Villona pamięci
Byłem u źródła, gdyś konał z pragnienia,
zębem dzwoniłem twoją dzieląc trwogę,
gasiłem płomień nędznego sumienia,
o pojednanie twe prosiłem z Bogiem.
Ukryty w gąszczu lęków i przesądów,
w objęciach obaw i matni rozpaczy,
niebaczny ludzkich przygan i osądów,
mówiłem: uwierz, można żyć inaczej!
Odrzuć zwątpienia, w blasku jasność kochaj,
gdy tylko możesz, szczerze się uśmiechaj.
Gdy krzywdzi cię kto, rozpaczaj i szlochaj,
lecz smutki odrzuć, zwątpienia poniechaj!
Ty, grzejąc palce nad zgasłym ogniskiem
i pociągając łyk z butelki pustej,
za nic żeś miewał rady moje wszystkie,
rzekłeś: nadejdą dla mnie lata tłuste!
Dłoń wtedy ścisnę, szczęściu uciec nie dam,
kiedy rozewrę i nicość zostanie,
wtedy i diabłu swą duszę zaprzedam,
on duszy mojej wnet uciszy łkanie.
Chciałem cię tulić, ogrzać w cieple serca,
druhem też uznać, gdy toczą się wieki.
Tyś myślał wonczas: nie brat, lecz oszczerca
i patrząc na mnie spuszczałeś powieki.
Czytałem strofy twego „Testamentu”,
boginek imię tropem mym kroczyło,
Księżyc spoglądał z niebios firmamentu,
życie jak przyszło, tak i się skończyło.
Wlokę się tedy w smutnych muz ogonie,
sprzeczności ganiąc, tęskniąc prostej drogi.
Po niej dziś kroczysz - Franciszku Villonie.
Wszak wśród poetów też bywają bogi.