Usłyszeć wołanie Wołynia
Długo nie byłam w stanie usłyszeć wołania Wołynia.
Podróż na Kresy wzięłam za koniec, a nie początek pieśni,
nie zaczyn tego, co tętni w mych źródłach – dym, młyn spopielony,
opuszczone pola i pasieki, dwór zapadający się w niepamięć
babci, niebyt powietrza, które pozostało w płucach uciekających
przed ukrzyżowaniem – w nocnych łkaniach matki.
Próbuję o tym pisać, chociażby boleśnie, aby pojąć
dzieje i pragnąc zrozumieć. Żeby moi przodkowie
przyjęli mnie, godną, w te same urny z ziemią,
którą przed pół wiekiem zmuszeni byli porzucić –
jak mój młody ojciec: dziedzic wydziedziczonych,
cichy kolekcjoner map, idei, mitów i nadziei.
Na krzemienieckim bruku w Dialogu Dwóch Kultur
wśród historyków sztuki, bardów, profesorów
zjawił się pies przybłęda, szara ukraińska
bieda – przystanął jakby nasłuchiwał, bacznie
nam się przyglądał – liznąwszy wierzch mojej dłoni
zniknął za płotem ogrodu z przeszłości.
I my też oswajamy zagubione miejsca,
które nas przygarniają w dworku Słowackiego;
wiodą w przestrzeń poza granie wieków
i naszą tu teraz niepewną obecność.
Krzemieniec, 4 września 2013