modlitwa I – dziękczynna
i te zdemolowane hotele, z których uciekałem ze strachu przed świtem. te szpitale za kratami
opuszczone przez boga i ludzi, gdzie płakali mi w poły pasiastej piżamy zagubieni mężczyźni.
długie włosy, które kochałem w sobie najbardziej i ściąłem, a teraz leżą, by świadczyć o tobie
na śmietniku. i to milczenie, co dopada mnie coraz częściej i trwa coraz dłużej, i te tanie wina,
co nie zasłużą na przemienienie. ciało znękane chorobami, tak niedoskonałe, daję tobie, panie.
myślę o przyjaciołach, z którymi piłem wódkę, a teraz już piszą pieśni po tamtej stronie rzeki.
o tych, co jeszcze tutaj toczą kamień pod górę, a on ciągle i nieustannie upada. daj mi osiwieć
przed trzydziestką lub pozwól mi gorzko zapłakać. lecz nie powołuj mnie do siebie za szybko.
jest ktoś, kto chce miękkości mojego dotyku. muszę tu zostać, czuwać, bo nikt się nie ostanie.
wszystko marność, ale wiedz, że tę, za którą się modlę, zaprowadzę do ciebie za rękę, o panie.