Nowy Napis Co Tydzień #029 / czarne chmury nad plebanią
cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich
najmniejszych, mnieście uczynili.
mt 25, 40
I
i podałem piłkę panu na jednym z orlików, przy bandurskiego, niedaleko dworca łódź kaliska.
pan miał na imię staś. trwał dzień zakończenia roku, promocji do drugiej klasy podstawówki.
a na jego czerwonej koszulce widniała liczba siedem i fluorescencyjny napis arkadiusz milik.
i strzelił ów staś jakby panu bogu w okno, jeśli pan mieszka na trzecim piętrze łódzkiego M2.
aż wyprostowały mu się ścieżki, szczęśliwa sznurówka, z którą nie bał się nikogo, rozwiązała.
oj, synu, – pomyślałem – poznasz, co to inferno. padniesz trupem w sadzie wśród kradzionych
jabłek. wiedz bowiem, że po tamtej stronie tunelu, tam, skąd światło, bojaźń boża jest w cenie.
II
któregoś dniapan zapukał do mnie i zapytał: możesz mi pomóc? mam problem z samochodem.
panmiał na imię janusz, był sąsiadem spod trzynastki i miał starego, złotego poloneza trucka,
albowiem pan cenił polską myśl techniczną, był brodaty, był wąsaty, był żonaty od pół wieku.
i czyściłem gaźnik pana, upaprany smarem, aż nastąpił zapłon. a wtedy rozległ się wielki huk
i pan ruszył z rykiem godnym wersetów apokalipsy do lidla, aby rozmnożyć chleb na kolację.
III
spotkałem pana na dworcu, był niewidomą kobietą. wiadomo, że słowa gender oraz genezaret
podobnie brzmią. i skorzystałem z informacji wyłowionych z sieci. pan/i poczeka – rzekłem –
- musimy iść na stanowisko zero. teraz wezmę pan/ią za rękę. uwaga! zarazwysoki krawężnik!
prowadziłem ociemniałego pana/ią przez pasy tą doliną łez, tym grząskim padołem cierpienia,
albowiem jechał pan/i na niedzielny obiad do matki, autobusem spółki pks częstochowa s.a.
IV
pan siedzi od wielu lat na tym samym opuszczonym skwerze. gdy byłem sam w psychiatryku,
przyszedł mnie odwiedzić. miał postać starca, był brudny i plótł mi do ucha niesmaczne żarty.
nieraz odejmowałem sobie od ust papierosa, by dać mu spróbować. w naszym bożym świecie,
wartość człowieka mierzy się tym, jaki rozsiewa wokół zapach, jak często korzysta z łazienki.
panie, jeżeli wyciągniesz rękę, nie odrzucę jej, mimo że obskoczą mnie wszystkie twoje wszy.
wybacz, że opowiadam ci głodne kawałki. z nas dwóch, tylko dla mnie to jest dobra metafora.
V
wczoraj pan zadzwonił do mnie. miał serce gołąbka ze złamanym skrzydłem: mój gołąbeczku,
nie przejmuj się zimą.przeniosę cię na rękach do ciepłego miejsca, rozgrzejemy się bimbrem,
pomilczymy. wiesz, że jestem, nawet gdy mnie nie ma, i będę ciągle, nim zdążysz się odwrócić.
wiesz, że cały czas wierzyłem w moc słowa. od dziś zostawiam za sobą szpitale, puste dworce,
zapijaczone mordy poetów najnowszych.mój gołąbeczku, poznasz mnie po głosie toma waitsa
lub zapachu ruskich papierosów.bywają takie dni, gdy mogę umrzeć, ale wcale tego nie chcę.