11.07.2019

Nowy Napis Co Tydzień #005 / Marzanna Bogumiła Kielar – chłodne nawigacje

Nowe wiersze Marzanny Bogumiły Kielar sprawdzają nie tyle estetyczną moc przedsięwziętych kiedyś, a  i obecnych dzisiaj ustaleń, ile stan napięcia. Ono nie mija; nie minęło. Tylko pozornie jednak nic się w dotychczasowej poetyckiej strategii nie zmieniło. Przybyło nie tylko nowych okoliczności: biograficznych, literackich i naukowychMarzanna Bogumiła Kielar jest również naukowcem. Napisała między innymi książkę: Integralna wizja Kena Wilbera i jej zastosowanie w edukacji, Warszawa 2012.[1]. Oto świat, rozpoznawany kiedyś w kategoriach poetyckiej czystości, emocjonalnej delikatności, introwertycznościPor. J. Klejnocki, Ażurowa wrażliwość, „Polityka” 2002, nr 36, s. 53.[2], ponawia swoją liryczną obecność w postaci nowych, wyraźnie odmiennych niż wcześniejsze, trzydziestu ośmiu wierszy – utworów będących dobieraniem specyficznego rodzaju soczewki wyostrzającej pewien punkt widzenia: miary dystansu, z mechanizmem (pokusą?) redukcji i rewizji w tle.

okładka książki

Autor posłowia do tomu – Andrzej Stasiuk – określa jej poezję mianem bezludnejA. Stasiuk, Marzanna [w:] M.B. Kielar, Nawigacje, Kraków 2018, s. 45.[3]. To ciekawe spostrzeżenie. Zawiera sugestię, iż wiersze z czytanego zbioru próbują odtworzyć sytuację najbardziej pierwotną, archaiczną – moment nadawania znaczeń, nazywania tego, co w rozumieniu najbardziej indywidualnym tworzy i horyzont poznania, i horyzont zdarzeń. Zawiera jeszcze dyskretnie artykułowaną kulturową gnomę, iż ów proces z przyczyn oczywistych powtarza się nieustannie. Każdy z nas staje wobec owej konieczności i musi jej na swoją miarę sprostać, by po prostu móc żyć, zakreślać własne kręgi i ramy poznania oraz istnienia.

Chodzi zapewne również o to, by określać własne rany poznania i ich egzystencjalne skutki: koszty przedsięwziętych obstalunków. Owym obstalunkiem bywa wiersz lub jego fragment; na przykład taki:

Czasem widać więcej –
wodę, kiedy w powietrze wypryskuje srebrem
rybia torpeda,
zawisa w wyskoku u szczytu swego lotu,
kręcąc potężne młyny,

[…]

Widać krew,
kiedy jest w locie

(***)M.B. Kielar, Nawigacje, Kraków 2018, s. 26.[4]

Owo „widać więcej” nie oznacza szansy na ukojenie. Przeciwnie: odsłania przestrzeń cierpienia, obszar bólu jako konieczny warunek rozumienia elementariów. Gdy się zdarza, „czasami” – bo „Niekiedy wystarczy: trzcina albo chmura” – staje się uważnie analizowanym mechanizmem inicjacji, sprawdzianem wiarygodności/materialności tego, co jest.

Bo jedną z cech odróżniających tę poezję jest jej wręcz dojmujący sensualizm. Rozumiem przez to zarówno przekonanie, iż warunkiem poznania wiarygodnego jest to, co do nas dociera dzięki zmysłom, jak i bardziej materialistyczny i jednocześnie naturalistyczny pogląd o sednie tego, co nazywamy rzeczywistością. Miarą wiarygodności sztuki w jej ambicjach warsztatowych jest weryzm, wydaje się mówić autorka w wierszu Jan Cybis i obraz Gierymskiego. Powołując się na wyznanie autora Krajobrazu wiosennego z Krzemieńca, pisze:

Namalować wrony lecące nad wsią tak, żeby nie mówiono
„jak świetnie namalowane”, lecz żeby ten, co patrzy na obraz, powiedział
„wrony lecą nad wsią”.

Nie oddałby Pinii przy Villa Borghese
za całe malarstwo Renoira.
W tym obrazie drzewa rosną spokojnie, cienie padają bez wahania,
bez zwłoki.
[…]
Myślą niektórzy, że tu chodzi o poddańcze powtarzanie tego,
co mają przed oczyma.
Nie.
Tu idzie o to, pisał,

żeby być jak jezioro, w którym odbijają się góry

(
Jan Cybis i obraz GierymskiegoTamże, s. 30.[5])

Chodzi o to, by swoje widzenie „widzieć jasno” i jednocześnie wykraczać ponad nie – być podmiotem swego artystycznego powołania i  w laboratoriach sztuki odkrywać fenomeny czystego rozumienia obok tych, które budują podstawy dla bezinteresownej kontemplacji i intensywnego istnienia. Marzanna Bogumiła Kielar wydaje się podzielać sugestie Czesława Miłosza przedstawione w poemacie Gucio zaczarowany:

Jak zazdrościł tym, co drzewo rysują jedną kreską!
Ale przenośnia wydawała mu się czymś nieskromnym.

Symbol zostawiał dumnym, zajętym własną sprawą.
Z patrzenia chciał wyprowadzić nazwę samej rzeczy.

Kiedy był stary, targał brodę żółtą od tytoniu:
„Wolę tak przegrać niż wygrać jak oni”Por. Cz. Miłosz, Gucio zaczarowany [w:] tenże, Wiersze wszystkie, Kraków 2011, s. 523.[6].

Niech nas nie wprowadzi w błąd delikatna ironia całego poematu. Skrywa się za nim bowiem to wszystko, co wydaje się być równie ważne dla poetki: dążenie do ujęcia w języku całego skomplikowania rzeczywistości i jednoczesne wymykanie się z pułapek zastawianych przez sztukę. Mam tu na myśli marzenie o idealnym przedmiocie kontemplacji, skłonność do ujęć zanadto metaforyzujących, chętne używanie symbolu i to wszystko, co sprawia, że formalizm sztuki bierze górę nad ambicją rzetelnego zdawania sobie sprawy z tego, co istnieje. Owo wymykanie się jest istotą bycia artystą i jest ono warte każdej ceny: nawet tej wiodącej ku artystycznej klęsce.

Jest w wierszu Kielar jeszcze jedna ważna sugestia. Nazwijmy ją Mickiewiczowską. Chodzi oczywiście o liryk lozański Nad wodą wielką i czystą. Bycie jeziorem, w którym odbijają się góry, ów arcymickiewiczowski motyw, znalazło u wielu badaczy powszechnie znane sugestie interpretacyjneNa użytek niniejszej wypowiedzi zostańmy przy komentarzu, który najmocniej wydaje się odpowiadać intencjom wiersza M.B. Kielar. Otóż Nad wodą wielką i czystą „stanowi coś w rodzaju programowego wskazania wyrastającego z praw rządzących naturą świata”. Poza tym jednak chodzi jeszcze „o przesunięcie akcentu: dominantą wiersza nie jest […] poznanie przyrody; bardziej chodzi o autorefleksję podmiotu”. Por. C. Zgorzelski, Wstęp [w:] A. Mickiewicz, Wybór poezyj, Wrocław 1986, s. CI.[7]. Bierze się przecież z Horacjańskiego hasła: utpicturapoesis i wydaje się być mocno klasycyzującą i antyawangardową kodą, mającą w omawianym wierszu znaczenie podobne do estetycznego minimanifestu.

Poetka wydaje się kontestować to wszystko, co nazwano „zwrotem językowym”, rozumianym w swej radykalnej formie jako przekonanie, że wszystkie najważniejsze problemy filozoficzne mają swe źródło w języku, a raczej są zagadnieniami języka„W sformułowaniu bardziej ogólnym: ostateczną podstawą wszelkiej argumentacji nie jest najwyższy byt, transcendentalne „Ja” albo refleksyjność samowiedzy, ale reguły języka”. Por. G. Boehm, Powrót obrazów [w:] Tenże, O obrazach i widzeniu, Kraków 2014, s. 277 i n.[8]. Występuje więc także przeciwko Nietzscheańskiej „filozofii podejrzeń”, która kazała znanemu filozofowi podać w wątpliwość na przykład kategorię prawdy i nazwać ją „ruchliwą armią metafor”, a pojęcie określić jako „residuum pewnej metafory”Por. Tamże, s. 280, przyp. 8.[9].

Powtórzmy – omawiany wiersz zawiera, jak się wydaje, dwa kluczowe dla poetki pytania o postawy artystyczne i poznawcze: o rolę języka, w tym języka poetyckiego jako osnowy w oznaczaniu rzeczywistości, oraz o rolę podmiotu poznającego, jego relacje z tym, co nazywamy istnieniem lub po prostu życiem.

Czym wobec tego jest mimetyzm? W wierszu pod takim właśnie tytułem odsłaniają się paradoksy poetyckiego widzenia, które jednocześnie pokazują ułudę przez wieki redagowanych definicji oraz ich nieprzystawalność do poznawczych doświadczeń kogoś, kto obserwuje świat i próbuje sprawdzić, czym jest owa słynna postawa względem widzianej rzeczywistości. Czy autorka zgodziłaby się z Erichem Auerbachem, że „artysta realistyczny powinien […] naśladować postępowanie Stwórcy, a każdy przedmiot może zawierać w swym kształcie rzeczywistym – takim, jaki ukazuje się oczom Boga”E. Auerbach, Mimesis. Rzeczywistość przedstawiona w literaturze Zachodu, Warszawa 2004, s. 467.[10] lub też z sądem: „literatura jest miejscem uobecniania się rzeczywistości?"Por. M.P. Markowski, Rozumna rzeczywistość [w:] tamże, s. IX.[11]

Kim bowiem jest bohater liryczny owego wiersza? Kim jest „ty” liryczne? Warto na początek odpowiedzieć prosto: jest nim artysta dający świadectwo istniejącemu światu. Czytamy przecież:

Używasz kruchej materii – ulistnionych pędów, świateł pozycyjnych miast.
Twoje ubarwienie zlewa się z trawą świata,
kiedy wędrujesz przez formy.

Jak jelonek, przy każdym szeleście zalegasz w bezruchu,
ufając ochronnej barwie sierściM. B. Kielar, Nawigacje, s. 41.[12].

Poeta/artysta nie tyle stosuje barwy ochronne, by roztopić się w swoim dziele, ile szuka optymalnych form dla wyrażenia świata, jego zadziwiającej entelechii – „[p]rześwieca jak pestki porzeczek przez skórę naszych dni”. Uobecnia się poprzez swe dzieło, godzi się tym samym na bycie w formie rozproszonej, spowitej w epidermę zmysłowych przejawów istnienia zapisanych w wierszu.

Brzmi zachęcająco, prawda? Może być jednak nieprawdziwe. Jak bowiem rozumieć ostatnie cztery wersy?

U wylotu kamiennej gardzieli zapala się niebo –
oto się przejawiasz,
a niebo – uwolnione od siebie –
dmie światłem

Nieoczekiwanie portret artysty przekształca się w portret Farbiarza. Bohater liryczny owego wiersza, będąc swoistą mocą sprawczą, jednocześnie ukrywa się w świecie i mu objawia. Nie jest podmiotem czynności twórczych w „ludzkim” i teoretycznoliterackim znaczeniu tego pojęcia. Tak mogło się jeszcze wydawać owe cztery wersy wcześniej. Bycie tym, kto ustala jednoznacznie mimetyczne i jednocześnie – przyznajmy – idealistyczne parametry dla ludzkich czynności twórczych – tam wyżej, w pierwszych pięciu, sześciu wersach – miało swe interpretacyjne uzasadnienie. Niżej wchodzimy w obszar sowich zagadek, sugestii z pogranicza fenomenologii artystycznego intymnego poznania oraz ustaleń nieledwie teologicznych i metafizycznych. Mamy do wyboru dwa równoprawne sposoby odczytania. Ten pierwszy godzi się z myślą, że mimetyczna droga poznawania rzeczywistości przez człowieka kończy się w sposób mistyczny. Oto wierne podążanie za tym, czym świat jest w swoich objawach, ma swój finał w obserwowaniu „z innego świata światła” – staje się aktem poetyckiego poznawczego wtajemniczenia, rodzajem oświecenia dającego wgląd w naturę istnienia, tam, gdzie „niebo dmie światłem”.

Istnieje jednak drugi równoprawny sposób interpretacji owego fragmentu – i całego wiersza. Mimetyzmem nazwiemy wówczas uobecnianie się Boga „wędrującego przez formy”, panteistycznie lub panenteistycznie chroniącego swą istotową odrębność przed niepowołanym wzrokiem. Boża płochliwość („Jak jelonek przy każdym szeleście zalegasz w bezruchu, / ufając ochronnej barwie sierści”) ustępuje tylko wtedy, gdy „u wylotu kamiennej gardzieli zapala się niebo” i obecność Stwórcy w ten sposób może zostać ukazana w swej świetlistej – przynależnej Bogu – formie.

Przyznam – obchodzi mnie bardziej ów drugi sposób patrzenia na wiersz pod tytułem Mimetyzm. Chroni on bowiem klasyczną teologiczną wykładnię tego, co jest rzeczywistością, przed nadmiernymi roszczeniami poznawczymi ludzkiego intelektu i ponawia w skrajnie niesprzyjających warunkach kulturowych pytanie o metafizyczne fundamenty istnienia i prowidencjalistyczne (tak!) zasady trwania tego tu oto świata. Jest to zadanie artystycznie ambitniejsze i jednocześnie – niejako per se – skazane na klęskę. Świadomość owych utrudnień z pewnością towarzyszyła Marzannie Bogumile Kielar. Dwanaście lat to dużo czasu, by stworzyć myślowe fundamenty pod tak bardzo zajmujący poetycki, nastawiony metafizycznie, dyskurs.

Co więc z niego wynika? Wiele zaskakujących wniosków. Znajdziemy je rozproszone w zbiorku, a przez to trudne do odtworzenia, jako zhierarchizowany rejestr spraw ważnych. Powtórzmy: bohater(ka) liryczny(a) wierszy wyznaje wręcz archaiczną wiarę w prowidencjalistyczne zasady istnienia człowieka i stwarzanej/niszczonej rzeczywistości. Jest staroświeckim teistą zapatrzonym w świat jak w dziejące się nieustannie pod bacznym okiem Najwyższego teatrum mundi. Jednocześnie piękne, okrutne i niepodlegające negocjacjom. Nieprzynoszące pocieszenia.

[…] – w palących
podmuchach styczniowego wiatru ktoś lodem powleka
trzciny. Układa martwego wróbla na śniegu
jednorocznych kwiatów, obluzowuje
kamienie domu. Stoi, w milczeniu,
za swymi obrazami.

Ktoś odprowadza nas wzrokiem, jak jaskółki zlatujące na noc
w trzcinowisko.

(Strefa przybrzeżnaM.B. Kielar, Nawigacje, s. 44.[13])

Stąd zapewne bierze się drobiazgowość opisu, często porywająca sprawność w tworzeniu poetyckich pejzaży, oraz coś, co trzeba nazwać liryczną próbą retoryczności języka jako osobliwego narzędzia problematyzowania opisu. Wiele wierszy ostatniego zbioru jest konsekwentnie budowanych na fundamencie zdania wielokrotnie złożonego. Jest to zazwyczaj składnia zdania złożonego współrzędnie (parataksa). Często pojawia się również rozwinięte zdanie pojedyncze lub równoważnik zdania. Obserwujemy również zapisy w porządku hipotaksy. W wyborze zdań skrywa się ukryta intencja stylistyczna, sposób widzenia i wartościowania świata. Parataksa stawia na równoczesność zdarzeń, ich substancjalną oraz aksjologiczną równoważność. Gdy pojawiają się zdania złożone podrzędnie, widzimy zależności natury czasowej oraz zdania podmiotowe i dopełnieniowe – rozwijające opis szczególnych cech obserwowanego przedmiotu lub sytuacji. Mnogość prezentowanych pomysłów składniowych pokazuje artystyczny cel. Nie chodzi tu, jak w przypadku języka mówionego, o ukazanie linearnej natury przedstawianych zdarzeń, lecz o ukazanie ich powszechności.

Bogactwo tego przeważnie jesiennego i zimowego pejzażu jest równie wielkie oraz intensywnie przeżywane, co pejzaż na pozór bardziej wybujały, związany z wiosną lub latemZgadzam się jednocześnie z następującą tezą: „Uważa się słusznie, że każde piękno jest jedyne w swoim rodzaju i że wartość estetyczna stanowi funkcję wyjątkowej struktury. […] Możemy tylko skonstatować piękno, które zawsze jest nieoczekiwane” – J. Dubois, F.Edeline, J.M. Klinkerbeng i innni, Poetyka i retoryka, „Pamiętnik Literacki” 2010, nr 4, s. 115.[14]. Retoryczność nie jest zawłaszczającą przestrzeń wiersza cechą poetyckiego dyskursu, lecz dramatycznie domykającą opis puentą. Owa „puentowość” sprawia, że poezja Kielar, nie tracąc niczego z niepokojącej urody prezentowanego pejzażu, wprowadza element dyskursywny, problematyzujący obraz w postaci podsumowującej gnomy. Przeczytajmy:

I my wracamy – jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, w nieskończonym teraz

(Ćwiczenia z nieistnieniaM.B. Kielar, Nawigacje, s. 17.[15])

Dzień usłyszał Plotyna, który na pytanie „jak poznać Boga?”
odpowiedział: „odrzuć, odejmij wszystko!”
Wtedy gęstnieje ciemność.
I rusza –

(Przed nocąTamże, s. 32.[16])

Dni – żywe zwierzęta, na których młode nicości, w słonecznym wietrze
ćwiczą chwytanie i zabijanie

(***, inc. Żeby nawet dni…Tamże, s. 36.[17])

Tych wierszy nie jest tak mało i właśnie one wydają się wyznaczać główną oś myślenia o poetyckich celach prezentowanego tomu. Służą nawigacji, wprowadzają najważniejsze idee w postaci syntetycznych tez – światopoglądowego oznaczenia poetyckiego terytorium. Przyznaję, oznaczenia wyjątkowo przejmującego i dramatycznego. Zbiegają się w nim myśli człowieka podlegającego wielopoziomowej alienacji, a mającego wobec zastanego stanu rzeczy środki zaradcze dojmująco delikatne i – osobliwe.

Autorka, racjonalizując egzystencjalny, kulturowy i filozoficzny bieg spraw, wydaje się łączyć jakości istniejące do tej pory w trwałym rozdzieleniu; nieusuwalnym ze względu na wykluczające się w ich obrębie normy semantyczne i światopoglądowe. W porządku lirycznym tych wierszy na plan pierwszy, oprócz wspomnianego wyżej obrysu mistycznego, wysuwa się motyw przeciwny – przemijania, śmierci, mineralizacji. „Bóg nam nic nie jest dłużny”Por. L. Kołakowski, Bóg nam nic nie jest dłużny. Krótka uwaga o religii Pascala i duchu jansenizmu, Kraków 1994.[18] – wydaje się mówić poetka. Jego obecność jest nie tyle dyskretna, co chłodno obserwująca. W niczym nie przypomina natchnionych wizyjnych postaci Boga przepełnionego miłością. On „[s]toi, w milczeniu, / za swymi obrazami”. Wszelkie teologiczne spory o naturę Bożej łaski w sąsiedztwie wierszy Kielar wydają się być źle zredagowane. I nie chodzi tu nawet o predestynację; chodzi o obojętnośćKusi, by w przypisie wspomnieć o jeszcze jednej możliwości – stricte gnostyckiej. Ów Obserwator może nie być Bogiem wziętym z uniwersum chrześcijańskiego. Przypomina bardziej owego „zastępczego Demiurga”, o którym nie wiemy, czy reprezentuje dobro; ukrywa za to Boga prawdziwego, nieobecnego i nieznanego. Boga-Światło. Por. na przykład G. Quispel, Gnoza, Warszawa 1988, s.198–202.[19].

Życie w podobnym entourage’u nie zgłasza pretensji do bycia wyzywająco heroicznym. Wszystko odbywa się w innych rejestrach poznawczych i emocjonalnych; jest nie tyle szkołą stoicyzmu (choć z pewnością też), ile akademią pozbawionej tanich rekreacji, uważności. Jaki jest jej cel? Możliwe, że taki:

Uczy mnie chmura dnia rozwiewająca się przy bazaltowej krawędzi.
Martwa fala żyjąca po ustaniu wiatru.
I fala stroma, krzywa, co łamie się i przewala, rozpływa po piachu,
wyzbywając się siebie.
Uczą beztrwożności

(***, inc. Uczy mnie ziarnina młodych sosen…M.B. Kielar, Nawigacje, s. 42.[20])

Beztrwożność… Ciekawy neologizm, zważywszy na fakt, iż jest określeniem stanu świadomości człowieka, który – pamiętając o „swym jasnym świetle” – uwięziony został w materii „w ciągłym przepływie”. Tu wszystko poddane jest nie tyle przemijaniu, ile uśmiercaniu. Najlepiej to widać, gdy obserwujemy piękno najbardziej kruche, na przykład kwiaty śliwy:

[…] wkrótce się sobie wymkną, przemienią
w śnieg. W rozmowę z niespokojnym wiatrem,
z ziemią

(Wpuszczając do pokoju światłoTamże, s. 34.[21])

Być może jesteśmy we władzy ciemnej materii; ta przenika nasze ciała, by ten ktoś, kto „przepatruje miasto jak kępę gęstej trawy” i – nieporuszony – patrzy na wirowanie wiatru, miał lepsze pole widzenia, większą dostępność do obserwowanego preparatu i dawał śmierci sposobność do rozkładania swoich map.

Czy jest z owej pułapki jakieś wyjście? Możemy zauważyć co najmniej trzy sposoby nie tyle uwolnienia się, co szukania przyczółków własnej, kruchej przecież i zniszczalnej, niepodległości. Pierwszym z nich jest ludzka miłość, która patrzy „przez miriady cykli śmierci i narodzin, /poprzez nierozdzielną całość”. Drugim – świadomość własnego pochodzenia (bardziej gnostycka niż chrześcijańska pamięć „o swym jasnym świetle”). Trzecim zaś – specyficzny, bo wyjątkowo rzadki, rodzaj misteryjności. Owo nastawienie odkrywamy w ostatnim wierszu zbioru pod tytułem Strefa przybrzeżna. Przeczytajmy ów fragment:

dopóki śmierć sączy się z telewizyjnych wiadomości,
spływa na dno niedzielnego wieczoru
i tam się zatrzymuje, daleko od naszych stóp.
Dopóki nie rozpoznajemy, że śnimy –

(
Strefa przybrzeżnaTamże, s. 44.[22])

Końcowa fraza odsyła nas do początków greckiej kultury; do ciemnych fraz Heraklita z Efezu: „Śmierć jest tym, co widzimy przebudzeni; sen zaś jest tym, co widzimy, śpiąc”Por. K. Mrówka, Heraklit. Nowy przekład i komentarz, Fragment B 21 [online] Dostępny w Internecie: http://www.graniczne.amu.edu.pl/PPGWiki/wiki/Starożytni [dostęp: 17.11.2017].[23]. Kazimierz Mrówka wyjaśnia to w sposób następujący: „Człowiek pogrążony we śnie to człowiek biorący iluzję za prawdziwą rzeczywistość, życie za jest. Przebudzony natomiast widzi, że samo życie jest dziełem śmierciTamże.[24]. Skąd misteryjność? Z przekonania, które nietrudno wysnuć z lektury wierszy Marzanny Bogumiły Kielar, iż poetycka kontemplacja jest takim właśnie sposobem misteryjnego odkrywania tajemnic naszego tutaj istnienia.

Ostatni zbiór oddaje sprawiedliwość mowie poetyckiej i ludzkiemu językowi. Poetka, jak się powiedziało, niechętna językowym autotelizmom, wydaje się sprzyjać temu, co filozofowie nazywają realizmem pojęciowym. Jej wiersze – a żaden z nich nie kończy się kropką – w swych istotnych fragmentach ujawniają wręcz skrajne, średniowieczne, opinie na ten temat. Jest tak,

jak gdyby cały język uczestniczył w nadawaniu znaczenia
pojedynczemu słowu, gdzieś
poza mową.

Słowo, wyłuskane z chłodu poranka, świeci z ziemi
żółtą grzywą, w której siedzą wróble

(Post tenebrasM.B. Kielar, Nawigacje, s. 44.[25])

Powyższy fragment może być odwołaniem na przykład do poglądów Anzelma z Cantenbury. Ów włoski teolog głosił przekonanie, że Bóg stwarza rzeczy na wzór stworzonych uprzednio pojęć ogólnych. Również w cytowanym wierszu słowo jest takim właśnie ontologicznym zaczynem dla istnienia rzeczy poszczególnych. W słowie skupia się cała potencja kreacyjna. Nadawanie słowu znaczenia stwarza świat.

W Nawigacjach znajdziemy jeszcze jedną wykładnię istoty słów zamieszczanych w wierszu. Porównane z wodą, stają się jej podobne, docierają do wód gruntowych istnienia „zasilających drzewo krwi”. Budują metafizyczny fundament tego, co jest, ponieważ – jak woda – wszystko w sobie odbijają. Owo Mickiewiczowskie marzenie: „wszystko wiernie odbijam” raz jeszcze objawia się w materii poezji Marzanny Bogumiły Kielar.

Gdzie znajdziemy więc ową pokusę redukcjonizmu? Skąd pomysł o „rewizjonizmie” wierszy zawartych w Nawigacjach? Wszystko to, w sposób zawoalowany i niezwykle dyskretny, występuje jako estetyczny zamysł w ostatnim tomie. Poezja Kielar jest w moim przekonaniu tworem intelektualnym, a nie wyobraźniowym. Kreacyjne możliwości, ujawniane we właściwie każdym tekście (mam tu na myśli realizację zasady, że wiersz jest poetyckim odzwierciedleniem rzeczywistości), są zaledwie elementem o wiele istotniejszej gry. Chodzi o powrót do rudymentów poezjowania, do zdefiniowania na nowo „podstaw poetyki”. Wiersze poetki przypominają malarstwo holenderskie. Stanowiąc na pozór studia pejzażu lub stylistyczne prezentacje możliwości opisu, są w swej istocie podejmowanym nieustannie dyskursem postmetafizycznym. Żądają odnowienia form poezjowania i jednocześnie pokazują możliwości ich stworzenia. Nie jest to pomysł zły. Nie jest to tym bardziej pomysł szalony. Jest za to wyrafinowaną formą namysłu nad pytaniem: przed czym właściwie bronią nas kultura, sztuka i filozofia? Jej odpowiedź brzmi prosto: nie powinny bronić przed niczym. Mają przybliżać do rudymentów istnienia, pokazywać ich kruchość, kreować zmysłowe i intelektualne kanony piękna, odsłaniać filozoficzne fundamenty poznania oraz egzystencjalne i teologiczne przesłanki, które uczą uważnego oglądu.

Nie jest to opowieść łatwa, nie jest również pokrzepiająca. Nie taka ma być. Pozbawiona sentymentalnej urody rokokowego pejzażu nie daje nadziei. Jest trzeźwa, miejscami okrutna, a przede wszystkim poznawczo niezależna, teologicznie (metafizycznie) archaiczna i językowo niepowtarzalna. Bo język ma tu na względzie. Język przywołujący wciąż na nowo świat. Nasz świat.

Marzanna Bogumiła Kielar, Nawigacje, Wydawnictwo Znak, Kraków 2018.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Mariusz Kalandyk, Marzanna Bogumiła Kielar – chłodne nawigacje, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2019, nr 5

Przypisy

    Loading...