Poczta elektroniczna
email1: leila@ns.compu.ea
Od dłuższego czasu zastanawiam się, jak to zrobić. I od razu mam kłopoty ze słownictwem i unikaniem pewnych pojęć, których tu po prostu nie ma. A może są, tylko funkcjonują jakoś zupełnie inaczej, jeszcze jestem za krótko, żeby się zorientować jak. No, na przykład od dłuższego czasu. To tutaj nic nie znaczy. Ja w ogóle nie wiem, czy jest tu jakiś czas, pewno jest, ale nie umiem określić, jak upływa, jak się go mierzy. Zegarków nikt nie nosi. Nie, no to był żart, oczywiście.
A tak na poważnie, to i inne sformułowania dotyczące tak zwanych wymiarów nie bardzo dają się tutaj zastosować. Długość, szerokość, wysokość, bliżej, dalej… Trudno to jakoś opisać, ale na przykład, jeśli pomyślisz o tym, żeby gdzieś się dostać – już tam jesteś. To znaczy, nie zajmuje ci to w ogóle czasu. No, ale jeśli z czasem jest taki problem… Nie znaczy to, oczywiście, że wystarczy cokolwiek pomyśleć i już się spełnia. Istnieje pewna sfera, w której można poruszać się swobodnie i niejako na własny rachunek, druga, w której działanie wymaga czyjejś (nie wiem jeszcze, czyjej) zgody, i trzecia, całkiem dla mnie niedostępna. Przy czym wiem to bardziej intuicyjnie, niż na zasadzie nakazów i zakazów, czegoś takiego tutaj w ogóle nie ma.
Podobnie jest z pojęciami bardziej abstrakcyjnymi, zarówno ze sfery ocen, jak i uczuć. Tutaj nikt nie używa słów dobro – zło, wolno – nie wolno, prawda – fałsz, wiedza i nieświadomość. Pewne rzeczy po prostu są ci dane, zwyczajnie – są, innych nie ma. Trudno to wytłumaczyć, bo tutaj posługujemy się pojęciami stamtąd, które nie do końca są adekwatne. Ale nie ma innych. To znaczy – ja nie mam, może inni tak, ale ja nie. Nie mamy jednak trudności z porozumiewaniem się. W zasadzie nie musimy nawet rozmawiać, to jest coś w rodzaju telepatii, przy czym telepatii zupełnie innej niż tam, no bo tam jednak przy telepatii, nawet przy użyciu specjalnych wzmacniaczy, był zawsze jakiś margines błędu, nigdy nie było się w 100 procentach pewnym, czy tak właśnie brzmi przesłanie, zwłaszcza bardziej skomplikowane. Tutaj nikt takich wątpliwości nie ma. Ale, co brzmi jak paradoks, poza tym rozmawiamy, tak jak kiedyś w domu. Tylko nie wiem w jakim języku. Przecież przy takiej liczbie języków, dialektów, narzeczy i tym podobnych powinna działać tu jakaś straszliwa wieża Babel. Ale każdy bez kłopotów wypowiada się w swoim języku, a ty słyszysz w swoim. Podobno jest taki uniwersalny translator, który otrzymuje każdy przyjęty, ma go wszczepiony i po kłopocie.
Na marginesie: używanie pojęć, znanych z literatury religijnej, zwłaszcza biblistycznych, jest tu bardzo niemile widziane. Znów – nikt nie powie ci niczego złego, ale po prostu nie przechodzi ci to przez usta. Do siebie możesz myśleć, co tylko chcesz. Na zewnątrz nie. Ja myślę, że to też jest taki jakiś implant, filtr czy raczej dławik ograniczający pewne sprawy. Może żeby nikogo nie urazić z powodów religijnych?
Mówiłem, że porozumiewamy się albo słowami, albo bez słów i że jednocześnie większość pojęć jasno zrozumiałych tam, tutaj nie ma zastosowania. Niektóre sprawy są dość oczywiste: nie ma w użyciu słów określających głód, pragnienie, potrzeby fizjologiczne, ból, cierpienie, choroby czy śmierć. To znaczy słowa są, ale funkcjonują tak jak w słownikach z dopiskiem przest. – przestarzałe, archaiczne. Używamy ich czasem, ale jakby w przenośni, literacko. Aha, powinienem powiedzieć to na początku: pamięć zostaje w całości. Nie kasują niczego, nie wprowadzają niczego nowego, ale też niczego nie wyjaśniają. To nieprawda, że tutaj doznajesz jakiejś nagłej iluminacji, że nagle ciach – i wiesz wszystko o sobie, swoich bliskich, masz wytłumaczenie wszystkich niewytłumaczalnych problemów, które nurtowały cię przez tyle lat. To jasne, że wiesz wszystko o swojej przeszłości i przyszłości, ale bez szczegółów. Ale ta wiedza jest jakby katalogowa, faktograficzna, bez wyjaśnień, bez komentarzy. A może to przychodzi z czasem?
Zostają ci wszystkie sympatie i antypatie, ironiczne i złośliwe oceny, zostaje poczucie humoru. Nie nabierasz, bynajmniej, anielskiego usposobienia. Tylko podchodzisz do tego z pewnym dystansem, może nawet nieco cynicznie, ale zawsze sub speciae aeternitatis. Po staremu, zwyczajnie, zostaje ci miłość. Bez żadnego cudzysłowu, nie w znaczeniu ogólnoludzkim, estetycznym – dokładnie tak samo czujesz, pragniesz, tęsknisz jak tam. A może to tylko ja?
Wszyscy wszystko wiedzą, co? No to dlaczego ja nie wiem, jak przesłać ci to wszystko? I dlaczego ci faceci na bramce pytali się mnie, co się stało? Przecież podobno są wszechwiedzący, w dodatku wszystko było i tak gdzieś zapisane? Przypomniało mi się, jak po tamtym wypadku jakieś towarzystwo ubezpieczeniowe przysłało mi ankietę, którą musiałem wypełnić, żeby się przyznać do winy, którą i tak mi wcześniej udowodniono i na którą oni się powoływali, przysyłając mi tę ankietę. Bez sensu.
Więc im powiedziałem: po prostu umarłem z miłości, to wszystko. Pokiwali głowami, powiedzieli: zgadza się i kazali przechodzić dalej, bo kolejka się robiła.
email2: leila@ns.compu.ea
To jest coś z fizyki, tak się przynajmniej dowiedziałem. Tutaj jest dość łatwo się czegoś dowiedzieć, ale trudniej zrozumieć. Posiadanie wiadomości nie oznacza jeszcze posiadania wiedzy i to znowu też nie jest specjalnie odkrywcze, bo tam, na dole (góra i dół to także pojęcia tutaj dość anachroniczne, ale trzymajmy się na razie dawnych kryteriów) działa to dokładnie w ten sam sposób. Tutejsza firma daje ci do dyspozycji dostęp do informacji, ale jak je wykorzystasz i czy w ogóle – to już twoja sprawa. Dotyczy to, rzecz jasna, spraw innych niż podstawowe, chciałoby się powiedzieć – bytowe, gdyby to pojęcie tutaj oznaczało cokolwiek podobnego jak tam. Zasady funkcjonowania każdego z nas tutaj są jakby wszczepione w postaci kostki pamięci stałej, typu ROM, i działają niezależnie od tego czy ci się to podoba czy nie, to znaczy w ogóle się nad tym nie zastanawiasz. Ot tak, jak tam działało bicie serca, trawienie i oddychanie. Ty robisz swoje, a twój organizm tłoczy krew, rozkłada na czynniki pierwsze pokarmy, zasila się w tlen. Można, rzecz jasna podciąć sobie żyły, zagłodzić się, czy zadusić – ale zawsze to prowadzi do destrukcji, a zatem nie jest to sposób na życie, tylko wręcz przeciwnie. Przypuszczam, że i tutaj coś podobnego byłoby możliwe, ale z jakim skutkiem – nie wiem. To właśnie tak funkcjonuje translacja języków, przemieszczanie się, pobieranie energii. Z tą energią to trochę inaczej, ale dopiero jestem na tropie tej informacji.
Natomiast to, co jest potrzebne dodatkowo, jest przesyłane z jakiegoś centralnego banku danych, ale tylko w takim zakresie, w jakim ci to jest potrzebne. Pewno mogłabyś się nawet w ten sposób uczyć, magazynować coraz większy zasób wiadomości, ale wątpię, czy byłoby to przydatne. Te dodatkowe informacje wykorzystujesz do jakichś celów, po czym – gdy chcesz – kasujesz. Przykładowo nie umiejąc tańczyć rock’n’rolla mogłabyś uzyskać całość potrzebnej do tego wiedzy, a po tańcu – natychmiast zapomnieć. Ale wystarczy wyrazić życzenie zapamiętania tej wiedzy – i już pamiętasz. Ciekawy jest sposób przekazywania tych informacji. Otóż, z tego co zdołałem tu zaobserwować, w ogóle niewielka jest ilość osób, które mają takie potrzeby. Większości, jak sądzę, wystarcza całkowicie to, co zapamiętali z dołu plus ROM. Ci jednak, którzy czegoś poszukują muszą być z rozmaitych epok. Tak sądzę tylko z kilku strzępów rozmów, bo na przykład nie widać tego po ubiorze. Przypuszczam jednak, że ja widzę to znów przez jakiś filtr, bo to przecież niemożliwe, żeby mnie otaczali sami współcześni mi goście, prawda?
No i, kiedy pytałem o te informacje, odpowiadali mi różnie, chyba właśnie w zależności od epoki kulturowej. Ktoś – musiał być z tych starszych – sugerował, że powinienem poszukać jakiegoś Drzewa, bo już embargo jest zdjęte i można korzystać z jego Wiadomości. Inny kierował mnie do Wyroczni, Proroka czy Kapłana (tu nie do końca zrozumiałem, bo jakby mi się zrobiła interferencja kilku fal), jeszcze inny – do Głównego Inżyniera. Wreszcie dałem sobie spokój z pytaniami, zacząłem sam kombinować i po jakimś czasie znalazłem na stole zupełnie przyzwoity notebook, pracujący w sieci. Zaloginowałem się bez kłopotu, no i teraz czerpię z jakiejś biblioteki. Ale nie wystarczy mieć dostęp – trzeba wiedzieć jak szukać, a właściwie, przede wszystkim, trzeba wiedzieć czego szukać.
Podstawowym problemem jest dla mnie teraz kwestia przekazu informacji. Ale nie do mojego komputera, tylko ode mnie do ciebie. Jeszcze, naturalnie, za wcześnie żebym mógł ci powiedzieć, jak tu naprawdę jest, podejrzewam, że wiem bardzo niewiele, ale to w końcu początek drogi. Spisuję te pliki na razie jak leci, potem może uda mi się wprowadzić w to jakiś ład. Wiedz o tym, że cały czas myślę o tobie, i cały czas kombinuję, jak dotrzymać słowa. Umawialiśmy się, że kto pierwszy tu się znajdzie, to zaraz da drugiemu znać, jak to jest. Cóż, wiedzieliśmy od początku, że to nie będzie łatwe. Gdyby było, to już wszyscy wszystkim by powiedzieli i to nie stanowiłoby dla nikogo zagadki, tak ważnej w tym całym interesie. A jestem pewien, że blokada na te informacje jest bardzo ścisła i kierownictwo zabezpieczyło się starannie przed przeciekami. Chociaż… W ostatnich latach, pamiętasz, pojawiło się coraz więcej sugestii, pseudoodkryć, życie po życiu, życie przed życiem, reinkarnacja i te pe. Pewno, że to wszystko może być tylko szumem informacyjnym, ale sam fakt, że tyle jest tego, może świadczyć o tym, że gdzieś system się rozhermetyzował.
Tymczasem próbuję sformułować pytanie tak, żeby nie błądzić po omacku po całej bazie danych. Bo inaczej wpakuję się w taką ogólną teorię wszystkiego i będę taki sam mądry jak przedtem, a ty nie będziesz z tego miała nic. Na razie doszedłem do tego, że – teoretycznie – rzecz jest w zasadzie niemożliwa, to przekazanie danych. A raczej możliwa tylko teoretycznie. Zaklopsowałem się już na początku, prawda? No więc chodzi o to, że tutaj mamy jakby przewagę energii nad materią, materializm naturalnie takich spraw nie przewidywał, ale z kolei tam, na dole energia była na usługach materii. I jeśli przemiana materii w energię była jakby zjawiskiem powszednim (o czym wie każdy, kto palił węglem w piecu), to odwrotnie szło już jakby gorzej. Mało kto wydobywał z łuku elektrycznego na przykład jakąkolwiek materię. A przecież ze wzoru einsteinowskiego wynika wprost, że wymienność materii i energii istnieje i musi działać w obie strony. Jeśli e = mc2, to również m = e/c2, nie?
Tyle, że uzyskiwana w ten sposób materia jest nader mikra. Po zastosowaniu, dajmy na to 150 dżuli, możemy uzyskać, jeśli dobrze liczy mój komputer, 0,000000001666666666667 grama materii. Żeby wyprodukować, powiedzmy, takiego trzyipółkilogramowego chłopca, trzeba 3,15 x 1014 dżuli energii. A więc – czyż natura nie jest wspaniała, że udało się nam kiedyś chyba jednak znacznie mniejszym kosztem, i zdecydowanie przyjemniej?
No, ale wysokoenergetyczne pole utrzymuje, zdaje się, to wszystko w kupie i pewno dlatego od tylu tysiącleci nie udało się tutaj dostać żadnej materii – po prostu pokonanie blokady tego pola wymagałoby masy wielkości kilku gwiazd pierwszej wielkości. Ale chyba i tak byłoby to niemożliwe.
Bo te dwa światy – nasz, energetyczny i wasz, materialny, mimo einsteinowskiego równania są niewymienne, nie przenikające się. Chyba i na to jest jakaś blokada, bo tego rodzaju informacji nie zdołałem zdobyć w bazie danych. Komputer po prostu nie wyszukał odpowiedniego rekordu, nawet nie mówiąc, że ma „brak danych”. Po prostu włączył się wygaszacz ekranu, takie ładne chmurki z piorunkami na displayu, znikły dopiero jak wykasowałem pytanie.
Nie mogę zrozumieć, jak z całego wielkiego wszechświata wybrałem akurat to jedno zdanie – „bądźmy razem na zawsze”. Tutaj na początku jest taki test, jakby psychoanaliza, co się komu z czym kojarzy i jakie przeżycie zapadło ci w pamięć najmocniej. Siedzisz jak na portierni, ruch niesamowity, taki uśmiechnięty zawodowo funkcjonariusz zakłada ci na głowę hełm jak do EEG i odpowiadasz na pytania. Kłamać się nie daje, ale można próbować ukrywać emocje. Przejechali mi niemal cały film mojego życia (swoją drogą, jak oni to ze mnie wszystko wydobyli, tego nie wiem, ale wyżęli mnie jak gąbkę) i gdy pojawił się moment, kiedy postanowiliśmy zostać ze sobą na zawsze, wyrąbało im chyba bezpieczniki, w każdym razie obraz znikł na dobrą minutę, widziałem poruszenie na ich zawodowych gębach, potem wróciło do normy, a jak mi zdjęli ten hełmofon, to jeden taki starszy rangą powiedział mi:
– Jak na zawsze, to na zawsze, bardzo proszę.
No i jesteś ze mną we wspomnieniach, dokładnych i chronologicznych, codziennie. Wieczorem, tuż przed spaniem, podłączają mi chyba taki film, w którym wszystko przewija się od początku, aż do tej ostatniej chwili, w której przecież także byłaś ze mną w myśli. Wiem, że to jest jakaś sztuczka techniczna, bo to leci migiem i bez żadnej przerwy:
poznałemcięnachwilęzapomniałemspotkałemznowuniemogłemoczuoderwaćpowiedziałem
żetoniesamowitewziąłemcięzarękępocałowałemtymiałaśoczyjakgwiazdy
przytuliłaśsiędomnieposzliśmyrazemkochaliśmysięmieliśmydziecko
postanowiliśmyzostaćrazemnazawszenazawszenazawszeumarłemnazawszenazawsze
kochamciękochamciękochamcię.
I ci głupole pewno myślą, że to dla mnie jest ta największa kara – osiągnąć to, czego się najbardziej chciało. Ale jak się ten psychoterapeutyczny seans kończy – zasypiam i śnisz mi się, piękna jak zawsze i kochająca jak zawsze, potem się budzę i żałuję, że sen się skończył i znów tęsknię za tobą i chce mi się wyć, bo nie mogę wziąć cię za rękę i pomilczeć na wspólny temat. Czuję jednak twoją obecność przy sobie i w zasadzie jest tak jak dawniej.
A wymienność materii z energią dotknęła mnie niejako osobiście: kiedy mój umysł wykazał brak energii i woli do jakiegokolwiek ruchu, a materia kierownicy mojego auta zrobiła psikusa i za nic nie chciała sama skręcić na łuku drogi, skutkiem czego pojechałem pełnym gazem prosto przez skromną dosyć barierkę drogową i wyskoczyłem ponad najwyższe świerki i modrzewie. Cóż to była za piękna katastrofa! Jaką wyzwoliłem energię! Czterysta metrów eleganckim łukiem w dół, potem spore bum, płomienie i skrzywione twarze policjantów i strażaków, którym zdecydowanie nie podobało się to, co ze mnie i w ogóle z tego auta zostało. Trudno, nie zawsze się uda. Ale wcale im się nie dziwię, ja też nie chciałem na to patrzeć. W jednej chwili zabrałem się stamtąd i zaraz pojawiłem się koło ciebie. Czytałaś wtedy dziecku książkę, pamiętasz? Przerwałaś na moment, kiedy przyszedłem, spojrzałaś ma moje zdjęcie, które stało na stole, potem pogłaskałaś synka i zapatrzyłaś się w okno i oczy zaszły ci łzami. Powiedziałem wtedy, żebyś czytała dalej, za parę godzin i tak się wszystkiego dowiesz, więc nie warto martwić się już przed czasem. Naturalnie, nie usłyszałaś, ale zrobiłaś to, o co prosiłem. Ta nasza telepatia, pamiętasz? Pokręciłem się jeszcze trochę, chciałem ci powiedzieć, że to wszystko tylko mała przerwa, ale zrozumiałem, że nie mamy już zwykłej łączności, no i pojawiłem się tutaj. Nie szedłem przez żaden tunel, nie widziałem olśniewającego światła, nikt z krewnych (na szczęście!) nie pojawił się w komitecie powitalnym. Wziąłem sobie z magazynu ciuchy do zmiany, porobili mi te badania, no i tak na razie się trochę włóczę po terenie. Nadal wiem niewiele, poza tym: mam wytatuowany twój wizerunek w jakimś bardzo jasnym kącie swojej duszy, bo tylko on świeci we mnie, kiedy wszystko już chce zgasnąć. I od niego zaczyna się wszystko na nowo.
email3: leila@ns.compu.ea
Energia jest tutaj podstawą. Materii w ogóle się tutaj nie używa. Już wiem, że jesteśmy takim jakby antyświatem. Pamiętasz? Były takie hipotezy, dość głośne zresztą, że te światy współistnieją jakoś, z tym że dzielono to na świat materii i antymaterii. No i, twierdzili naukowcy, one muszą być trwale oddzielone, bo inaczej nastąpiłaby wzajemna anihilacja, dużo hałasu i mnóstwo wyzwolonej energii. Tak musiało być kiedyś, przed Big Bangiem. Bo to, że muszą istnieć dwa światy jest dość oczywiste: wszystko opiera się na dualizmie i na kontrastach. Małe i duże, zimne i gorące, puste i pełne, mężczyzna i kobieta, dobro i zło. Ormuzd i Aryman. Materia i antymateria. Jest – nie ma.
Zawsze było to pytanie, co było przedtem, nie? I o to wykłócali się wszyscy filozofowie-ontolodzy, w ostatecznym rachunku, po redukcji wszystkich teorematów sprowadzając różnicę z kwestii nauki do kwestii wiary. Kto stworzył świat? Bóg. A kto stworzył Boga? Nikt, Bóg jest wieczny. A dlaczego nie można przyjąć, że to świat jest wieczny?
Inaczej. Co to jest? To jest świat. Czy istnieje coś, poza światem? Nie, więc Bóg istnieje tylko na świecie, a więc cechy Boga są zarazem cechami świata: świat jest wieczny, jest wszechmocny, jest pierwszą przyczyną.
Inaczej. Tak, istnieje coś poza światem, jest to niebo, zaświaty, Pola Elizejskie, Kraina Wiecznych Łowów. Czy te dwie lokacje mają ze sobą coś wspólnego? Nie? No więc, nie ma między nimi przenikania, istnieje nieprzekraczalna bariera, a zatem wiedza o tym, że istnieje ten inny świat jest dla nas nieprzydatna, bo nie mamy z nim kontaktu. A jeśli mamy? Jeśli sami tam przechodzimy, a łącznikiem pomiędzy nimi jest nasza wiara i Bóg, jako Wielki Przewoźnik?
No, jeśli tak, to nie są żadne dwa światy, tylko jeden, w którym istnienie ma różne formy.
Sięgnąłem po prostu do hasła „historia” i tam na samym początku było trochę niezrozumiałych tekstów, jakby w języku maszynowym, a nie w ASCII, a potem opis Big Bangu. Na początku był chaos, mnóstwo nie uporządkowanych cząstek i antycząstek, poruszających się bezładnie i zderzających się ze sobą. W owym czasie powstało bardzo dużo energii, głównie właśnie jako skutek anihilacji materii i antymaterii, ówczesnego konfliktu światów. Ta energia przekształciła się w pramaterię, pierwszy zorganizowany atom, który będąc poddawany nieustannemu dopływowi energii – wybuchł i w procesie rozszerzania się absorbował pierwotną energię i zamieniał słowo w ciało, energię w materię. Ten proces trwa nadal, choć już coraz wolniej. Jeszcze ciągle istnieje przewaga energii, jeszcze ciągle gdzieś na peryferiach świata powstają nowe atomy, planety i galaktyki. Jednocześnie coraz szybciej gwiazdy umierają, powstają czarne dziury i już niebawem świat zacznie się zmniejszać, by przekształcać swoją materię w energię. Gdy wróci do stanu wyjściowego – wszystko zacznie się od początku. Bo głównym prawem świata jest niezmienność sumy materii i energii.
Każda materia przekształca się w energię, ale trwa to niesłychanie powoli i, by tak rzec, marnuje się w zimnej otchłani kosmosu. Materia żywa dysponuje większą energią, właśnie dla podtrzymywania procesów życiowych i więcej też energii traci. Gdy straci więcej niż może uzyskać – umiera. Czasem odbywa się to względnie powoli, na skutek wyłączania się poszczególnych oddziałów naszej fabryki chemicznej i wtedy umieramy ze starości. Czasem szybciej, gdy ingerują w nasz organizm inne organizmy, lub gdy psują się mechanizmy kontrolne: rak, choroby bakteryjne czy wirusowe. Czasem bardzo szybko: większa dziura w powłoce skórnej i już po wszystkim. Nawet wówczas, gdy giniemy na skutek nadmiaru energii zewnętrznej – tracimy swoją i to jest główną przyczyną odejścia.
Napisałem „tracimy” i to właśnie jest błąd. Nigdy niczego nie tracimy. Większa część naszej energii po prostu opuszcza nasze komórki i przybywa tutaj. Nasza materia zostaje tam, reszta energii zamienia się w ciepło i uruchamia procesy chemicznej dezintegracji, poszczególne atomy przechodzą do głównego banku materii i tam wydawane są na potrzeby innych organizmów.
A myśl? Myśl, uczucie, wspomnienia to wszystko rozmaite formy przepływu energii. Jest to, jak wiadomo struktura falowa i nasz mózg pełni wobec niej funkcję modulatora. Na falę nośną nakłada kod znaczeniowy, tak samo jak nadajnik radiowy lub telewizyjny modulując falę wywołuje dzięki niej wrażenie dźwięku lub obrazu. W przeciwieństwie jednak do nadajnika, po wyłączeniu mózgu proces modulacji nie zanika, a raczej trwa nadal jakby w obiegu zamkniętym. Ustaje dopływ nowych informacji, energia jest stale obecna, ale – jak mi powiedziano – taki stan nie trwa wiecznie i z biegiem czasu modulacje zanikają. Jako ostatnie – zanikają te najmocniejsze, wywołane najsilniejszymi bodźcami. Potem jako czysta matryca tak upostaciowiona energia może albo przejść do ogólnego banku, łącząc się z pozostałymi i stać się sama cząstką wielkiej siły sprawczej kosmosu, albo powrócić na dół, by przekształcić się w następną formę materii ożywionej.
Na dół można wybrać się, za specjalną zgodą i w uzasadnionych przypadkach wcześniej. No i, powiem ci, że uzyskałem taką zgodę. Wybieram się tam jutro. Wiem, że jest to dla wszystkich spore ryzyko – jestem tu jeszcze zbyt „świeży”, za dużo wiąże mnie z wami. Ale szefostwo bez wahania wyraziło zgodę, wydaje mi się, że mają mnie tutaj za dość ciekawy obiekt. Ma jednak udać się ze mną ktoś z obsługi, po to, żebym – jak mi powiedziano – nie wykonał czegoś niestosownego, nie ze złej woli, broń Boże, tylko z nieświadomości. Chcę po prostu tylko na ciebie popatrzeć, uzyskać ten rzadki tutaj dopływ nowych informacji. Wiem, że nic do ciebie nie będę mógł powiedzieć, nie wpłynę na twoje życie, nie przekażę ci nawet tego, jak bardzo nadal cię kocham. Ale to nie ważne, chcę tylko cię zobaczyć. Jest to niezbędne dla mojego normalnego funkcjonowania – tutaj, tak samo jak i tam. Odkładając na bok wszystkie naukowe dywagacje, które zajmują mi większość myśli, zwyczajnie nie umiem pogodzić się z tym, że rozdziela nas tak wiele – cały świat.
email4: leila@ns.compu.ea
Śmiać mi się teraz chce z tego mojego eksperymentu, na który mi łaskawie pozwolono wiedząc, że przede wszystkim wykaże on, jak bardzo jestem niedouczony. Że eksperyment musi być przede wszystkim dobrze przygotowany naukowo. Bo inaczej przynosi tylko rozczarowanie. Był już wieczór, żadna tam „godzina duchów”, tylko chyba parę minut po dziesiątej, cisza w domu prawie zupełna, tylko radio grało jakąś nocną muzykę. Powiem szczerze, że gdybym cię zobaczył oglądającą jakąś wesołą komedyjkę w telewizji, byłoby mi przykro. Najpierw pojawiliśmy się w pokoju, gdzie spało dziecko. To znaczy ten facet, co był ze mną w ogóle się nie pojawił, dyskretnie pozostał niewidzialny, ale wciąż czułem jego obecność. Delikatny, psiakrew. Tak jakby nie chciał cię przestraszyć. A przecież wiedział lepiej ode mnie, że po prostu nas nie widzisz i żebym tu na dywanie fikołki wywracał, i tak nie przyciągnę twojej uwagi. Potem pojawiłem się w twoim pokoju. Siedziałaś na łóżku i czytałaś książkę, używając jako zakładki mojego zdjęcia. Jedynego, na jakie mogłaś sobie pozwolić: tego z jakiejś wspólnej imprezy, na której byliśmy razem z całą firmą. Zorientowałem się po chwili, że nie przewracasz kartek, tylko wpatrujesz się w zdjęcie takim smutnym, niewidzącym wzrokiem, że zrobiło mi się ciebie strasznie żal. Potem zadzwonił telefon i to był ten facet, który z tobą jest od momentu, kiedy się rozstaliśmy, a dokładniej, kiedy mi powiedziałaś, że trzeba z pewnych przyczyn przestać się widywać. No, wtedy, kiedy pojechałem na tę wycieczkę i nie chciało mi się skręcić na tej górskiej szosie. Rozmawiałaś z nim krótko, ale wydawało mi się, że nieżyczliwie, potem położyłaś się i zasnęłaś.
Chciałem wejść w twój sen, bo wydawało mi się, że to jest możliwe, w końcu sen to też forma aktywności energetycznej. Ale nie dało rady – nie umiałem. Prawie słyszałem chichot tego mojego „anioła stróża” (wiem, że to głupio w tym przypadku brzmi, ale nie umiem lepiej). A potem przyszedł ten twój, zaczął się do ciebie dobierać, odepchnęłaś go, ale w końcu poszłaś z nim do łóżka. Posiedziałem jeszcze chwilę u Filipa, tak słodko był naburmuszony i pucołowaty ze snu, wreszcie poszedłem. No, dobra, nie będę się przecież roztkliwiał, c’est la vie, cokolwiek to tu znaczy.
Analizując moje, kiepskie, przyznaję, pod względem psychologicznym doświadczenie z punktu widzenia fizycznego, widzę, że ta „duchowa” wizyta wykazała, iż mam nadal kontakt zmysłowy z „dołem”, widzę i słyszę normalnie, czyli odbieram bodźce falowe, natomiast nie mam możliwości dotyku i jakiejkolwiek ingerencji fizycznej w to, co dzieje się na dole. Mój „soulguard” powiedział mi, że to się zdarza określonym osobowościom, tyle tylko, że jest to jakby kontakt destrukcyjny, typu poltergeist. Wszystkie te rzucanie talerzami, przesuwanie szaf, trzeszczenie na schodach i dzwonienie łańcuchami to koniec końców fizyczne objawy wywołane przez energię wobec materii, zresztą dość przestarzałe. Takie oddziaływanie może być tylko negatywne, a na tym – zapytał – chyba mi nie zależy? No, fakt, nie zależy mi.
Studiuję dalej swoją bibliotekę komputerową. Wiem już, dlaczego wydawało mi się wcześniej, że jest tu niezwykle mało osób, jak na tyle lat działalności i dlaczego przypuszczałem, że mam do czynienia niemal wyłącznie ze swoimi współczesnymi. Otóż są tu w tej jakby cielesnej postaci (to nie tak, postać nie jest cielesna, tylko ma kształt człowieka i zachowuje się jak człowiek) tylko ci, którym nie wypaliły się jeszcze ostatnie wspomnienia, którzy mają, by tak rzec, jeszcze coś do przemyślenia, do załatwienia. A więc z natury rzeczy są to ci, którzy trafili tu najpóźniej. Chociaż nie tylko: wielcy naukowcy, którzy odeszli, nie rozwiązawszy postawionych przed sobą zadań, artyści większego formatu, filozofowie, wielcy kochankowie – oni ciągle są z nami, choć nie widuję ich tutaj, ale to wiem. Reszta, po wypełnieniu się tego jakby przejściowego okresu, kontynuuje egzystencję z powrotem na dole, w postaci niekiedy zupełnie innej, albo tworzy summę energii. Tu jest jakby stan przejściowy, miejsce oczyszczania naszej energii z fal modulacyjnych. I generalnie – wszyscy ci, którzy na dole wytwarzali więcej energii, głównie intelektualnej – tutaj mają szanse dłużej korzystać z jej zasobów. Pamiętasz, kiedyś w młodości straszono nas, że w wyniku niezbyt grzesznego, ale i niezbyt grzecznego życia trafimy do czyśćca, który będzie etapem pośrednim w drodze do gwiazd. To się częściowo zgadza, ale jakoś nikt się stąd nie spieszy umykać, może dlatego, że mamy tu coś w rodzaju namiastki, przedłużenia ziemskiej egzystencji. Powiem szczerze, że to mocno ograniczona namiastka, coś w rodzaju uproszczonego modelu. Oczywiście, nikt tutaj nie potrzebuje jeść, żeby istnieć, ale na przykład organizowane są jakby biesiady naukowe, w czasie których można dla smaku coś przekąsić i wypić, nawet alkohol, ale nie wywołuje to żadnych skutków – w postaci uczucia nasycenia, upicia się czy też, przepraszam, konieczności wyjścia za potrzebą. Podobnie ze spaniem: na noc wyłączamy się, przerywamy swoją aktywność, ale to tylko kwestia rutyny przyniesionej ze sobą, bowiem kiedyś, gdy po raz pierwszy docisnąłem się do sieci komputerowej, przesiedziałem kilka dni i nocy bez przerwy i nie czułem zmęczenia, podobnie jak nie czuję go w żadnych innych okolicznościach. Czuję złość, strach, bezsilność, ale zmęczenia nie. Sympatie i antypatie przynosisz ze sobą z dołu i podobno pozbywasz się ich dopiero z czasem. Nie masz żadnych uczuć w stosunku do spraw i osób tutejszych. Podobnie z miłością. Zostaje ci stamtąd.
Tak sobie nieraz rozmyślam, na ile powinienem był serio potraktować twoje słowa, o konieczności zawieszenia na jakiś czas naszej znajomości. Może trzeba było rzeczywiście zająć się czymś innym, dać ci odpocząć, może sama byś potem chciała jakoś to wyprostować? Mogłem wrócić do fizyki, albo spokojnie wyjechać na wakacje… No tak, w gruncie rzeczy właśnie wyjechałem na wakacje, tyle tylko, że nie spokojnie…
O tego faceta w zasadzie nie mogę mieć do ciebie pretensji, wiedziałaś jak jest u mnie i miałaś prawo do decydowania o swoich sprawach podobnie, jak ja. Ale i tak to wszystko nie miało większego znaczenia – patrząc na to teraz z takiej właśnie, dość odległej perspektywy – traktuję to jako incydent bez wpływu na całość naszej znajomości. Kiedyś powiedzieliśmy sobie, że jesteśmy ze sobą, bez względu na cały otaczający nas świat. No, to jesteśmy.
email5: leila@ns.compu.ea
Więc już wiem, ale ta wiedza posuwa mnie nie na wiele naprzód. Jedyną formą kontaktu ze światem materialnym jest przekaz energetyczny. Ponieważ jednak człowiek w normalnych okolicznościach nie ma możliwości odbierania energii bezpośrednio, więc potrzebny jest jakiś przekaźnik, który przeniesie energetyczne przesłanie w rejon oddziaływań zmysłowych. Taką formą jest telepatia, jasnowidzenie, jakieś postacie mediumizmu. Tylko, jak już ci pisałem, nie ma takich ludzi, którzy by wierzyli w stu procentach w telepatyczne przekazy. A tu przecież chodzi o to, żeby powiedzieć ci prawdę, tę prawdę ostateczną, której wszyscy będący tam poszukują i którą ja właśnie już posiadłem.
Ale, w zasadzie co ja wiem?
Najważniejsze to to, że nic się nie kończy w momencie końca. Przechodzimy tutaj, do tej poczekalni energetycznej i próbujemy żyć dalej. W zasadzie interesują nas tylko dwie sprawy – poznanie tego świata, który nas otacza i ta największa pasja, której poświęcaliśmy się tam, na dole. Im pasja większa, im tych pasji więcej, tym lepiej, tym dłużej możemy tu pozostawać. Nie nawiązujemy tu żadnych znajomości – mamy ze sobą jako bagaż to wszystko i tych wszystkich, których mieliśmy tam. Nie umiem odpowiedzieć co byłoby, gdyby taki ktoś najbliższy znalazł się tu razem z nami czy wnet po nas. I to jest problem, bez rozwiązania którego nie wiem nic o sensie pobytu tutaj.
Nadal nie wiem, czy jest jeden Ktoś, kto tym wszystkim steruje. Jest tu, pewnie, jakaś organizacja, ktoś ewidencjonuje przybyszów, bada ich, trochę pomaga. Ale sprawia to wrażenie rutyny, trwającej od zawsze. Chociaż mam pewne hipotezy wskazujące, że sytuacja tutaj jest także nie do końca pewna. Jeden taki, wyglądający na geniusza sprzed stuleci, twierdzi, że dowiedział się z pewnego źródła, iż w miarę rozszerzania się świata i przemiany coraz większej ilości energii w materię, tutaj wszystko się także kurczy i zachodzi obawa, że zredukuje się do zera, albo powróci do formy materialnej. Nazywał to zmartwychwstaniem powszechnym. Byłby pewno kłopot z materializacją tej części energii, która utraciła swoją postaciowość lub też przybrała inny kształt cielesny, niż miała poprzednio. Ten gość – wczoraj jadłem z nim kolację – powiada, że per saldo dotyczy to tylko tych, którzy zostają tutaj, którzy nie przejdą przez oczyszczenie. A gwarancję taką mają tylko ci, o których nie zgaśnie pamięć tam na dole. Zdaje się, że to jest właśnie ta forma energii, która łączy was i nas. Póki o nas pamiętacie, póty tutaj, jeszcze, jakoś egzystujemy. Gdy zapomnicie – na ziemi przekopują grób, a tutaj przenoszą nas do ogólnego magazynu. Ale to, zdaje się, daleka przyszłość i sąd ostateczny na temat tej hipotezy wydawać jest za wcześnie.
email6: leila@ns.compu.ea
Zgłosiłem ochotę na kolejną wizytę, ale nie dostałem odpowiedzi. Nikt mi nie odmówił, co prawda, ale i nie potwierdził. Zamierzam zatem użyć czegoś w rodzaju teleportacji, bo jak dotąd wszędzie tutaj się tak poruszam. Nie próbowałem wyjść poza ten obszar, ale nie przypuszczam, żeby rzecz sama w sobie była niemożliwa. Cała literatura na temat nawiedzonych domów, strasznych dworów i wirujących stolików zapewne na czymś jest oparta. Nie wiem, co prawda, jak miałbym doprowadzić do wirowania stolika, jeśli nie potrafiłem poruszyć zakładki w twojej książce, ale o to już mniejsza, może po prostu nie umiem.
Odpowiednio wysoka energia może doprowadzić do przekształcenia materii, czy w ogóle wpływać na materię. Niestety, wszystko to nie najgorzej wychodzi w kontakcie z materią nieożywioną (te wirujące stoliki!), ale bardzo kiepsko sprawdza się z żywym białkiem. Ono fatalnie znosi szok termiczny, nadmiar promieniowania UV czy wysoki woltaż. Dowiedziałem się tutaj, że już przede mną próbowano rozwiązać problem kontaktu, przekazu informacji. Paru gości, dochodząc do podobnych co ja konkluzji, próbowało upakować dane w postaci modulacji fal elektromagntycznych, posyłało to na dół w postaci skondensowanej wiązki i – chała. W najlepszym wypadku nie trafiali. W gorszym – trafiali za dobrze, no i były z tego same kłopoty: mało kto mógł skorzystać z informacji, zawartych w wyładowaniu pioruna. Potem próbowano otoczyć błyskawicę ochronnym polem siłowym tak, żeby energia przekazywana była jakoś łagodniej. Powstawały pioruny kuliste, które łaziły za adresatem jak pies, przenikały bez szkody dla siebie i dla ludzi przez zamknięte ściany, po czym w momencie, gdy trzeba było wydobyć na wierzch informację – rozpryskiwały się w drobinki plazmy lub ognisty deszcz, wypalając dziury w ubraniu i dywanach. Spróbowano zatem przekazu bezpośredniego; niestety, człowiek nie ma odpowiednich urządzeń do odbioru fal radiomagnetycznych, próbowano kodować informację w przedziale widma optycznego, ale wychodziły z tego mniej czy bardziej precyzyjne sny, wizje prorocze, objawienia, gdzie rzeczowa informacja była obudowywana przez psychikę odbiorcy całym wianuszkiem kulturowo-religijnych ornamentów. Jedyne, co docierało do ludzi jakoś bezpośrednio, była to energia termiczna. Niestety, białko ludzkie nie wytrzymuje temperatury przekraczającej 42 stopnie. Optimum przekazu informacji leży już poza tą granicą. Bliscy poznania prawdy byli ludzie w malignie, którym przekazywano wiedzę o świecie energii. Gdy przekaz ustawał – gorączka cofała się i człowiek wracając do zdrowia w okresie rekonwalescencji zapominał wszystko, czego się dowiedział. Zwiększenie dopływu energii kończyło się tym, że adresat wnet stawał się nadawcą… Paru desperatów, którzy bardzo chcieli posłać swoim bliskim krótką, treściwą wiadomość, pakowało parę megabajtów w parę megawoltów, no i kończyło się to spektakularnym samozapłonem adresata. Informację licho brało, co gorsza – odbiorcę często też.
Jedynym wyjściem zdawało się zatem przekazywanie informacji metodą pośrednią, to znaczy dotarcie energetyczne do mediów, które człowiek może wykorzystywać w sposób konwencjonalny. Przez pewien czas próbowano interferencji w istniejących programach radiowych i telewizyjnych. Ale okazało się, że ziemski program jest niewspółmiernie silniejszy, a urządzenia typu reduktory szumów eliminują dodatkowe sygnały. Zwiększenie mocy „naszej” emisji powodowało wyłączanie się lub destrukcję urządzeń. Zatem można było wykorzystać wyłącznie pasmo, które jest włączone, ale nieczynne. Takie, na którym aktualnie nikt nie nadaje programu, a jedynie falę nośną. W ten sposób wyeliminowano wszystkie stacje radiowe, które emitują przez całą dobę i większość telewizyjnych. I jedynie te prowincjonalne stacje telewizyjne, które koło północy wyłączają kamery i rekordery, ale nie opłaca się im wyłączać nadajników – one dawały jakieś szanse. I rzeczywiście, gdzieś tam w zapadłych zakątkach Ameryki Łacińskiej, Afryki i Azji, czasem Europy Wschodniej pozbawieni satelitarnych anten i kablówek odbiorcy mieli okazję czasem zobaczyć coś dziwnego na ekranach telewizorów, przed którymi zasnęli i obudzili się w środku nocy. Takie zamazane obrazy zwykle brali za echo, odbite od gór czy wysokich budynków, czasem za próby techniczne. Najczęściej jednak w półśnie wyłączali telewizory i szli spać. Myślę, że kierunek był dobry, ale trzeba jeszcze popracować nad techniką.
Sięgnąłem w sieciowej bibliotece do hasła „geografia”. Bardzo ciekawe! Poza ogólnie znanymi rzeczami o Ziemi – wiele, powiedziałbym – nieskończenie wiele o Kosmosie, a także – i to jest szczególnie ciekawe – o nas, tutaj. Nie było tu, rzecz jasna, żadnego „atlasu nieba”, czy choćby szczegółowego planu, ale coś w rodzaju schematu, przypominającego w ogólnych zarysach coś w rodzaju płyty głównej komputera. W górnej, najwyższej na ekranie części, opatrzonej literkami HV (sądzę, że jest to skrót od High Voltage), widnieje coś jak główny procesor sterujący. W dolnej, z napisem MV (Middle?) – mnóstwo połączeń wejścia i wyjścia, w znacznej części wyprowadzonych poza schemat. Środkowa część, z literkami HLS&A (COEL), miała tylko jedną bramkę elektroniczną z MV i jedną z HV; ciekawe, że obie przepuszczające impulsy tylko do środka. Tak, jakby pola HV i MV były dla tego środkowego pola tylko urządzeniami wejścia. Klikanie myszką po poszczególnych częściach schematu nie dawało rezultatów. Muszę nad tym jeszcze popracować.
Czy wiesz, że tu wszyscy są sami, pojedynczy? Poza spotkaniami w niewielkich gronach, najczęściej w celach interesownych lub naukowych, nigdy nie widuje się ludzi razem. Nie ma też żadnych zwierząt domowych, jak psy, koty czy drób. Czasem, na horyzoncie zamajaczy coś jakby koń czy antylopa, na firmamencie przemknie ptak – i to wszystko. Nikt tutaj nikogo nie ma. Nie widziałem nadal nikogo znajomego. Paru co starszych wydaje mi się znanych gdzieś z książek. Tak, prawdę powiedziawszy, dość tu nudno. Mam nadzieję dziś cię zobaczyć.
email7: leila@ns.compu.ea
No i byłem, i dobrze mi tak, trzeba było słuchać starszych, zwłaszcza wtedy, kiedy nic nie mówią. Po cholerę się tam pchałem, co ci chciałem powiedzieć? Że cię kocham? Na co ci ta moja miłość teraz? Na co mnie? Na co komukolwiek? Wobec tych wszystkich faktów – na co komu jakakolwiek miłość?
Udało mi się, czemu nie. Nawet aż za dobrze. Nie było żadnego soulguarda, przyszedł wieczór, zabrałem się i zaraz byłem u ciebie. Aż się zdziwiłem, że to takie łatwe, że mi nikt nie przeszkodził. Siedziałaś przy komputerze, grała muzyka, dziecko spało. Okazało się – prawdę powiedziawszy, nie wiem po czym – że ten gość już u ciebie nie mieszka, że po mojej ostatniej wizycie go po prostu wywaliłaś. Pisałaś jakieś sprawozdanie, czy coś, nie koniecznie ci to wszystko szło, byłaś taka przeraźliwie smutna, że nie umiałem sobie poradzić. Położyłem ci dłoń na ręce, kiedy dotykałaś myszki – popatrzyłaś nagle w moją stronę, jakbyś mnie naprawdę zobaczyła, na ekranie zrobiły się jakieś szmaty, cofnąłem rękę, wszystko wróciło do normy, ale ty wstałaś, podeszłaś do okna i widziałem, jak ci drżą ramiona. Przysiadłem w kącie na fotelu i zastanawiałem się, co ja tu robię. Kiedy przestałaś płakać, poszłaś do łazienki i zaraz potem zgasiłaś światła w dużym pokoju i przeszłaś do małego, do dziecka. Leżałaś sama, na łóżku tak bezsensownie teraz dużym, światło i tu zgasiłaś i tylko przy blasku ulicznych latarni widziałam, jak błyszczą ci oczy.
Wreszcie zasnęłaś – i nagle poczułem, że coś dziwnego dzieje się ze mną. W pierwszej chwili nawet pomyślałem sobie, że tamci, na górze, zorientowali się, że przyszedłem tu bez ich zgody i bez towarzystwa i chcą mnie ściągnąć z powrotem, byłem gotów nawet się opierać, ale okazało się, że to nie oni. Zupełnie jak przyciągany magnesem podszedłem do ciebie, wzięłaś mnie za rękę i znaleźliśmy się nad leniwie płynącą rzeką między skałami, szeroką i bardzo słoneczną. Siedzieliśmy w płytkiej łódce, elegancko ubrani w jakieś stroje z minionej epoki, wiosłowałem wolno pod prąd, było bardzo cicho i nic nie mówiliśmy. Po chwili rzeka jakby zamarzła, choć nadal było słonecznie i ciepło. Przestaliśmy się poruszać, wiosła zgrzytały po czymś twardym i zorientowałem się, że nasza łódź stoi na wielkiej tafli lustrzanej. Wstałem, chciałem wyjść, ale ślizgałem się, nie mogąc znaleźć punktu oparcia, na skórzanych podeszwach zupełnie nowych butów. Ty wyszłaś z łodzi bez kłopotu, pewnie ustałaś na nogach i wyjąwszy wiosło z dulek, uderzyłaś nim lekko w błyszczącą taflę. Lustro pękło na milion kawałków, a my spadliśmy na dywan obok twojego łóżka. Pociągnęłaś mnie do siebie i powiedziałaś:
– Chodź, przecież obiecałeś, mamy być na zawsze razem.
Wyrwałem rękę i oddalając się coraz szybciej i szybciej zdążyłem jeszcze powiedzieć zupełnie zachrypniętym głosem.
– Później. Jeszcze nie teraz. Myśl o chłopaku, ma tylko ciebie.
I uciekłem od ciebie, po chwili znalazłem się w swoim domku tutaj, przed komputerem, mocno zdziwiony, że to tak wszystko poszło. Niczego ci nie przekazałem, nie chciałaś nawet niczego wiedzieć. Cała moja energia była niczym w porównaniu z twoim zwykłym, ziemskim uczuciem: to nie ja wszedłem do twojego snu, żeby ci przekazać informację, to ty wciągnęłaś mnie tam i skierowałaś tak, jak ci to odpowiadało. To ty miałaś dość siły, żeby zbić lustro i na moment mnie zmaterializować. Jeszcze do teraz czuję ciepło twojej dłoni i nikt mi nie powie, że to jakieś majaki, sen czy złudzenie. My tutaj, niestety, nie mamy już złudzeń.
No i jaki wynik doświadczenia? Taki, że jestem słaby. Taki, że to, co nas łączy jest mało zależne od formy materialnej czy energetycznej. I jeszcze jedno – że muszę teraz próbować chronić ciebie przed twoją miłością do mnie. Mało konstruktywne zajęcie, doprawdy.
email8: leila@ns.compu.ea
Dobrałem się do tej mapy i znalazłem na jej obrzeżu taką niewielką ikonę, przedstawiającą dwie splecione jak do modlitwy ręce, ale jedną większą, druga małą. Kliknąłem myszką i przeszedłem do następnego obrazu: zobaczyłem jakby park, w nim mnóstwo spacerujących ludzi: pary, samotnych z psami, matki z dziećmi, usłyszałem gwar ulicy, rytmiczną muzykę i parę innych efektów multimedialnych. Z głupia frant nacisnąłem widoczny wciąż na pasku nazwy napis HLS&A COEL i rozwinął się skrót: Happy Lovers, Scientists and Artists, vulgo Coelium.
Usiłowałem kliknąć na którąś z tych postaci, jak to się robiło w grach chcąc nią pokierować, czy uzyskać dodatkowe informacje. Jakaś dziewczyna odwróciła się, komputer powiększył jej twarz, nie znałem jej, popatrzyła na mnie i powiedziała:
– Jeszcze nie. Ty nie.
Obraz zniknął, powróciła dawniejsza mapa, nacisnąłem ESC i wróciłem do menu. Rozumiem zatem, że to jest ten główny ośrodek, dokąd przechodzi się po dojściu do spełnienia – gdy osiągniemy wielką prawdę jako naukowcy, stworzymy dzieło artystyczne naprawdę wielkie, czy będziemy kochać należycie mocno. W tym ostatnim przypadku, jak sądzę, nie można tam wejść w pojedynkę. Te cechy wielkiego umysłu lub wielkiego serca zapewniają nam tak indywidualną energię, że nie musimy jej już pomnażać poprzez powtórną materializację ani nie możemy roztrwaniać poprzez przekazywanie do dyspozycji centralnego procesora.
Przycisnąłem przypadkiem naraz klawisz Home i Ctrl. Zobaczyłem nasz – twój – dom, ciebie przy komputerze, na ekranie była plansza wywoławcza Internetu, odwróciłaś się jakby do kamery i uśmiechnęłaś się, potem wszystko znikło. Jeszcze raz przycisnąłem i nic. Czy możliwe jest, żeby tutaj człowiek zwariował? Dzień później znów nacisnąłem tę kombinację klawiszy, było przed południem, pokazał się tylko dom, ciebie nie widziałem, pewno byłaś w pracy. A więc, mogę zajrzeć raz na dzień do ciebie. To już dużo. A może za dużo?
email9: leila@ns.compu.ea
Jestem znów po interesującej lekturze i po paru rozmowach, wiem już więcej, zdaje się – prawie wszystko, co mi tu dadzą poznać. Sięgnąłem w sieciowej encyklopedii do hasła „religia” – gdzie jak gdzie, ale tutaj powinni to wiedzieć. Zjawisko społeczno-kulturowe, składające się z wierzeń, kultu, liturgii i organizacji, dzielą się na teocentryczne i kosmocentryczne. R. próbuje wyjaśnić wszystkie zjawiska przyrodnicze w sposób stosowny do aktualnej kultury i poziomu technologicznego. Na świecie istnieje kilka wielkich religii: chrześcijaństwo (z jego licznymi odmianami), judaizm, islam, zoroastryzm, buddyzm i kilka tysięcy mniejszych. Różnice między nimi są nieistotne.
I to wszystko. Wygląda na to, że z tutejszego punktu widzenia nie ma znaczenia, czy Bóg jest taki, czy inny, czy w ogóle Go się nie uznaje – jest to wyraz poglądów kulturowych i technologicznych. Zresztą tak pewno i jest. Jeśli to Bóg kieruje tym wszystkim, jeśli to On jest łącznikiem między światem materii i energii, jeśli istnieje obiektywnie – to doprawdy nie ma większego znaczenia fakt czy ktoś w niego wierzy, czy nie. Religie – nie wszystkie, to prawda – od faktu wiary czy braku wiary uzależniają ewentualność zbawienia, czyli właśnie usytuowania w świecie energetycznym. Trudno przypuszczać, żeby dla każdej indywidualnej jednostki ustanawiane były osobne prawa, czy to fizyczne, czy też metafizyczne. A różnice między religiami? No cóż, różnice są istotą ludzkości: nawet słowo „Bóg” wewnątrz wyznawców tej samej religii wymawia się inaczej, nawet tę samą modlitwę mówią inaczej na północy i inaczej na południu Ameryki, co dopiero mówić o obrzędach, liturgii i innych drobiazgach? W Afryce Madonna, Chrystus i prawi apostołowie są czarni, biały jest tylko Judasz. Co jest wspólne we wszystkich religiach – wbrew pozorom, bardzo wiele: wiara w nadrzędny porządek świata, w nieprzypadkowość istnienia, w jego nieprzemijalność. W trwałość bytu niematerialnego. W nadziei na to spotykają się wszyscy wierzący i wszyscy niewierzący. Ci ostatni, być może, nie nazwą tego w ten sam sposób, ale wcale by się nie pogniewali, gdyby ostatecznie okazało się, że nie mają racji, prawda? A zresztą – lepiej jest wierzyć w to, że jest coś potem, że coś po nas zostanie i starać się o to, bo jeśli tego nie ma, to i tak się o tym nie dowiemy…
email10: leila@ns.compu.ea
Można przesłać! Dowiedziałem się, jak. To znaczy, sam do tego doszedłem, ale na wszelki wypadek zapytałem tego fizyka, z którym kiedyś jadłem kolację. Wziął ołówek, papier, chwilę coś kreślił, wreszcie wzruszył ramionami i powiedział, że zapewne mam rację, tylko że przekaz musi być bardzo krótki. Otóż jedynym urządzeniem, które jest zarazem cały czas nadające i mające puste miejsce do upakowania informacji jest sieć komputerowa. Na takiej właśnie zasadzie działa poczta elektroniczna, takie komórki do wynajęcia, w każdej chwili czynne i otwarte, czekające na przekaz. Nie może to być nic dużego, bo potencjał energetyczny mógłby się zmaterializować i uszkodzić cały system. Trzeba to, niestety, zrobić na dole, stąd przesłać się nie da – inny protokół zapisu. Więc trzeba ingerować bezpośrednio. Że to jest możliwe, przekonałem się, podchodząc do twojego monitora. Jutro spróbuję, chyba mnie za to nie wyleją, nie? Najpierw coś małego, a potem, jak się uda, resztę.
email11: leila@ns.compu.ea
Jestem. Kocham cię. Czekam. Nie spiesz się.