Nowy Napis Co Tydzień #044 / Kotek wie, że łyżwiarz odkopał SARS
Poezja jest sztuką słowa, jak szczupak jest król jeziora. Jednak w naszych okolicach, jednocześnie (jak to możliwe?!) dusznych i wciąż na przeciągu, słowo „poeta” jest przeładowane, przepracowane, przeciążone jak operator w języku C++. Z braku wielu ładnych rzeczy, które chcielibyśmy mieć, a nie mamy, biedny „poeta” dźwiga na sobie garb oczekiwań jak bezrobotny w kostiumie wielbłąda podczas promocji cameli. Niedaleko miejsca, gdzie wcześniej mieszkałem, była hurtownia mrożonej garmażerki pod nazwą „Poezja Smaku”. Kim byłby w tym montażu poeta? Czy przepakowywałby palety pierogów? Sztaplował krokiety? Konsekwencje takiego sposobu myślenia nie dają na siebie długo czekać. Ktoś (powiedzmy, że poeta) zapisał, że wszystko jest poezją, a najmniej poezją jest zapisany wiersz. Ten punkt widzenia, jak już pewnie można zgadnąć o tej porze, jest mi raczej obcy. Wolałbym, żeby zamiast „poeta rysunku” albo „poeta narciarstwa zjazdowego” mawiano po prostu „świetny rysownik” czy „świetny narciarz zjazdowy”.
Skoro już wiemy „co”, przejdźmy do „jak”. „Jak” jest ważniejsze wszak – zawsze wam jestem gotów to powtórzyć. Od razu na pierwszym semestrze studium kreatywności.
Apofatycznie popylał swoim datsunem Matsuo Bashō i do dziś jest mi to niejako ideałem. Chcę badać wszystkie dostępne symetrie, a jednocześnie pamiętać, że bez spontanicznego łamania symetrii nie byłoby niczego, i to dosłownie. Chcę wystawiać swoje ziemne ciało na kropelkowe zapalenie wiatru, mając nadzieję, że w zetknięciu ze skórą zaskwierczy ogień. Chcę rozpędzać słowa do prędkości przyświetlnych, żeby nabierały masywności planet. Bo jestem głodny ciebie, ciebie, ciebie. Bo ciebie, ciebie, ciebie chcę śpiewać. Chłopiec w korytarzu powtarza: pierdzi pierdzi pierdzi pierdzi pierdzi, z pasją. Następnym razem zostaniesz w domu, grozi ktoś dobrotliwie i niejako dla zasady. Za oknami przesuwa się Opaczno.
Im więcej rusztowań z wykałaczek mijam (można na nich dojrzeć niezwykłe rzeczy: zegary, latarki puszczające serie błysków…), tym mocniej jestem przekonany, że istotne są tylko następstwa zdarzeń w czasie. Dla nas wodospad jest procesem, dla wyobrażonych szybkożyjców może być stanem: majestatyczną kurtyną kropel, zawieszoną w trójprzestrzeni. Podobnie dryf płyt tektonicznych: Gondwana zawija ryjek i rączo znika za rogiem. Tuk i po trzech latach znów: tuk można zignorować; tuk-tuk-tuk-tuk jest już faktem, ruchem, tańcem; tuktuktuktuk szesnaście i więcej razy na sekundę zaczyna śpiewać (no, na początku: buczeć). Jeśli chodzi o hierarchię nut, jedynie szereg harmoniczny w jakiś sposób „istnieje”. Co do reszty możemy wspólnie uzgodnić po_rozumie,_nie? Zaręczę ci, że Kawa-fis to zupełnie nie to samo, co Kawa-ges. Zapytasz: „jak nie, jak tak?”, i również nie sposób będzie odmówić ci racji.
Interesują mnie stosunki pionowości i poziomości. Na wizytówce chętnie wpisałbym sobie: „Słowa w słupkach”. Ale skoro arpeggio to sekcja altówek próbująca zagrać akord, równie chętnie przystanę na to, żebyśmy wołali do siebie w poprzek równiny.
Trzy dziewczyny wymieniają między sobą historie. Ich melodyjne, podlaskie głosy podjeżdżają piętro wyżej w nieoczekiwanych momentach. On ma w sobie tyle złości do matki. Mógłby dla niej, może nie zabić, w każdym razie mocno dowalić. Kiedyś powiedziała dla mnie: tu nie będzie żadnej kolacji. Poczułam zło.
Idę zwiedzać łazienki. Essuiez mains en papier. Czy to zielony kolor, czy biały miał być sygnałem: wejść? Nic nie zdołałem spamiętać. Niezwykłe jest to, że w każdym wagonie jest inna wersja konduktora lub konduktorki. Od jednego z brzuchem prawie jak mój, przez taką jakoby w hełmie z rudych włosów, z ostrawych rysów podobną do Agnieszki Mirahiny. Za oknami Opaczno.
Niezbędnum addendum po nocnej rozmowie z niepiszącym poetą, cytującym (jak twierdzi) Aleksandra Wata. Że mianowicie bycie poetą nie ma nic wspólnego z pisaniem bądź niepisaniem wierszy, że jest to natomiast niezwykły i wyróżniony sposób doświadczania świata. Jakoś tak się złożyło (choć niezbyt mnie zaskoczyło), że na jednym oddechu przeszedł do przestróg, że „eksperymenty i próby”, jakie urządzał Chwat-Wat w …mopsożelaznym piecyku oraz ten, no, jak mu, Białoszewski, są ślepym zaułkiem, którym nie można już zajść nigdzie dalej. Można już chyba zgadnąć o tej porze, że ten sposób myślenia jest mi zasadniczo obcy. Najpierw, bycie poetą to dla mnie pisanie wierszy, tak jak bycie dekarzem to kładzenie dachów. (Znamy dekarza, który od pewnego momentu przestał kłaść dachy, jest to Adam Małysz. Doceńmy jego kunszt i mistrzostwo w skokach narciarskich, nie upierajmy się, żeby już stale roztrząsać jego dekarstwo). Dalej, pewne rzeczy nie są bardzo zmienne. Kochamy i cierpimy prawdopodobnie tak, jak kochały i cierpiały nasze praszczury i pramałpoludy kochane. Natomiast zmienny w czasie jest rytm, który, jak można już pewnie zgadnąć o tej porze, jest dla mnie bardzo istotny. Widomym odbiciem zmiennego rytmu są zmiany technologii, jako pars pro toto, ale również agens movens. (Niepiszący poeta: „To są tylko dekoracje, jak słup telegraficzny za oknem pociągu Cendrarsa”. Ja: „Nie są”). Podobnie jak nastąpiły po sobie: poezja kolei żelaznych (późny romantyzm i wzlot ku modernie), poezja telegrafu i telefonu (awangardy ubiegłego wieku), poezja telewizora (pop-art), jest teraz miejsce dla poezji globalnego zsieciowania. Jeśli przyjąć, że Białoszewski był szczytem warszawsko-praskiej realizacji poezji telewizora, faktycznie trudnym, o ile nie niemożliwym do przekroczenia, to w tym momencie zmieniający się rytm wyznacza i wytwarza miejsce na kolejny kawałek drogi – zaułek wypuścił z siebie przedpole.
Droga, którą chciałbym iść w wierszu, która mnie interesuje, to droga absolutnej wolności. Jest w tym pewien paradoks: jak poezja – mowa wiązana w słupki – może być domeną absolutnej wolności? Cząstkowa odpowiedź na to pytanie, którą sobie wyobraziłem, jest taka: przywiedzenie zdań, słów, sylab, przecinków do takiej intensywności, że dziwią się sobie niepomiernie i że każdy miniszczegół jest sprawą najwyższej wagi, tak: najwyższej wagi, i że pojawia się ona: mowa wiązana, otóż przywiedzenie do tej intensywności ogranicza redundancję (nadmiarowość) wbudowaną we wszystkie języki naturalne, zresztą potrzebną w nich i dobroczynną. Mowa wiązana: mowa absolutnej wolności albo, jak zapisał poeta: rozprężenia wszystkich zmysłów. Rozprężenia, przy tym, które prowadzi do ich skrajnego skupienia. Wejście w mowę wiązaną jest jak moment zanurzenia w lodowatej wodzie: płuca bezskutecznie sięgają po oddech, serce wyczynia przedziwne kołatania, a co najważniejsze, zmienia się struktura czasu (który, jak można już pewnie zgadnąć o tej porze, jest dla mnie sprawą najwyższej wagi, tak: najwyższej wagi). Teraźniejszość z ledwie obecnego pyłku wciśniętego pomiędzy – jak zapisał myśliciel, a też chyba i poeta – pamięć rzeczy przeszłych i oczekiwanie rzeczy przyszłych, otóż ta teraźniejszość wzbiera, rozrasta się, wypełnia cały czas, który jest: kairos! Żyjemy, tak jak chwilę wcześniej i – mamy nadzieję – chwilę później, ale żyjemy bardziej.
Kiedy dochodzi do mowy wiązanej, mowy skrajnego rozprężenia-skupienia wszystkich zmysłów, pewne stwierdzenia preskryptywne – jak chcielibyśmy, żeby było – nabierają waloru deskryptywnego – jak jest i inaczej być nie może. Na przykład: poezja zawsze bytuje w przyszłości, niechby nawet o ćwierć stopy, o tiptopkę postawioną w poprzek. Nie może być inaczej – kairos przekracza rozróżnienie na przeszłość i przyszłość. (Z tego wynikałoby też, że poezja zawsze bytuje w przeszłości; do pewnego stopnia tak, ale i tutaj jest dodatkowy niuans: okres półrozpadu danego układu słów, dla każdego inny; zostawię to na razie w ten sposób). I na drugi przykład: przymiotem poezji jest nieufność i niepodległość wobec władzy – każdej władzy. Nie może być inaczej; droga absolutnej wolności ma swoje konsekwencje.
Oczywiście, jedną z konsekwencji jest wolność do czynienia rzeczy strasznych. Wiemy, doskonale, że kiedy rozpoczyna się ludobójstwo, pieśni zagrzewające do mordu już są gotowe, przygotowane najczęściej, niestety, przez poetę albo kilku. Niekiedy, jako specjalne memento, oprawca i poeta współistnieją w jednym ciele – jak w przypadku Radovana Karadżicia, kata Bośni i autora nagradzanych tomów poetyckich. Poezji nie wolno być amnezją. Poestia nie może być amnestią, kiedy ludzie (Niemcy i nie tylko) ludziom (Niemcom i nie tylko) gotują ten los. Trzeba o tym pamiętać.
Bo wolność, także absolutna wolność zawarta potencjalnie w mowie wiązanej, nie rozgrywa się w próżni. Sztuka istnieje od człowieka do człowieka, jak zapisał poeta. Wiersz wychodzi z domu i idzie do innych domów, na ulice, do parku, na plac. Poezja jest sztuką języka, jak szczupak jest cesarz jeziora, a języki prywatne może i istnieją, ale nie mają sensu, jak zapisał myśliciel, a chyba i poeta. Dopóki choć jeden z ludzi jest prześladowany, ja jestem tym człowiekiem, zapisał poeta, a inni poeci i poetki nie powinni o tym zapominać.
I na koniec (w którym, chcę myśleć, zawarty jest początek) – powtarzam, za Aleksandrem Rodczenką, kiedy mogę, powtórzę to i teraz: eksperyment jest naszym obowiązkiem.