W mieście W, poranek
Ona wstaje i zwinnie wciąga majtki,
słyszysz plaśnięcie gumki w nagie biodro?
Szum krwi, która ruszyła jak połyskliwa
ciecz aut w otwartej żyle mostu?
Znów napiera to miasto światłem
ospałym po nocy jakby się wykluwało
resztką sił z nagrzanego parką łóżka
albo z sierści psa, którą o świcie pogłaskały
czułe palce kelnerki pubu „Orfeusz”.
Ile drzwi w tej godzinie domyka się
na zawsze, ilu ludzi odwraca plecami
wzgardziwszy porankiem, ile bram otwiera
na przestrzał, na porywisty przeciąg.
W południe wtargnie tutaj gong słońca
i pokój zalśni jak staw, a co się wyśniło
to ocknie i pobłądzi pijane w poszukiwaniu
swojego obrysu, widzialnego zawiasu.
Wróbelek na balkonie wpada w cień
zmarnowanej snem sąsiadki i znika głębiej.
W jakim ciele to lśnienie, w jakim ubywanie?
Słyszysz plaśnięcie gumki, szum krwi, ty
wpatrzony w połysk mostu nad rzeką?
2017