06.01.2023

Fizjologia bólu – Andrzej Biliński „Bezsynność”

„nie mam pojęcia co będzie dalej…”P. Biliński, Bezsynność, Warszawa 2021, s. 22.[1]

Najprostsze słowa stają się nośnikiem najmocniejszego ładunku emocjonalnego. Banalne zdawałoby się frazy, kryją tajemnicę najczarniejszego mroku. Bywa, że werbalizacja stanu emocjonalnego jest po prostu niemożliwa. Zdarzają się sytuacje i stany, których nie da się ubrać w słowa. Jak więc nazwać tych, którzy podejmują próbę nadania imienia cierpieniu, opowiedzenia o stracie najboleśniejszej z możliwych, relacjonowania bólu niemalże na świeżo, bez znieczulenia w postaci kojącej ulgi płynącej z litościwie przemijającego czasu? Jak opisać emocje towarzyszące śmierci dziecka? Jak wprowadzić czytelnika w świat rozpaczy, uciekając jednocześnie od form przerysowanych i patetycznych? Do niedawna sądziłam, że sytuacja taka jest wykluczona. Po lekturze Bezsynności wiem, że słowa są rozciągliwe, że są elastyczne, giętkie i plastyczne, że posiadają zdolność kształtowania i moderowania pojęć tak trudnych, jak choćby ból. Tak, ten tekst traktuje o fizjologii bólu. Mówi się w nim o tym, co pozostało. Mówi się w nim o przestrzeniach, które nigdy nie przestaną jednoznacznie kojarzyć się ze stratą. Mówi się w nim o pralce, która jako ostatnia połączyła ojca z synem:

moja bluza
twoje spodnie
moja koszula
twoje slipki
moje skarpety
twój sweter
mój zapach
twój zapach
mój zapach
twój zapach

w pralce
jeszcze przez chwilę
razemTamże, s. 23.[2]

Przyznam szczerze – mam problem z odbiorem tego tekstu na płaszczyźnie teoretycznoliterackiej. Mam problem, ponieważ teoria, jakkolwiek obszerna i pojemna, nie daje w tym przypadku odpowiedzi na pytania zupełnie oczywiste. Podczas prób interpretacji wszystko dosłownie wymyka się spod kontroli, a czytelnik staje twarzą w twarz z emocjami najcięższego kalibru. Bezsynność dotyka najwrażliwszych zakamarków duszy. Bezsynność boli, krwawi i nie chce się goić. Od tego tekstu nie da się uciec. O tym tekście się nie zapomina. Ten tekst nie tyle wzrusza, co raczej potrząsa odbiorcą. Tren jest bowiem gatunkiem najtrudniejszym z możliwych. A trudność owa dotyczy również odbiorcy.

O śmierci niełatwo mówi się, nawet jeśli mamy do czynienia jedynie z pewną abstrakcyjną konstrukcją opartą na rozległym gruncie motywu wędrownego lub tropu kulturowego. Temat, który przewija się przez historię literatury i sztuki, wywołując zawsze ten sam rodzaj napięcia. Człowiek boi się śmierci, dlatego wszelkie wizualizacje w miażdżącej przewadze opierają się na wizjach raczej makabrycznych. Zupełnie inaczej kwestia ta wygląda w przypadku sytuacji spersonalizowanych. Śmierć konkretnej osoby jawi się bowiem jako osobisty dramat bliskich jej ludzi. Obok pojedynczego dramatu przejść natomiast trudniej niż obok ludobójstwa noszącego znamiona anonimowości. Każdy z nas stanowi w tej sytuacji „odrębny przypadek” i każdemu łatwiej utożsamić się z przeżyciami jednostki niż z bliżej nieokreśloną projekcją grupową. Nie ze wszystkim jednak chcemy się utożsamiać. Pewnie dlatego zastanawiam się bardzo intensywnie nad tym, dlaczego ten tekst jest dla mnie tak niezwykle ważny, dlaczego jestem za niego wdzięczna i z jakiego powodu ciągle do niego wracam. Autor we wpisie promującym tomik na jednym z portali społecznościowych powiedział, że wolałby go nigdy nie napisać, co jest oczywiste, jeśli weźmiemy pod uwagę, o czym traktuje. Podobne odczucia towarzyszyły najpewniej także Janowi Kochanowskiemu przy tworzeniu Trenów. Analogia nasuwa się tutaj niemalże samoistnie. Odejście Urszuli Kochanowskiej urosło w miarę upływu czasu do rangi archetypu, na którym bazowali i bazować z całą pewnością będą twórcy literaccy kolejnych epok, który stał się uosobieniem motywu zrozpaczonego rodzica:

Orszulo moja wdzięczna, gdzieś mi się podziała?
W którą stronę, w którąś się krainę udała?
Czyś ty nad wszystki nieba wysoko wzniesiona
I tam w liczbę aniołków małych policzona?J. Kochanowski, Tren X [w:] Poezja polska. Antologia, Warszawa 2009, s. 64.[3]

U Kochanowskiego wątki klasyczne mnożą się i przeplatają bardzo intensywnie. Wielokrotnie opiewany przez samego poetę „złoty środek” finalnie nie przynosi jednak ulgi. Paweł Biliński robi zatem krok w odwrotnym kierunku i zamiast uciekać w mglistą symbolikę i próby racjonalizowania, mierzy się z bólem zupełnie na surowo. Mam wrażenie, że tekst ten powstawał całkowicie spontaniczne, że w jego kreacji nieistotna jest dbałość o formę, że nie chodzi tu o zasady żadnych szkół teoretycznych. Zapewne dlatego przekaz jest tak niebywale wręcz szczery, tak dobitny, tak mocno wbijający w ziemię. Bez ozdobników. Bez nadmiernego wyolbrzymiania przeżyć. Bez dramatyzowania. Bez ekspiacji. Bez znieczulenia. Prosta, przekrojowa, schematyczna fizjologia bólu:

czy to naprawdę już wszystko
tak tato
to wszystko

i już nigdy cię nie zobaczę
nie tato
tylko na zdjęciach

to co ja mam teraz zrobić"
spróbuj pokochać
puste miejsca po mnieP. Biliński, Bezsynność…, s.27.[4]

Jednakże, pisząc treny, od trenów uciec się nie da. Forma ta w naturalny sposób wymusza bowiem pewną dramatyczną w swojej wymowie koncepcję. Pierwszym skojarzeniem jest natomiast poczucie pustki. Kochanowski pisze: „Pełno nas, a jakoby nikogo nie było”J. Kochanowski, Tren VII [w:] Poezja polska. Antologia, Warszawa 2009, s. 63.[5]; Biliński w podobnym tonie przyznaje: „myślę o deszczu / i dniach bez światła”P. Biliński, Bezsynność…, s. 43.[6].

Projekcja przestrzeni, która kiedyś stanowiła teren wspólny, po stracie jawi się jako pewnego rodzaju pustynia emocjonalna, po której zakamarkach ponuro snuje się jedynie rozpacz. Na pustkę tę nie ma lekarstwa. Pustce tej można jedynie oddać się w akcie dramatycznej bezsilności.

Przestrzeń jest więc tragiczna, groźna, przerażająca. A czas? Czy przynosi ulgę? Czy leczy rany? Wręcz przeciwnie – czas jak zwykle płynie miarowo, zaciera ślady zapachów, rozmazuje wspomnienia, neutralizuje i wycisza dźwięki. Zabiera więc coś bezpowrotnie, ale nie daje niczego w zamian. Czas jest bezwzględny. Czas pogarsza sprawę, ponieważ umożliwia rozpamiętywanie, ponieważ precyzyjnie pokazuje rozpaczy odpowiednie ścieżki do wnętrza zbolałego serca.

Czytając Bezsynność, bardzo trudno jest się skupić. Autor nie prowadzi czytelnika za rękę, nie przejmuje się jego zagubieniem. Dzięki temu odbiorca dotyka emocji niczym nieosłoniętych, obcuje z przeżyciami nagimi, pozbawionymi ozdobników. Całość przypomina chaotyczną podróż przez mrok, a szczerość autora dosłownie miażdży. Od miejsc z łatwością przechodzi się tutaj do projekcji powiązanych z czasem. Z nich na kolejnej stronie przeskakuje się natomiast na przedmioty, zapachy, doznania słuchowe. Nie ma klucza odpowiedzi. Nie ma mapy. Ale nie ma też możliwości ucieczki, bo strata dotyczy każdego, najmniejszego nawet rejonu egzystencji. Wszystko kojarzy się jednoznacznie. Przedmioty przypominają bolesne zdarzenia. Czasoprzestrzeń zostaje grubą linią podzielona na „przed” i „po”. Nie ma powrotu. Nie ma ratunku. Aczkolwiek świat się nie zatrzymał, nie zbrzydł, nie upadł. Katastrofa objęła wąską sferę osobistą, ale nie spowodowała zatrzymania pewnych trybów, chociaż, w sposób zupełnie naturalny, tego właśnie oczekiwałby zrozpaczony ojciec:

Nie
nie wierzę
gdyby to się stało naprawdę

padałby czarny deszcz
ptaki zatrzymałyby się w locieTamże, s. 17.[7]

Koncepcja braku zrozumienia bólu i braku porozumienia z bólem wyłania się z każdego pojedynczego tekstu. Dogłębnie dotknięty i pogrążony w totalnej otchłani podmiot liryczny nie podejmuje żadnej próby współpracy z rzeczywistością. Nie ucieka, ponieważ nie ma dokąd. Nie racjonalizuje, gdyż potworna absurdalność zdarzenia na to nie pozwala. Nie zadaje również pytania – dlaczego? Zamiast tego, w najprostszych słowach opisuje najboleśniejszy z możliwych stan emocjonalny. Opisuje świat po stracie. Ten zbiór będzie więc wpływał na czytelnika w sposób oczywisty, bezpośredni, dobitny i bezwzględny. O ile bowiem jesteśmy w stanie wraz z Kochanowskim opłakać Urszulę w sposób niemalże standardowy – z dużą ilością dramatyzmu, z odniesieniem do wszystkich etapów żałoby, z finalną nadzieją na lepsze jutro – o tyle Bilińskiemu towarzyszymy poprzez ściśnięte gardło, poprzez niemoc w zakresie werbalizacji, poprzez napięcie, które z przerażającą łatwością wchodzi nam w krew.

mam na imię Andrzej
znam dość dobrze angielski
studiowałem na uniwersytecie
malowałem obrazy pisałem wiersze
miałem własną markę odzieżową
[…]
obecnie nie żyję więc trochę wyszedłem z wprawy
ale może znajdzie się tu dla mnie jakieś zajęcieTamże, s. 39.[8]

Andrzej Biliński zmarł 31 sierpnia 2018 roku. Miał dwadzieścia cztery lata. Był malarzem, poetą, animatorem kultury. Wiersz list motywacyjny, podsumowujący pokrótce jego dokonania, nabiera nowego znaczenia, jeśli weźmiemy pod uwagę, że jest on przecież współautorem tomiku Bezsynność. Celowo używam czasu teraźniejszego, ponieważ to właśnie rysunki, akryle, grafiki, czy też krótkie teksty autorstwa Andrzeja Bilińskiego stanowią w pewnym sensie integralną część zbioru. Ojciec umieszcza więc pośród obrazów rozpaczy coś, co może choćby na chwilę zwrócić utraconego człowieka światu (bo przecież nie jemu samemu). Jeśli natomiast przyjmiemy, że całość ociera się swoją formą o literackie epitafium, bardzo łatwo dojdziemy do wniosku, iż koncepcja exegi monumentum staje się tutaj właściwie jedynym elementem dającym odrobinę nadziei.

„syn – o nim słowa umarły”Tamże, s. 9.[9]. W taki sposób rozpoczyna Paweł Biliński swoją opowieść o fizjologii bólu. Prologowi nadaje tytuł – synonim. Wyrazów bliskoznacznych w tej historii jednak nie będzie, a prolog bardzo szybko okaże się smutnym epilogiem. Synonimów nauczyciele języka polskiego nakazują używać w celu zastąpienia danego wyrazu wyrazem innym. Są jednak słowa, których zastąpić się nie da. I niech moja, po ludzku nieudolna, próba analizy i interpretacji smutnej metaforyki zbioru Bezsynność będzie wyrazem wdzięczności oraz szacunku w kierunku autora. Dziękuję za to świadectwo. Nie potrafię zrozumieć, ale mogę spróbować po prostu być.

 

Paweł Biliński, Bezsynność, Warszawa: Fundacja Duży Format, 2021

Żółta okładka przedstawiająca uchylone drzwi
Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Katarzyna Aksamit, Fizjologia bólu – Andrzej Biliński „Bezsynność”, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...