09.06.2022

Moje ciało męskości […] i moje ciało zniewieścienia…

Motyw homoseksualizmu podmiotu lirycznego poezji Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego jest jednym z najbardziej przemilczanych przez krytyków i badaczy tej twórczości. Tymczasem jest to kolejny, istotny budulec współtworzący konstrukcję podmiotu lirycznego w wierszach tego poety. Tak też trzeba rozpatrywać tę kwestię w trakcie interpretacji. Zagadnienie płci jest dopełnieniem obrazu wygnańca z kultury i współczesności, tułacza obciążonego jarzmem choroby psychicznej, obsesyjnie myślącego o śmierci i przeszłości zamykającej w sobie dzieje jego rodziny (zwłaszcza matki). Trzeba po raz kolejny podkreślić, że w twórczości poetyckiej autora Przewodnika dla bezdomnych niezależnie od miejsca zamieszkania wszystkie motywy wzajemnie się przenikają i spajają w jedną całość. Homoseksualizm staje się ostatecznym środkiem wygnania, podkreślenia odmienności, zepchnięcia poza margines rzeczywistości. Tkaczyszyn-Dycki obarcza swojego bohatera wszelkim atrybutami, które mogą czynić go innym.

Przy badaniu motywu homoseksualizmu bohatera wierszy Tkaczyszyna-Dyckiego przydatną metodą może okazać się psychoanaliza. Metoda ta nasuwa się sama, sprowadzając homoseksualizm i jego przyczynę do nierozwiązanego kompleksu Edypa. Poezja Dyckiego dostarcza w tej mierze wystarczających dowodów i przesłanek. W tej poezji praktycznie nie występuje postać ojca, a jeśli już się pojawia, to nacechowana jest pejoratywnie. Jest to kat, który znęca się nad matką, pogardza nią oraz synem, by ostatecznie opuścić ich i tym samym zniknąć z kart książek Dyckiego i z wersów jego wierszy. Tym samym bohater tej twórczości zbyt silnie związany jest z matką. Związek ten potęguje fakt choroby psychicznej – schizofrenii, którą obarczona jest matka – choroby, którą dziedziczy również jej syn. Brak ojca, jego pejoratywny obraz oraz nadmiernie silny związek z matką skutkują nieprawidłowym rozwiązaniem kompleksu Edypa. Bohater utożsamia się z matką, utożsamia się z kobietą. Nie jest w stanie wejść w rolę mężczyzny, który kojarzy mu się z ojcem (tym, który zadawał ból, i tym, który opuścił). Dlatego orientacja seksualna bohatera skłania się w stronę homoseksualizmu. Relacje homoseksualne opisane w poezji Dyckiego, interpretowane poprzez teorię psychoanalizy, rozgrywają się niejako w dwóch wariantach. W pierwszym z nich bohater odtwarza relację matka (ofiara) – ojciec (kat), wchodząc w relacje seksualne ze starcami, dając się im wykorzystywać, poniewierać, prostytuując się. W relacji tej nie ma mowy o miłości. Bohater odgrywa rolę matki, powtarza jej bierność, uległość wobec ojca. Drugi wariant to relacja seksualna z młodymi mężczyznami, w wieku zbliżonym do wieku bohatera, takimi jak Leszek. Ten wariant jest analogicznie odtworzeniem relacji matka–syn; jedynej relacji, w której bohater dostrzegał w dzieciństwie miłość i bezpieczeństwo. Tym, co relacje te potęguje, komplikuje i jeszcze bardziej zniekształca, jest choroba psychiczna, przez pryzmat której bohater zmuszony jest obserwować świat.

Tak przedstawia się motyw homoseksualizmu w twórczości Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego widziany przez pryzmat psychoanalizy. Skłonny jestem jednak twierdzić, że metodę tę należy przekroczyć, by uzyskać pełne spektrum. Celowo korzystam z pojęcia „bohater” lub „podmiot liryczny”, mimo iż psychoanaliza nakazywałaby odnosić ślady z teksu literackiego i współtworzących go struktur bezpośrednio do autora. Tu jednak pojawia się zastrzeżenie. Po pierwsze, należy sobie uzmysłowić, że mówimy o autorze żyjącym – co wymaga szczególnej wrażliwości i ostrożności w postępowaniu badawczym. Po drugie, poza aspektem psychoanalitycznym należy uwzględnić to, co czyni literaturę literaturą, a poezję poezją – należy zastanowić się nie tylko nad przyczyną obecności tego motywu, leżącą poza sztuką pisarską, zakorzenioną w doświadczeniach psychicznych autora, lecz również badając stosunek tego motywu do całego lirycznego projektu tworzonego przez Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.

Skłonności homoseksualne podmiotu lirycznego wiążą się z niewiarą w siebie, powątpiewaniem we własną tożsamość, poczuciem wewnętrznego rozbicia:

w moim małym domu zamieszkała niewiara
[…]
bardzo zła kobieta z którą mamy jednego Pana
powiedziałem jej moje ciało męskości

jak i moje ciało zniewieścienia
wszystkie moje ciała
których jest co niemiaraE. Tkaczyszyn-Dycki, I. [w:] Nenia i inne wiersze, Lublin 1990, s. 5.[1]

Niewiara jest w utworze utożsamiona z kobietą. Można to interpretować jako zwątpienie podmiotu lirycznego w zdolność do obcowania z nią, jako swoistą niechęć. Powierzając jej (niewierze) swoją fizyczność i seksualność, podmiot liryczny zwraca się w stronę własnej płci i do niej kieruje pociąg seksualny. Istotne jest również to, że właśnie słowa, język stają się nośnikiem cielesności, pożądania, jak również niewiary – „Powiedziałem jej moje ciało męskości”. Przemysław Pilarski stwierdza: „Konstrukcja podmiotu liryki Dyckiego wyklucza mówienie o nim jako o osobie «rozpaczającej» z powodu swej orientacji; innymi słowy – czyniącej z niej «grzeszny» problem, przekleństwo, a z innej perspektywy: odczuwającej boleśnie efekty społecznych represji. […] Jego to nie dotyczy, jego to nie interesuje”P. Pilarski, Obsesje Dyckiego. Homoseksualność na tle pozostałych problemów tożsamościowych bohatera wierszy autora „Przewodnika dla bezdomnych niezależnie od miejsca zamieszkania” [w:] Parametry pożądania. Kultura odmieńców wobec homofobii, red. T. Basiuk, D. Ferens, T. Sikora, Kraków 2006, s. 16.[2].

Nie wydaje się jednak, by podmiotu „nie interesowało i nie dotyczyło” rozważanie swej seksualności w aspekcie piętna i grzeszności. W wierszach pojawia się wszak coś, co można interpretować jako wyraz niezgody:

nigdy nie chcieliśmy tej miłości naprawdę
nigdy nie chcieliśmy zamknąć w niej powieki do końca
[…]
zawsze pragnąłem żebyśmy wyszli z tej miłości
jak wiatr do ludzi
E. Tkaczyszn-Dycki, XXXVIII [w:] Peregrynarz, Warszawa 1992, s. 16.[3]

W przytoczonym fragmencie można dostrzec wspomnianą niezgodę na siebie, połączoną z bezsilnością wobec własnej natury i osobistym dylematem: między akceptacją swoich uczuć i ich negacją. Niezgoda i wątpliwości nie wynikają jednak z traktowania miłości homoseksualnej jako wynaturzenia. Chodzi raczej o jej skutki – wyłączenie ze społeczeństwa, odrzucenie:

umarłem dnia wczorajszego umarło
moje ciało i wypłynął ze mnie wąż
który kochał się w ciele kobiety
lecz rano budził się w ciele mężczyzny

i odnajdywał się bez przyczyny w ciele chłopca
jakim byłem manipulował zresztą nie tylko mną
w ciele kobiety szukał dla siebie ujścia pokarmu
zwodził każdego kto się zgubił na dworcu

w ciele kobiety szukał okazji i było mu
mało rósł we mnie a ja w nim syciłem się wielki
największy twardniałem to był ten błąd
popełniony na krótko przed wymówieniem mojego
imienia które skądś znał ale nie wiem skąd
E. Tkaczyszyn-Dycki, XXII [w:] Przyczynek do nauki o nieistnieniu, Legnica 2003, s. 26.[4]

W powyższym wierszu podmiot liryczny i jego popęd seksualny ulegają swoistej dezintegracji. Bohater wiersza staje się obserwatorem własnej seksualności, która ze względu na swoją grzeszność, nieprzewidywalność ukierunkowania i nienasycenie zostaje nazwana wężem. Realizacja popędu seksualnego odbywa się zatem niejako poza podmiotem lirycznym. Po raz kolejny miłość łączy się ze śmiercią – bohater wiersza stwierdza wszakże: „Umarłem dnia wczorajszego umarło / moje ciało”. Frazę tę można interpretować również w kontekście rozdzielności na ciało i ducha. „Umarło moje ciało” – mówi podmiot liryczny, pozostał jednak duch (wewnętrzny świat psychiczny, dusza). Duch, utraciwszy kontrolę nad ciałem, przejmuje rolę biernego obserwatora – patrzy na ciało poddane swojej rozchwianej seksualności – „Kochające się w ciele kobiety i budzące się w ciele mężczyzny”. Szukanie „ujścia pokarmu w ciele kobiety” odczytywać można jako pragnienie powrotu do relacji karmiąca matka–dziecko. Niedosyt i niespełnienie, rodzące się z relacji fizycznej z kobietą („W ciele kobiety szukał okazji i było mu / mało”), stają się powodem homoseksualnych poszukiwań, peregrynacji po „publicznych domach przyjaciół”, stancjach, placach, dworcach. Tom, z którego pochodzi ostatni cytowany wiersz, kończy się Dziękczynieniem:

widziałem Marię w kościele św. Stanisława Kostki
w jej oczach pojawiły się łzy więc pewnie jest Pan Bóg
pewnie jest Pan Bóg skoro Maria płacze
w jej oczach pojawiły się ogromne łzy na znak

miłości i na znak niewiary we mnie
jak dobrze jak dobrze jest powstać z grzechu
i wrócić do niewiasty Panie wykrzyknąłem
dokąd mnie jeszcze poprowadzisz że dajesz mi

na drogę tę oto oblubienicę a wraz z nią tyle
ciężaru nasze nienarodzone dziecko kamień
z nami pogodzony odkładany dzień po dniu na później
żeby w godzinę śmierci był pod ręką amen
E. Tkaczyszyn-Dycki, XLIX. Dziękczynienie [w:] tamże, s. 53.[5]

Widoczny jest tu kontrast pomiędzy powrotem do kobiety pojmowanym w kategoriach nawrócenia, porzucenia grzechu (tożsamego tu z homoseksualizmem), a jego realnymi skutkami. Wracając do kobiety, podmiot liryczny skazuje jednocześnie ją i siebie na „ciężar”. Podmiot liryczny zdaje sobie sprawę, że w rzeczywistości powrót jest niemożliwy; wie również, że nigdy nie będzie miał potomka, że „dziecko pozostanie nienarodzone”, pozostanie „ciężarem”, „kamieniem odkładanym dzień po dniu”. Wahanie się podmiotu lirycznego, niepewność siebie i swojej seksualności są przyczyną niezgody na taki właśnie obraz siebie:

z trudem używam języka (jestem
poetą współczesnym) więc powinien
rozstać się ze mną póki jeszcze
może wypowiedzieć moje imię wsadzić mi

milczenie między zęby nogi (kamień
który się zaślini i wedrze grubo głębiej
i będzie robił za poezję) albowiem
później kiedy on mnie a ja jego będę podnosił

z upadku kiedy będziemy skazani na własną
niedoskonałość i w tej niedoskonałości trawić
czas na pocałunki nikt nam nie uwierzy
że nazywamy rzeczy z niezgody na siebie
E. Tkaczyszyn-Dycki, XVI. Powołanie [w:] tamże, s. 20.[6]

Jest to z pewnością jeden z najlepszych wierszy Tkaczyszyna-Dyckiego – „Tekst jest – jak zwykle u Dyckiego – ironiczny i dwuznaczny; metarefleksja miesza się tu z erotyką. Powodem, dla którego tworzę – powiada podmiot liryczny – jest niezgoda na siebie, niezgoda na własną niedoskonałość, ułomność. Język jest mi potrzebny także po to, by podnosić się z upadku”R. Rutkowski,Z niezgody, „Fraza” 2002, nr 2, s. 273.[7]

Nie tylko język posiada w tym wierszu dwa znaczenia (z jednej strony sposób komunikacji poprzez poezję, z drugiej – narząd, źródło zmysłowych pieszczot), lecz również „kamień, który się zaślini i wedrze grubo głębiej / robiąc za poezję”. Zatem kamień może być interpretowany jako penis. Jednak jest on również utożsamiany z poezją. Tym samym łączy stosunek seksualny z poezją. I jedno, i drugie jest dla podmiotu lirycznego sposobem potwierdzającym „skazanie na własną niedoskonałość”, środkiem wyrażenia „niezgody na siebie”.

Kamień jest symbolem bytu, spójności i zgodności z samym sobą. Jego twardość i trwałość zawsze wywierały wielkie wrażenie na ludziach, którzy widzieli w nim przeciwieństwo biologii poddanej prawom zmiany, uwiądu i śmierci, ale także przeciwieństwo prochu, piasku i kamyków – znaków rozpadu. Cały kamień symbolizował jedność i moc, roztrzaskany na kawałki – rozczłonkowanie, dezintegrację psychiczną, chorobę, śmierć i porażkę. […] Według Evoli kamień jest również symbolem ciała, reprezentuje bowiem stałość wobec ruchliwości myśli, pragnień i nastrojówJ.E. Cirlot, Słownik symboli, hasło: kamień, Kraków 2002, s. 174–175.[8].

Odnosząc przytoczoną symbolikę kamienia do semantyki zawartej w wierszu Dyckiego, można zauważyć, że jedyną stałą, niepoddającą się dezintegracji wartością jest kontakt fizyczny. Staje się on punktem oparcia, jedynym pewnikiem przeciwstawionym „niedoskonałości” i „niezgodzie na siebie”. Jeśli kamień (niosąc za sobą przywołaną semantykę i symbolikę) łączony jest z poezją, to również ona staje się środkiem ocalającym, przywracającym poczucie własnej tożsamości (również seksualnej), pozwalającym „nazwać rzeczy z niezgody na siebie”: „z naszego nasienia nie będzie tego co jest i tego / co było z naszego nasienia żadnego napełnienia dla zmarłych / jutro już nie będzie z naszego nasienia wołania dzieci / ani z nasienia dzieci naszych nie będzie wołania o Niemoc”E. Tkaczyszyn-Dycki, X. [w:] Nenia…, s. 13.[9].

Powyższy fragment sygnalizuje kolejny ważny problem, który wiąże się z motywem homoseksualizmu (co więcej – będąc w dużej mierzej jego konsekwencją) – jest nim niemożność posiadania potomstwa, świadoma bezpłodność. Autor cytowanego już Za-gay-enia tak oto interpretuje tę kwestię:

Niemożliwa byłaby taka interpretacja liryki autora Liber mortuorum, która opierałaby się na tego typu rozpoznaniach, do których zaliczyć by należało wykazywaną przezeń świadomość niemożności posiadania potomstwa. Jego to nie dotyczy, jego to nie interesuje. Świat jest na tyle nieprzyjaznym miejscem („gnojowiskiem”, jak napisze Dycki w Przewodniku dla bezdomnych niezależnie od miejsca zamieszkania), że „marnowanie nasienia” staje się dobrodziejstwem dla tych, co przez to się na nim nie znajdąP. Pilarski, Obsesje Dyckiego… s. 16.[10].

Zupełnie inaczej odnosi się do tego zagadnienia autor recenzji Przyczynku do nauki o nieistnieniu: „Podmiotem bardzo wielu wierszy zawartych w Przyczynku (oraz we wszystkich wcześniejszych tomach Dyckiego) jest człowiek negujący siebie, nie akceptujący swojego homoseksualizmu, swoich homoerotycznych skłonności, które uważa za grzeszne. Rozdarcie podmiotu pomiędzy tradycyjną rolą mężczyzny, którego przeznaczeniem jest kochać kobietę, płodzić i wychowywać dzieci, a rolą mężczyzny, który na dworcach kolejowych lub w „«domach publicznych» uwodzi innych mężczyzn – rysuje się w poezji Tkaczyszyna-Dyckiego niezwykle dramatycznie”R. Rutkowski, Z niezgody…, s. 275.[11]. Prawda (jak zazwyczaj) wydaje się jednak leżeć po środku. Z jednej strony nie można stwierdzić, że niemożność posiadania potomstwa „nie dotyczy, nie interesuje” podmiotu lirycznego. Dowodem na to może być chociażby wiersz XXI. Tyle brudnej roboty z tomu Dzieje rodzin polskich:

[…] dwa kamienie
z których żaden nie uczyni cudu

dwa kamienie z których ani ten po lewej
stronie ani ten po prawej nie nadaje się
do szeregu działań choć nam trzeba odwalić
tyle brudnej roboty wokół siebie w sobie
E. Tkaczyszyn-Dycki, XXI. Tyle brudnej roboty [w:] Dzieje rodzin polskich, Warszawa 2005, s. 25.[12]

Wszak zdolność do płodzenia potomstwa określona jest tu jako cud, a więc coś, czego nie można interpretować w kategoriach pejoratywnych, lub jako coś, co „nie dotyczy i nie interesuje” podmiotu lirycznego. Wydaje się, że bohater tej poezji na wskroś kontempluje swoją kondycję (nie tylko seksualną, lecz również społeczną, psychiczną i metafizyczną), w rezultacie uświadamiając sobie fakt, że „nie nadaje się do szeregu działań”, że nie jest w stanie „uczynić cudu” – spłodzić dziecka. Z drugiej zaś strony nie można powiedzieć, że podmiot liryczny „nie akceptuje swojego homoseksualizmu, swoich homoerotycznych skłonności”. To właśnie wspomniana kontemplacja i opisywanie swojego stanu (z jego wszystkimi konsekwencjami) wydaje się najbezpieczniejszą interpretacją. Podmiot liryczny ani nie rozpacza z powodu niemożności posiadania potomstwa, ani nie przechodzi obojętnie obok tego faktu – emocje są tu zrównoważone. Z pewnością fakt, że „z nasienia nie będzie wołania dzieci o Niemoc”, świadczy o chęci podmiotu lirycznego do swoistego odcięcia się od przyszłości. Bohater tych wierszy nie chce płodzić potomków, którzy podzielą jego los (bezdomności i wydania na łaskę śmierci). Bohater przede wszystkim nieustannie sprawdza siebie, próbując upewnić się co do swojej szeroko rozumianej tożsamości:

płomieniom zabiera się każdy dzień pobytu
w tym mieście i bilet powrotny w przemyskie
tam gdzie nie byliśmy w nocy potrzebni
zostawiliśmy nasienie niczego więcej nie powiem

dużo nasienia żeby się przekonać o własnej
niemożności
niczego więcej nie pamiętam
najważniejszy był ów bilet i gumka o którą się
często rozchodziło […]
E. Tkaczyszyn-Dycki, XV [w:] Przewodnik dla bezdomnych niezależnie od miejsca zamieszkania, Legnica 2000, s. 18.[13]

Świadomość „bezpłodności” (która jednak wcale nie oznacza braku akceptacji dla swojej orientacji seksualnej) pojawia się także w wierszu XXV. Ostatni krzyk mody z tomu Liber mortuorum:

Gemlaburbitsky z którym od kilku
dni bydli moje ciało (mówią
iż chytrze) uśmiecha się na to
moje spustoszenie i jest

jak laleczka bez skazy ust chociaż nimi
niejednokrotnie brał co było również w ręku
(a potem wszędzie indziej) jutro wyskoczy
z głębin wanien które go ani nie odchudzą
ani nie odmłodzą i nim się spostrzegę
znowu będzie mój tylko to spustoszenie
na powrót wsadzam sobie w spodnie
co je mam skrojone według ostatniej mody
E. Tkaczyszyn-Dycki, XXV. Ostatni krzyk mody [w:] Liber mortuorum, Lublin 1997, s. 29.[14]

Penis określony jako spustoszenie, a zatem coś niosącego pustkę, nicość, zniszczenie może być dowodem, że również w tym wierszu poruszony jest problem świadomej bezpłodności. Ze spustoszenia (rozumianego jak powyżej) nie może narodzić się dziecko, tym bardziej jeśli obiektem seksualnym, o którym mówi podmiot liryczny, jest starszy mężczyzna.

Wspomniana „gumka o którą się / często rozchodziło” (a raczej jej brak), staje się punktem wyjścia do poetyckiego opisu chorób wenerycznych oraz AIDS:

Gemlaburbitsky z którym bydlę od kilku tygodni
boi się akcji Hiacynt jakiej pewnie nie uniknie
i choroby co idzie od chłopca do chłopca

i już jest na naszych przedmieściach
powiada tych którzy uprawiają nierząd
trzeba wskazać palcem podczas łapanki
przy okrąglaku i skorzystać z zamieszania
E. Tkaczyszyn-Dycki, V.W tej części świata nie mieszkam [w:] Młodzieniec o wzorowych obyczajach, Warszawa 1994, s. 16.[15]

Już samo odwołanie się autora do akcji „Hiacynt”sprawia, że cytowany wiersz (oraz inne kontynuujące ten wątek) osadzony zostaje w konkretnych realiach historycznych i społecznych. Rys historyczny, tworząc zewnętrzną perspektywę dla wypowiedzi podmiotu lirycznego, pomaga lepiej je zrozumieć oraz dostarcza dodatkowych wskazówek interpretacyjnych, ukazuje wyraźniej okoliczności, w jakich rodzi się monolog liryczny:

bydlę z frajerem (mówią iż chytrze) który powiada
o wielkiej chorobie na naszych przedmieściach
wkrótce będzie już na naszych podwórkach i przy studni
splunie w głąb naszego zanieczyszczenia

[…]

Gemlaburbitsky boi się choroby co idzie od pedała
do pedała i zagraża na przedmieściach: ja nigdzie
nie bywam jakie to szczęście iż po zapadnięciu zmroku
nie bywam u studni w głąb której spuszcza się księżyc
E. Tkaczyszyn-Dycki, XII. Księżyc wschodzi nad Wisłą [w:] Liber mortuorum, Lublin 1997, s. 16.[16]

Michał Witkowski, autor głośnej powieści Lubiewo, recenzując Kamień pełen pokarmu Tkaczyszyna-Dyckiego, stwierdza: „Bardzo często pojawia się w tych wierszach motyw nieczystości ciała, na przykład chorób wenerycznych, dla których Dycki znalazł wspaniałą, przejmującą metaforę”M. Witkowski, Umetafizycznić śmierć, „Czas Kultury” 2000, nr 6, s. 119.[17]. Nie sposób nie zgodzić się z laureatem Nagrody Literackiej Miasta Gdynia, czytając Leprozorium:

niechaj będzie przeklęty
który do naszych wnętrzności
rzucił ogień choroby i piach
i wypełnił nas czym chciał

po stokroć przeklęty który nazajutrz
ognia nie stłumił swoim oddechem
ani się nas nie pozbył i znowu cisnął garść
piachu lecz nie na ugaszenie owych chorób
po stokroć przeklęty który zwał się
chłopcem a prowadził się jak rozdziapisko
tenże to rzucił do naszych wnętrzności kilka szmat
gorejących lecz nie na ugaszenie owych chorób
E. Tkaczyszyn-Dycki, XXI. Leprozorium [w:] Młodzieniec o wzorowych obyczajach, Warszawa 1994, s. 25.[18]

Już sam tytuł wiersza, odwołujący się do miejsca odosobnienia, izolowanego ośrodka leczniczego dla chorych na trąd, kolonii dla trędowatych, przywodzi na myśl obraz choroby zakaźnej. Jednak równie czytelny wydaje się sam obraz poetycki przedstawiający relację nosiciela i zakażonego (wielokrotnie), obraz ukazujący osobę, w którą „rzucono ogień choroby”. Mimo iż widmo choroby jest realne, podmiot liryczny, będąc świadomy swojego losu, podejmuje „ryzyko”:

zanim ktokolwiek zdąży nas znienawidzić
poumieramy na aids lecz nie wychodzimy stąd
nie rezygnujemy z propozycji na jutrzejszy
dzień i jutrzejszą noc która nas wyrzuca […]
z baru w którym Dimitrios roznosi chorobę o czym
jeszcze nie wiesz i z uśmiechem podaje wodę
a dla tych co są spragnieni mocnych wrażeń
tak jak ty stawia trudne do przyjęcia warunki
„pies go lizał” wkurzam się wrażliwy jestem
na własnym punkcie
E. Tkaczyszyn-Dycki, XXXI [w:] Przyczynek do nauki o nieistnieniu, Legnica 2003, s. 35.[19]

 Podmiot liryczny nie tylko jest świadomy tego, że sam jest zagrożony chorobą, ma również świadomość, że on także przenosi choroby na innych:

[…] w drodze zawsze rozsznuruje się to
i owo z rzeczy upchanych na dno i rozmyślnie
pozostawionych na wierzchu kiedy się trafi
jakiś cieleśnik co to w naszym ciele i w niczym
więcej uwielbi wszystkie co do jednej
krosty które po to są by je przenosić na innych
E. Tkaczyszyn-Dycki, XV [w:] Liber mortuorum…, s. 19.[20]

Jeśli owo leprozorium – kolonię trędowatych – potraktować jako metaforę przestrzeni, w której egzystuje podmiot liryczny „wyrzucony z baru, w którym Dimitrios roznosi chorobę”, to za uzasadnione można uznać spostrzeżenia Przemysława Pilarskiego, który stwierdza: „Pozwolę sobie umieścić Dyckiego po stronie poezji pedalskiej”P. Pilarski, Obsesje Dyckiego…, s. 16.[21]. Trwanie w przestrzeni symbolicznego leprozorium łączy się z poczuciem wygnania, tułaczki (dosłownej i symbolicznej), strachu, piętna i ofiary: „lęk gdzieś aż stamtąd skąd się przyjechało / z pikiety jednego miasta na pikietę / jakby z nogi na nogę bez kołatki / na trwogę ale już drżąco siebie”E. Tkaczyszyn-Dycki, XXXVI. Początek piosenki [w:] Peregrynarz…, s. 13.[22]. Tułaczka po leprozorium, między „dawnymi i niedawnymi ciałami”, oraz moment inicjacji seksualnej w Dziejach rodzin polskich opisane są w stylistyce zmagań sportowych:

jesień już Panie daleko stąd
zostawiłem swoje dawne i niedawne
ciało z którym się kiwam
biegam w kółko po szkolnym boisku
z którym się nawet dzisiaj własnoręcznie
kiwam kiedy otwieram jedno wspomnienie
po drugim bo nigdy dość wspomnień z pierwszej
komunii na tyłach liceum (byliśmy akurat
po lekcji wuefu) nie pytaj mnie zatem
o gmach szkoły i poszczególne izby
pytaj o strach przed złamaniem zakazu
i o woźnego który zaraz nadleciałE. Tkaczyszyn-Dycki, VIII [w:] Dzieje rodzin polskich…, s. 12.[23]

 Joanna Giza-Stępień w recenzji Dziejów rodzin polskich pisze:

Owe motywy „dawnych / niedawnych ciał”, boiska szkolnego oraz wątek inicjacji homoseksualnej powtarzają się w wielu, obecnych nie tylko w tym zbiorze, utworach, tu jednak ta gra sportowa i jej dziecinność (choć już nieoznaczająca niewinności) pojawiają się w nowej konfiguracji, mianowicie śmiercionośnej. Odsyłając do obrazów zmagań sportowych, odsyła nie tylko do metafory życia ludzkiego jako gry, ale przede wszystkim do życia rozumianego jako przestrzeń walki, arena ludzkich zmagań czy wręcz igrzyskoJ. Giza-Stępień, Na czym polega umieranie moje i jej, „Studium” 2005, nr 4, s. 229.[24].

Zatem po raz kolejny Eros (w tym wypadku homoseksualny) spotyka się w tej poezji z Tanatosem – życie łączy się ze śmiercią.

Jak widać w przypadku poezji Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, psychoanaliza – będąc z pewnością w wielu wypadkach metodą słuszną i uzasadnioną – nie może być jedyną perspektywą badawczą. Korzystając z wniosków, które niesie ze sobą spojrzenie psychoanalityczne i pamiętając jednocześnie, by efekty obserwacji naukowej nie były wymierzone przeciw osobie autora, należy dążyć do przekraczania metody, do obserwacji wszystkich konfiguracji, w jakie wchodzi dany motyw. Dopiero takie podejście badawcze, stworzy szeroką i maksymalnie zobiektywizowaną perspektywę, w której nie zagubi się poezja z wszelkimi swoimi własnościami i przywilejami. 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Jurzysta, Moje ciało męskości […] i moje ciało zniewieścienia…, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...