Tropikalne święta
Pan Nowak, względnie pan Kowalski
znalazł last minute w super cenie
i postanowił na Seszelach
świętować Boże Narodzenie.
Zabrał małżonkę i neseser,
po czym z kamerą i z laptopem
odleciał w południowe strony
czarterowanym samolotem.
Zostawił przemarzniętą Polskę,
zimne zaułki i ulice
i udał się w gorące strony,
w bajecznie piękne okolice,
gdzie zawsze ciepło i przyjemnie,
gdzie słońce nigdy nie zachodzi,
gdzie dookoła wszyscy cudni,
jurni, przystojni, wiecznie młodzi.
Gdzie na spowitych złotem plażach
dziewczyny smażą się urocze,
a obok nich faceci leżą
przystojni jako bracia Mroczek.
A wśród tych ciał slalomem krążą,
serwując gościom wonne drinki,
ubrane w kuse, seksy szatki
śliczne mulatki i murzynki.
I jeszcze dają cud potrawy
tak egzotyczne, że o Boże,
o których u nas na prowincji
człowiek pomarzyć tylko może.
Więc się najadasz i upijasz,
zasypiasz, po czym znów się budzisz
i gestem kiwasz na barmana,
bo wszystko w cenie - All inclusive.
A w karcie dań lamparci udziec
i małpy truflą nadziewane.
To na kolację, bo nad ranem
nimfy cię zbudzą rozśpiewane.
Wniosą sadzone strusie jaja,
pasztet z gazeli i z pawiana,
na deser antylopę w cieście
i Chateaubriand z hipopotama.
I tak dzień po dniu, noc po nocy,
barman się wdzięczy, morze mieni,
kelnerki robią taniec brzucha,
żyć nie umierać ! Raj na ziemi !
Jednak po paru dniach byczenia
i balowania do upadu
pan Nowak, względnie pan Kowalski
siadł odmieniony do obiadu.
Wyglądał jakby coś w nim pękło,
jakby mu nagle lat przybyło.
Może to serce lub niestrawność,
albo coś złego mu się śniło?
Podali drinki, lecz nie wypił,
bo lód stukając w ścianki szklanek
nagle zadźwięczał mu znajomo
jak dzwonki u góralskich sanek.Zaś orangutan nadziewany
luzowanymi kanarkami
zapachniał mu, ni mniej ni więcej,
jak wigilijny barszcz z uszkami.
I jeszcze klezmer co bił w bębny,
wydając przy tym dziwne jęki,
tak jakoś zawył, że zabrzmiało
jak „pójdźmy wszyscy do stajenki”.
I nie tknął żarcia ni napitków,
chociaż wszyściutko było w cenie,
bo sobie nagle uświadomił,
że w kraju Boże Narodzenie,
że są choinki i Mikołaj
po białym puchu z workiem brodzi,
że jest wigilia i pasterka
i że śpiewają „Bóg się rodzi”,
że białym łamią się opłatkiem,
i dodatkowy jest talerzyk,
który w te święta właśnie takim
jak on wygnańcom się należy.
I się podzielił ze swą żoną
sentencją prostą acz okrutną:
Iza, spójrz na mnie i mów szczerze:
też jest ci tak cholernie smutno?
I zawył gorzko jak łoś ranny
i zaniósł się okrutnym łkaniem,
a żona mu zawtórowała tęsknym
skowytem i szlochaniem.
Łzy im kapały do talerzy,
w zupy, przystawki i desery,
ryczeli nawet gdy podali
na finał prowansalskie sery.
A Szwed i Niemiec patrząc na nich
taką się myślą podzielili:
patrz Helmut, jeszcze całkiem wcześnie,
a już Polacy się upili.
Tekst został pozyskany w ramach programu Tarcza dla Literata.