Ważna figura
Na jednym z turniejów szachowych organizowanych przez klub wojskowy, odbywających się cyklicznie w Grudziądzu, w kuluarach, gdzie można było napić się piwa (niektórzy raczyli się gorzałką), byłem świadkiem zabawnej sceny. Oto mój przyjaciel Krzych został w pewien sposób wyróżniony przez pana pułkownika, który był nie tylko prezesem klubu, ale też liczącą się figurą w świecie wojskowych (nie mylić z figurami woskowymi), ponieważ mówiło się o nim, że jest szefem garnizonu grudziądzkiego i jak wybuchnie wojna (nie daj Boże, ale może), to on będzie w Grudziądzu najważniejszy, ważniejszy od pana prezydenta i od hierarchów Kościoła razem wziętych, będzie numerem jeden. Wszyscy więc słuchali uważnie, co ten ważny pan miał do zakomunikowania i przecież – co oczywiste – szachiści reprezentujący wojsko stali przed nim jak na musztrze, prawie na baczność, toteż niektórzy cywile, okazjonalnie przychodzący tu pograć w szachy, również w skupieniu i kontemplacji przysłuchiwali się jemu, a on lekko zakręcił wąsa i z bardzo poważną miną ogłosił, że szachowy mistrz międzynarodowy, jakim był Krzych, jeśli będzie regularnie przyjeżdżał na organizowane przez niego turnieje, zawsze będzie otrzymywał od niego, pana pułkownika, darmowe piwo i na potwierdzenie swych słów dynamicznie wystawił spod lady kilka butelek z napisem „Kawalerzysta”. Na etykiecie piwa narysowany był wywijający lancą żołnierz. Oczy Krzycha rozbłysły z zachwytu, bo może aż tak bardzo nie lubił tego konkretnego piwa, ale jego notowania znacznie wzrosły, gdy ten wysoko postawiony jegomość, który mógłby być nawet panem numer jeden, publicznie obiecał mu dozgonne wsparcie. I później w przyszłości Krzych wielokrotnie nagabywał mnie, żebym pojechał z nim na turniej szachowy do Grudziądza, bo tam, zgodnie z przyrzeczeniem, ma sponsora, czyli pana pułkownika, który zawsze ma dla niego przygotowanych kilka buteleczek miejscowego trunku. Przyznaję, że czułem się urażony takim obrotem sprawy, bo oto o mnie nikt nie pomyślał, a gdy turniej już się rozpoczął, przyszło mi zgłosić pierwsze zwycięstwo i w przerwie wyszedłem na korytarz, w nadziei na właściwe potraktowanie przez swego kompana, w nadziei, że i dla mnie ostoi się choć jedna butelczyna miejscowego trunku, to ze smutkiem ujrzałem, że Krzych właśnie kończył dopijanie ostatniego, darmowego piwa. Okazało się, że jego partia trwała zaledwie kilka minut i on, specjalista od obrony skandynawskiej, szybko sobie – jak powiedział – z żółtodziobem poradził. I czułem w sobie narastający gniew, że pan numer jeden, ważna figura (też nieźle grał w szachy) w świecie wojskowych tak mnie nieładnie załatwił, że musiałem obyć się smakiem, a Krzych, po wypiciu przydzielonej mu działki, jak na kawalerzystę przystało, śmiało i z impetem ruszył do boju, w nadziei na kolejny, darmowy żer.