23.01.2023

Spotkanie

Swoją najnowszą książkę pisałem od ponad dwóch lat. Nie wiem dlaczego, ale nie szło mi tym razem najlepiej. Podpisałem umowę, ale już po raz trzeci przeciągałem termin jej oddania. Na szczęście mój wydawca był wyrozumiały. Zresztą znaliśmy się już dość dobrze, a nasza relacja była przyjacielska. To jednak nie znaczyło, że odpuszczał mi wszystko.

Gdy minęło pół roku od ostatniego terminu, zadzwonił do mnie i oznajmił, że wybiera się do Zielonej Góry osobiście. Chce porozmawiać i zobaczyć wydruk. Nie słuchał moich protestów i błagań. Klamka zapadła. Miał wylądować w Babimoście za tydzień, a ja miałem po niego przyjechać. Koniec i kropka.

Pamiętam, jak bardzo się tym przejąłem i po rozmowie nie mogłem spać pół nocy. Snułem się po mieszkaniu, chcąc zgubić koszmarne myśli, które opanowały mój umysł. Zasnąłem nad ranem, leżąc z niedokończonym maszynopisem, który liczył ponad pięćset stron. Najgorsze było to, że przy tak dużej objętości zawierał tylko cztery początkowe rozdziały, a do końca całej historii było bardzo daleko.

Na drugi dzień pojechałem na Uniwersytet Zielonogórski, aby spotkać się z przyjacielem, który zaprosił mnie na kawę. Wykładał filologię polską, ale jego największym hobby był hazard, o czym jednak wiedzieli nieliczni.

Usiedliśmy w jego ciasnym biurze, wśród piętrzących się książek, a on zaczął opowiadać mi o swoim ostatnim wyjeździe do kasyna we Wrocławiu. Nie interesowało mnie to zupełnie, ale chciałem dać mu się wygadać. Poprosiłem go w końcu o pożyczenie samochodu, który był mi potrzebny do odebrania z lotniska wydawcy. Zgodził się bez wahania, czym nie byłem zaskoczony. Jeździł od jakiegoś czasu wiekowym Renaultem, w kolorze zgniłej śliwki, który zapewne był wart tyle, co nowy rower.

Sam nie posiadałem żadnego środka lokomocji, poruszałem się po Zielonej Górze pieszo, bądź komunikacją miejską. Miałem jednak prawo jazdy i w razie czego pożyczałem samochód od kogoś znajomego lub z wypożyczalni.

Wychodząc z budynku uczelni, natknąłem się na swoją byłą żonę, która była germanistką. Niska szatynka o szczupłym ciele i ciętym języku. Postrach studentów, którym nigdy nie odpuszczała. Dla mnie kobieta oschła i bezwzględna.

– Co tutaj robisz? – zagadnęła, obejmując mnie zagadkowym spojrzeniem.

Nie miałem ochoty na pogawędki i myślałem, co odpowiedzieć, aby się jej jak najszybciej pozbyć.

– Nie szukam cię, nie bój się. Miałem sprawę do Mariusza – odparłem złośliwie.

Na jej twarzy odmalował się grymas niesmaku. Jak mogłem mieć tę kobietę za żonę – pomyślałem sobie.

– To on jeszcze żyje? Dawno go nie widziałam. Myślałam, że już dawno zakatrupili go w jakimś podrzędnym kasynie. No tak, zawsze lubiłeś otaczać się nieudacznikami. Przyciągacie się do siebie – powiedziała, poprawiając fryzurę.

Ta rozmowa nie miała sensu. Musiałem ją jak najszybciej zakończyć.

– Przepraszam, ale spieszę się – stwierdziłem oschle i ruszyłem dalej, nie oglądając się za siebie.

Wróciłem do swego mieszkania, wyciągnąłem maszynopis na biurko i ciężko westchnąłem. Był potężny i przerażający. Pięćset stron, tylko cztery rozdziały. To jest szaleństwo, jak mam to pokazać Robertowi? – biłem się myślami w duchu.

Szybko nastała sobota, dzień przylotu mego wydawcy z Warszawy. Byłem do tego niezupełnie przygotowany i przez cały poranek odczuwałem zdenerwowanie. Przy śniadaniu stłukłem talerz, później zaciąłem się przy goleniu, a w południe zablokowałem sobie wejście do konta internetowego. Eh – wydusiłem z siebie, a było to dobre podsumowanie mojego nastroju. Do wieczora, kiedy to musiałem się udać na lotnisko, postanowiłem położyć się do łóżka i spróbować nie zrobić czegoś jeszcze bardziej głupiego.

Zupełnie nie chciało mi się spać, choć się do tego zmuszałem. Wiedziałem, że Robert po przylocie na pewno będzie chciał pogadać, coś zjeść, a pewnie też i wypić. Chciałem więc nabrać sił, co przychodziło mi z trudem.

Zacząłem rozmyślać nad swoją książką, co znużyło mnie w końcu. Zasnąłem przekonany o swojej literackiej porażce, która już za kilka godzin wyjdzie na jaw.

Obudził mnie sygnał telefonu. Dzwonił Robert.

– Przylatuję o dwudziestej, mam nadzieję, że mnie odbierzesz? – w jego głosie wyczułem dziwną radość, ale nie miałem czasu się nad tym zastanawiać.

– Oczywiście, że tak. Niedługo ruszam po ciebie, nie martw się – odparłem.

Był mocno rozradowany albo pijany, bo zaczął się śmiać. Nie miałem zamiaru go o to pytać, nie miałem do tego nastroju.

– Nie zapomnij wziąć ze sobą wydruku, chcę się do niego dobrać jeszcze dzisiaj wieczorem w hotelu – mówił.

To mnie poirytowało do tego stopnia, że zrobiłem się czerwony na twarzy. Dobrze, że nie widział tego mój rozmówca, bo pewnie wbiłby we mnie kolejną szpilę.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł, ale wezmę go ze sobą – odpowiedziałem, po czym pożegnałem się.

Opadłem znów na łóżko. Czułem, jak opuszczają mnie wszystkie siły. Coś wewnątrz mnie wysysało całą energię i nie wiedziałem, czy zdołam się choćby podnieść. Zamknąłem oczy, próbując dojść do siebie.

Ocknąłem się ze świadomością, że jestem spóźniony. Szybko spakowałem wydruk do teczki, narzuciłem lekką kurtkę i zbiegłem na parking do samochodu. Do przylotu Roberta pozostawała godzina. Myślałem tylko, żeby zdążyć na czas.

Na szczęście samolot miał opóźnienie.

Wydawca wyszedł z terminala chwiejnym krokiem. Moje przypuszczenia się potwierdziły. Był pijany. Objąłem go na przywitanie, czując alkohol, którym był przesiąknięty.

– Kopę lat! W końcu mamy okazję, aby poświętować! – krzyczał, sadowiąc się na fotel pasażera.

Moja irytacja była na niebezpiecznym poziomie. Nie dość, że jego wizyta nie była mi na rękę, to jeszcze przyleciał zupełnie pijany. Co za los! – myślałem sobie, obierając kierunek na Zieloną Górę.

Na szczęście podczas jazdy trochę się uspokoił i przysypiał. Nie zadawał pytań o książkę, co cieszyło mnie najbardziej. Miałem plan, aby zawieźć go jak najszybciej do hotelu i tam zostawić, a wszelkie rozmowy pozostawić na jutro. To mogło się udać.

Jednak, gdy wjechaliśmy do miasta, otworzył oczy i znów się ożywił.

– Takie piękne miasto! Tak dawno tu nie byłem. Musimy koniecznie to uczcić – proponował z pijackim entuzjazmem.

Wytłumaczyłem mu, że najpierw powinien zameldować się w hotelu, co przyjął z niesmakiem. Zmierzaliśmy jednak do Śródmiejskiego, gdzie zrobiłem mu kilka dni temu rezerwację.

Miałem nadzieję, że w hotelowym pokoju położy się i da mi spokój, ale on tylko zmierzył go wzrokiem, rzucił torbę na łóżko i stwierdził, że możemy ruszać. Nie mogłem nic na o poradzić. Ruszyliśmy w miasto.

Zatrzymał się przy pomniku Bachusa. Myślałem, że poczuł się źle i spoglądałem na niego z troską.

– Zapomniałeś o wydruku. Przynieś go, muszę go przejrzeć jeszcze dzisiaj wieczorem – powiedział, chyba sam nie wierząc w to, co mówi.

Teczkę zostawiłem w samochodzie, poszliśmy więc w stronę parkingu. Wyjąłem ją i mu dałem. Ścisnął ją mocno z uśmiechem na twarzy.

– Po to właśnie przyleciałem. Teraz możemy już ruszać. Prowadź, gospodarzu – dodał po chwili.

Chodziliśmy więc zielonogórskim deptakiem, zaliczając w każdej napotkanej knajpie kolejne kieliszki wódki. Wydawca wciąż trzymał się dobrze na nogach i pilnował teczki z wydrukiem, jakby miała naprawdę dużą wartość.

Po kilku godzinach tego rajdu przysiedliśmy na ławce, przy Muzeum. Mieliśmy mocno w czubie i chcieliśmy chwilkę odsapnąć. Robert położyć teczkę na kolanach i zaczął w niej grzebać. Nie dawałem wiary, że jest w stanie cokolwiek przeczytać. Sam też niewiele już odczuwałem, oprócz alkoholowej euforii.

W pewnym momencie ujrzałem wysoką postać, która zmierzała w naszym kierunku od strony Ratusza. Było ciemno, a ten człowiek wydawał się ogromny. Nie byłem pewny, czy to nie wytwór mojej wyobraźni i zapytałem o to mego towarzysza.

– O ja pierdolę! – krzyknął ten, gdy postać się po chwili do nas zbliżyła.

Mężczyzna miał około dwóch metrów wysokości, muskularną sylwetkę, a co najdziwniejsze był całkowicie nagi. Razem z Robertem zaczęliśmy się głośno śmiać. Takiego wariata nigdy w swoim życiu jeszcze nie widzieliśmy.

Podszedł do nas i objawił w całej okazałości. Miał kwadratową twarz i muskulaturę kulturysty. Patrzył na nas z obojętnym wyrazem twarzy, która wyglądała jak maska.

– Potrzebuję twojego ubrania – zwrócił się do Roberta.

Ten roześmiał się głośno, nadal siedząc na ławce. Poczułem w tym momencie, że to spotkanie nie będzie zbyt miłe.

– Odpieprz się świrze i idź do sklepu – odpowiedział dziarsko wydawca.

Golas zrobił krok w jego kierunku i złapał ręką za gardło, które zaczął ściskać. Twarz mojego kompana zrobiła się sina z bólu. W tym momencie rzuciłem się na napastnika, chcąc mu w tym przeszkodzić. Ten jednak jednym ruchem powalił mnie na ziemię. Wydawało się, jakby miał w sobie nadludzką siłę.

– Oddam, oddam – wydusił z siebie Robert.

Kulturysta zwolnił ucisk, a wydawca opadł z powrotem na ławkę. Zaczął nerwowo zdejmować z siebie ubranie. Po chwili stał nieporadnie, mając na sobie tylko kolorowe bokserki.

Podniosłem się z chodnika i podszedłem do niego. Obserwowaliśmy, jak bandzior idzie w stronę pobliskiego zaułku i wkłada na siebie ubranie.

– Chyba powinniśmy już iść – powiedziałem.

Robert spojrzał na mnie, a w jego oczach ujrzałem strach i przerażenie. Wziąłem go pod rękę i mieliśmy zamiar jak najszybciej udać się do hotelu. Jednak po chwili drab pojawił się znowu obok nas. Tym razem przyodziany i uśmiechnięty, z teczką i moim wydrukiem w środku.

– Jeszcze jedna sprawa – oznajmił.

Spojrzeliśmy na niego z przerażeniem. Nie wiedzieliśmy, co ma jeszcze zamiar zrobić. Wydawał się zupełnie nieobliczalny.

– Znacie Sarę Connor? Gdzie mogę ją znaleźć? – zapytał, lustrując nasze oblicza.

Nie mieliśmy pojęcia, o co mu chodzi. Byliśmy wystraszeni i chcieliśmy jak najszybciej się go pozbyć.

– Nie wiemy. Musimy już iść – odparłem.

Mężczyzna wydawał się nie dowierzać. Lustrował nas przez dłuższą chwilę, nie odzywając się. Po chwili jednak odwrócił się i poszedł w kierunku placu Bohaterów Westerplatte.

Ponownie złapałem za ramię swego wydawcę i od razu ruszyliśmy w przeciwną stronę.

– Co za pojeb – mruczał mój towarzysz, słaniając się obolały na nogach.

Dość szybko dotarliśmy do hotelu. Położyłem Roberta na łóżku i zamierzałem coś powiedzieć, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Zamówiłem przez telefon taksówkę i zamierzałem udać się do siebie. Miałem dość wrażeń jak na jeden wieczór.

Kolejnego dnia obudziłem się z ogromnym bólem głowy. Miałem wielkiego kaca, który przygniatał mnie bardziej niż przyciąganie ziemskie. Tak naprawdę to mało pamiętałem z poprzedniej nocy. Zdawałem sobie sprawę, że zaszło coś nieprzyjemnego, ale nie pamiętałem żadnych szczegółów. Miałem zamiar pojechać do hotelu Roberta i porozmawiać z nim o tym wszystkim.

Najpierw postanowiłem wziąć prysznic, przy którym zawsze słuchałem lokalnego radia. Gdy rozpoczęły się wiadomości, zamarłem z wrażenia: …wczoraj w nocy nieznany napastnik wtargnął do uniwersyteckiego akademika i zamordował amerykańską studentkę Sarę Connor… policja poszukuje wysokiego, muskularnego mężczyzny z teczką… to morderstwo wstrząsnęło miastem… jeżeli coś wiesz, zadzwoń pod 112… poszukiwania trwają.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Radwański, Spotkanie, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...