Modlitwa Georga Trakla
Jesień brąz liści strząsa na alejki Plantów,
drzew ramiona wzniesione, oparte chmury
wciąż mocują się z niebem, jak armia Atlantów,
prześwit między konary niesie ptactwa chóry.
Wisła płynie leniwie, jak zdrój czarnej kawy,
czeluść Jamy, co Smocza, rozwiera swe szczęki,
snuję się wśród kasztanów i pożółkłej trawy,
serce pełne tęsknoty, a dusza udręki.
Gdzieś daleko szmer Salzach odbity o głazy,
Helbrunn pełen jarzębin i fontann bez liku,
ja uwolnion z okopów jeszcze czuję razy
grud ziemi na mym hełmie wśród ofiar okrzyków
tych, którzy padli w boju i leżą bez ducha,
śmierć żelaznym uchwytem zdławiła ich grdyki,
toczy się błędnym kołem wojny zawierucha,
wciąż przybywa poległych, coraz rzadsze szyki.
Gdzieś nad Dachstein grom słychać gniewnego Zeusa,
który zstąpił z Olimpu nad alpejskie granie,
tam gdzie flety Mozarta rozbrzmiewają wokół,
tu jeno huk szrapneli, ból i umieranie.
Tam bale, tu wybuchy, śmierć na każdym kroku,
Solny Zamek drży pewnie wstrząśnięty w posadach,
wobec gniewu Zeusa bezradnie tkwi w mroku,
gdy bogowie czas trwonią na wiecznych naradach.
Ariadna nić przeciąga, pragnie podjąć trudy
które boje zakończą i wyrwą mnie z piekła,
tymczasem w czarne ziemi pod stopami grudy,
wsiąka krew i nadzieja, co dawno uciekła.
Jak niegdyś wieszcz Mickiewicz Madonnę uparcie
wierszem prosił o powrót na ojczyzny łono,
tak ja Rocha świętego błagam dziś o wsparcie,
by dał raz jeszcze poczuć Salzburga woń słoną.
Gdy tęsknota doskwiera, łza policzek rosi,
słyszę, jakby Bóg szeptał: „Du sollst ewig stehen!
Już nie zmienię mej woli, choćby wiecznie prosił”
Rozpacz słowa te niesie i odbija echem.