Ciężar
To niby nic wielkiego, obyczajem starym
niosę kwiaty w doniczkach. To zwykłe ciężary,
które zajmują ręce gdy idę aleją
do grobów moich zmarłych, a ręce mi mdleją.
I nagle dawny obraz staje przed oczami –
to ojciec opowiadał jak pod ciężarami
zginali się w niemieckim obozie więźniowie
niosąc głazy na barkach, ramionach, na głowie
z kamieniołomu w górę, a za każdym krokiem
widzieli bliżej ziemię roztańczonym wzrokiem.
Na grób ojca doniczki wniosę już za chwilę
z ulgą i satysfakcją. Oni szli tak mile
i kiedy kamień z pleców u celu zrzucili
słyszeli schnel i biegli bez wytchnienia chwili
po nowy kamień, a meta była dobrze znana:
upadek pod ciężarem i strzał esesmana.
Dlaczego szli? Czy z lęku by życia nie skrócić
i raz jeszcze i jeszcze po ciężar powrócić,
choć wiedzieli, bo nie było tu nic do ukrycia,
że liczba twardych głazów jest miarą przeżycia?
Może lęk niewolnika, stary jak świat światem
przed bólem, przed razami, przed kolbą i batem?
A może to nadzieja? Wszak rozum człowieka
w rzeczach wagi ostatniej mami się i zwleka…
Jak dobrze nie doświadczać tej nieludzkiej próby,
iść z ciężarem największym, ale nie do zguby,
lecz do celu, jak taternik gdy zdobywa szczyty
pod ciężarem plecaka, do stoku przybity,
ale z żarem ambicji, wbrew własnej słabości…
Ciężar – bywa przekleństwem i miarą ludzkości!
7 XI 2016