To (nie) czas na elegancję
Ukrainki są eleganckie – mają silną potrzebę bycia pięknymi. Nie rozumiałam tego, nie w pierwszym tygodniu wojny. Irynę poznałam podczas udziału w programie Swatka.
Nasze szkoły zostały partnerami, a uczniowie z Ukrainy byli u nas i spali w domach moich podopiecznych. Klasyczna wymiana jak za dawnych lat. Nigdy nie było rewizyty, podejmowałyśmy próby, ale sytuacja temu nie sprzyjała. Hmm, chyba jeszcze długo nie będzie nam sprzyjać.
Dwudziestego czwartego lutego napisałam do Iryny: „wsiadaj w cokolwiek, zatrzymasz się u mnie. Miejsce jest, jedzenie też. Ratuj siebie i Julię” – sześcioletnią córkę. Iryna odpisała: „Nie mogę, strzelają u nas i siedzę w piwnicy”. Jej próba ewakuacji trwała dziewięć dni. W końcu ruszyła w kosztowną podróż, bo w czasie wojny nikt za darmo nie zaryzykuje życia. Ruszyła, ale nie była sama.
Po kilku dniach przeprawy dotarła do mnie ekipa – dziewięć osób. Matki, które zostawiły mężów i najstarsze dzieci. Dzieci, które zostawiły rodziców. Cztery rodziny, cztery różne domowe przyzwyczajenia, ale jedna wspólna historia i trauma. Już w trakcie pierwszej godziny usłyszałam wycie syreny z telefonów komórkowych: sygnał do ucieczki w bezpieczne miejsce. Przeszliśmy na polski system komórkowy, a syrena z mojej OSP dźwięczała już tylko raz podczas ich pobytu.
Iryna szybko otrzepała z siebie kurz. Przyjechała szara, brudna, zmęczona, nie przypominała kobiety, którą znałam i widywałam na zdjęciach w komunikatorach internetowych. Od dziewięciu dni non stop nosiła bieliznę, sygnał bycia w gotowości do ucieczki. Przed dwudziestym czwartym lutego jako kobieta ceniła sobie swobodę i wygodę podczas snu.
Dziesiątego marca – następnego dnia pobytu – matki się umyły i zrobiły paznokcie, bo odrosty nie wyglądają dobrze. Część zafarbowała włosy… Podziwiałam to. Jak w takiej chwili można mieć chęć na takie błahostki? Pojechaliśmy po ubrania, wybrano te eleganckie i wygodne. Ukrainki lubią wyglądać dobrze.
Przez chwilę nie czułam się dobrze ze swoimi myślami, dopiero później zrozumiałam – one przeszły do przyszłości. Ucieczka to jednoznaczny krok do normalności. Ale to była zwykła gra pozorów, wizerunkowa automanipulacja. Wygląd przygotowany na jutro, ale głowa nadal teraźniejsza, siedzi w hot newsach i „padwale” z krewnymi.
Szukamy pracy, ale matki nie chcą pracować, bo przecież wojna skończy się jutro. Po co komuś robić nadzieję na dłużej? One są eleganckie i gotowe na zwycięstwo, na bycie normalnymi dla swoich dzieci.
Mija tydzień, dziewięć osób w domu to brak prywatności, więcej prania i mycia. Tolerancyjny mąż boi się o finanse, przecież wtedy nie było jeszcze mowy o dotacjach. I tak podziwiam jego postawę, bo do ostatniej chwili nie powiedziałam, ile osób może do nas przyjechać. Pocieszyłam go, że kolejne dwie utknęły w schronie, bo akurat był wtedy atak. Uświadamiamy sobie, że nasze problemy to bzdura. Ale czas działać. Nie wiemy, ile tych tygodni wojny jeszcze będzie, przecież chcemy pomóc, ale nie możemy stracić własnej rodziny, mamy maleńkie dziecko, dopiero co budujemy własny nowy świat.
Warunki dla gości są w tej chwili dobre, ale z czasem nie każdy będzie zadowolony. Robimy salon z poddasza, dajemy każdemu własny materac, czasem pokój. Mamy ogromne szczęście, bo zawsze mówiłam, że ten dom jest za duży, no i w końcu choć raz okazał się za mały.
Mija dziewiąty dzień, matki odmawiają kolejnej pracy, wszystkie głowy wymalowane, paznokcie bez zarzutu. Mąż mnie wyręcza – rozmawia mieszanką polsko-ukraińską, że to już czas na działanie, ucieczka wiąże się ze zmianami. Czas myśleć o przyszłości i edukacji dzieci.
Następnego dnia zapada decyzja. Iryna pojechała do Turcji, jest tam do dziś. Pracuje.
Pozostała siódemka pojechała do Niemiec, dostali nocleg, jedzenie i pracę. Po trzech miesiącach wrócili z powodu tęsknoty. Dzisiaj znowu wieczorami siedzą w „padwale”, ale już ze swoimi bliskimi, którzy nie walczą na froncie. Włosy nie muszą być codziennie umyte, paznokcie mają odrosty. Wojna wiele wybacza do kolejnego przekroczenia granicy.
Personalia zostały zmienione.