały się ku innym słowom. Układ zdawał się domykać. Światła było coraz mniej. Ciemność coraz bardziej ciemna.
Ale on był cierpliwy.
Czekał.
Podmiot liryczny wiersza pod tytułem: Fragmenty o życiu i miłości
(…)
za posłanie służy mi morska trawa
moją ziemią obiecaną jest basen Betesda
przy Owczej Bramie
piszę mało, w zasadzie tylko suche
relacje z pobytu nad sadzawką
śpię niewiele jem byle co
czujnie przybliżam się do krawędzi
coraz odważniej patrzę w ciemność
nucę cichutko żeby oddechem
nie poruszyć wody
Zwiastun słowa przychodzi kiedy chce
nie można go zatrzymać ani użyć do
rozwikłania ludzkich zagadek
ale przecież migotliwe znaki na
powierzchni stawu nie kłamią
ogień goreje w wodzie i nie gaśnie
kiedy mam go przed oczyma
skupia rozproszone części tego
czym jestem
A szyba? Co się stało z szybą, czy raczej z tym czymś, z tą przeszkodą, która oddzielała go nie tyle od „najlepszego wiersza na świecie”, ile od poetyckiego uniwersum? Raz była, innym razem wydawało się, że już jej nie ma.
Jeśli odczuwał jej obecność, nie zniechęcał się, tylko całą mocą wewnętrznego bezwładu starał się osłabić własny egoizm, by nie zawładnął aktem poetyckim. Czekał. Medytował. Znikał. Śnił.
Bohater cytowanego już wiersza, Teraz częściej odpoczywam
Wydawało mi się że już coś wiem
ale to co wiem nie pozwala mi poznać tej rzeczywistości
która jedynie warta jest poznania. Więc wolę nie wiedzieć nic. Nie wiem czy śnię na jawie czy czuwam we śnie. Oczy mam otwarte. Oczy mam zamknięte. Jestem jakbym był zawsze
nie ma mnie tak jakby mnie nigdy nie było.
A jeśli przeszkoda znikała, wpatrywał się w „puste miejsce po księżycu i gwiazdach”, zanurzał w nim ręce, a one „świeciły niewidzialnym blaskiem”
Czy można było oczekiwać od poezji więcej? Może było można, ale on o tym nie wiedział.