Poezja Zygmunta Flisa
Pozazdrościć Zygmuntowi Flisowi jego poetyckiej strategii. Z dala od tronu, na peryferiach kultury, umie z godnością i taktem nieść poetycką żagiew. Tak, żeby nie obrazić minionego i być w zgodzie z dniem dzisiejszym. Gruntownie wykształcony humanista, absolwent wydziału filologii polskiej Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu nie gardzi tym, co w tradycji literackiej nazywa się rytmem i rymem. Co jest przejrzyste i zrozumiałe. To co smutne, radosne, godne pochwały i napiętnowania. Metafory Zygmunta Flisa nie wymagają słowników, czytelne są w swej urokliwości, wyraźne w przekazie. Pisze dla ludzi a nie dla krytyków ustalających hierarchie na poetyckim Parnasie. Chociaż właśnie znakomity krytyk Zbigniew Bieńkowski recenzując czwarty tomik Zygmunta Flisa Chodzenie po linie chyba najtrafniej określił charakter i rangę tej poezji:
Poezja Zygmunta Flisa jest zjawiskiem zdumiewającym temperaturą wyrażonych przeżyć. Nie ma w niej wierszy zimnych, wykalkulowanych estetycznie. Wszystkie są gorące. Każdy z tych wierszy iskrzy się jak krótkie spięcie między egzystencją a słowem poety. Obnażona w tych lirykach żarliwość wzruszenia wciąga mnie, mimo całego mojego zdystansowania krytycznego, w dialog. Bo ta poezja nie stosuje osłon, kotar, ekranów. Flis poeta nie dystansuje się od Flisa człowieka, nie usiłuje ukazać się w wyjątkowej skali ludzkiej czy w wysubtelnionym wymiarze sztuki. Poeta Flis jest jednym z nas żyjących w konkretnym czasie i w konkretnej rzeczywistości, jednym z tłumu współczesnych przeżywających powszedni dzień życia, urzędu, telewizora, autobusu, jednym z tłumu istniejących tak doraźnie, że nie istniejących wcale. I ten „ktoś”, ten „Quidam”, ten „każdy” szuka sensu istnienia, sensu marzenia, sensu ideału, sensu sztuki także. Sztuka ukazana w tych codziennych, powszednich proporcjach staje się czymś koniecznym, czymś równie niezbędnym jak powietrze, woda i ogień.
Wiersze Zygmunta Flisa nie są labiryntem. Zapraszają każdego, gwarantując mu bezpieczeństwo wędrówki. Gwarantując otwarte, pełne świeżego powietrza przestrzenie. Pomagają wędrować utrudzonym, wysłowić się małomównym, znaleźć bratnią duszę zaszczutym. I chociaż pogodne, dobrotliwe, czasem zadziwiają nas swoją ostrością. Są wówczas głosem osaczonego obywatela. Jego obroną.
Zygmunt Flis w swoich wierszach jest pedagogiem. Zdaje sobie doskonale sprawę z edukacyjnej roli poezji. Lęka się o czytelnika. Nie może go zniechęcać. I nie zniechęca. Taktownie i z wdziękiem zaprasza do lektury. Poeta, chcąc jak najpełniej wyrazić swój czas często odwołuje się do analogii kulturowych, mitów, do zjawisk wszechczasu. Ale Ikar, Antygona, szekspirowska Ofelia, Syzyf, judeochrześcijańska legenda raju są w jego wierszach tak bardzo nasycone treścią dzisiejszą, że ich działanie ma jakby odwrócony kierunek. Zestawiając upadek Ikara z samobójczym skokiem Piętaka, Flis odwraca sens mitologicznej analogii.
Bohaterem liryki Zygmunta Flisa jest czas teraźniejszy. Przeszłość i przyszłość nie są dla Flisa mitologią. Są tuż, tuż, za naszymi plecami i przed naszym wzrokiem. Stamtąd wyszliśmy i tam idziemy. A jesteśmy TUTAJ, w konkrecie rzeczy naszego teraźniejszego czasu. I ta właśnie postawa ustrzegła poetę od wszelkiej stylizacji. Jest to na tle poezji współczesnej wartość rzadka i ten walor bezpośredniości wyrażenia daje poezji Flisa rangę wysoką. Mamy wśród nas poetę, który słowu poezji daje wagę mowy potocznej.