Podróż od źródła
Nasza podróż do źródła u podnóża góry.
Stukot pustych kanistrów w bagażniku auta.
I park dziko zarosły na progu przełęczy.
W parku łąka, miedź buków i mgły listopada.
Na grząskim skraju łąki stara cembrowina:
Krótka, żelazna, dawno poczerniała rurka
Jasną strużką wylewa wtłoczone w nią źródło.
I tamta kolejka. Niecierpliwe czekanie,
Aż jeden po drugim napełnią się kanistry.
I po chwili, która zwalnia biegu i zamiera,
Plusk wody w szyjkach. Zszedłszy na bok dokręcamy
Nakrętki. I powoli, jak inni przed nami,
Obciążeni trzymanym oburącz ładunkiem,
Ruszamy mokrą ścieżką przez jesienną łąkę,
Poddając ciało wodzie i sile ciążenia,
Znajdując, krok po kroku, nową równowagę.
*
Pielgrzymowaliśmy więc do tamtego źródła,
Kiedy kran w domu - szóste piętro bloku -
Kaszlał rdzawą wodą cuchnącą żelazem.
Wracaliśmy do miasta przywożąc ze sobą
Kanistry pełne wody, ubłocone buty
I mocny zapach lasu, liści, mokrego
Poszycia. Senni od nadmiaru ziemi
I powietrza. Niepewni, gdzie i kiedy
Kończy się wyprawa. Spragniony wody, słowa,
Morału, czułem wtedy, że o czymś zapomniałem
I coś, co prawie miałem pod palcami,
Zostało, niewypowiedziane, tam na łące.
2010
Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literatów.