A gdybym zamieszkała w drzewie
Przytulić się do pnia drzewa nie sztuka, przytulić jego wnętrze – nie każdemu dane, a dla kogoś, kogo ciasne, ciemne, zapajęczone wnętrza obezwładniają, komu pamięć komórkowa przywołuje piwniczne traumy, to jak wejść w paszczę rekina, tak samo abstrakcyjne i niewykonalne. Czasami jednak instynkt pcha z taką siłą, że rozum i lęk nie nadążają. Wtedy, gdy jest się już w środku i nie wie się, czy uciekać, czy oswoić lęk, zatrzymuje myśl, która z nagła przychodzi: teraz jesteś jego częścią jak ta postrzępiona siatka pajęcza, jak ten pająk, który ją utkał; jesteś początkiem albo końcem drzewa, zalążkiem korzeńca.
Gdyby tak zamieszkać w nim, oddychać w jego rytmie, sczytywać smugi na skórze, słuchać, jak śmieje się szelestem liści, płacze z deszczem i jęczy z wiatrem? Gdyby ścieżkami wydeptanymi przez korniki i pająki wspiąć się na jego wewnętrzny wierzchołek? Gdyby zżyć się z nim bezwarunkowo, koegzystować w stanie idealnej symbiozy, to czy byłabym jeszcze człowiekiem, czy już naturą, której nie dotyczy świat.