chwilowo ciepłe projekcje połykam jak własne odzienie okrywające: głowę, klatkę i stopy.
przez wydech substancji zwanej technologia, pod
słońce, przez współistnienie, mogę tylko odtwarzać
mit połykania (formy jakie przybiera mózg grawitują dlań).
gdzie jeszcze jest wątpliwość i kto właśnie przemówił?
obroża na ziemi i wariant pokusy: chłód, rozsyp osad
i wydaj rozkaz – a nuż odciąć się uda od drżenia
dreszcz. żarówka wycieka przez gwint (płacze); amen
mnoży się w widoku – salve regina, salve. długo
kontemplowałem bezwład, we mnie skrzyżowały się,
pod ostrzałem rytmu przeskoki kontrastów, stukot
zegarów ze wspólnym żebrem. czy tło we mnie,
obfite w brodę, jest zaledwie odpadem z wahadła?
potrajam dziś metafory; to trójka jest wnętrzem tej
cyfry, która nie rejestruje obrazu. opad ów wdycham
i wybijam witryny. oto autoportret liczby, lecz
niewidoczne są płuca trójdzielnej maszyny.