Gra fair
Pamięci T. Mackiewicza
Chłód, ciężar, brak oddechu, wokół śnieżne skały,
szczyt wisi tuż nad głową, inne hen w oddali
i przestrzeń tak wyraźna, cisza w wiatru ścianie,
krok każdy jest jak mila, chwyt ręki – zmaganie.
Skąd ta radość z udręki, skąd ta lekkość w duszy,
skąd pasja, skąd wytrwałość, której nic nie wzruszy,
której, choć śnieg oślepia, nie sięga zwątpienie,
bo przed wzrokiem zamglonym majaczy marzenie,
i cel w walce, tej z sobą i światem milczącym,
wyniosłym, niedostępnym i wyzywającym,
ale czystym, bez zdrady, bez grzechu i winy,
bo choć groźne, to znane są i rozpadliny
i skały załamania i śniegi i lody.
Wszystko fair! – Wszak uczciwe są wielkie zawody
między własną słabością, górą i marzeniem,
opłacane najwyższą ceną, bo istnieniem.
Nic nie widać po wielkim na szczycie widoku,
puls bije, nie odróżnisz już światła od zmroku,
nogi drętwe i zimne, i senność ogarnia,
nie współczujcie, łagodnie odchodzi męczarnia,
ciało jest tylko ciałem, wkrótce skamienieje,
nieważne, co na świecie, co w mediach się dzieje,
jeszcze ostatnie myśli, że zdobył, zwyciężył,
a po nim – przyjdą inni, szaleni i mężni.
Bał się, jak każdy, śmierci. Ona nie wybiera
i swe plony obfite z każdej gleby zbiera.
Czy wiedział, że nie spotka jej w tłocznym szpitalu,
ale w białej świątyni wielkich Himalajów?
2 II 2018