Odnajdź baśń w realności
Tymoteusz Milas: 22 lutego 2020 roku w Teatrze Pinokio w Łodzi odbyła się prapremiera spektaklu Ander-Sen w reżyserii Tomasza Kaczorowskiego. Jakie są pani pierwsze wrażenia po obejrzeniu Ander-Snu?
Bogusława Sochańska: Mieszane. Niewątpliwie ważną cechą tej inscenizacji jest poetyckość. Ale od razu rzuca mi sięw oczy to, co jest bardzo charakterystyczne dla polskiej recepcji Andersena. Mrok, w jakim zanurzony jest spektakl,i kostiumy sugerują ciężką, egzystencjalną interpretację, która, jeśli chodzi o twórczość pisarza, jest u nas dość charakterystyczna. Jeśli natomiast treści przekazane w spektaklu nie zawierają promyka szczęścia, nadziei i radości,a forma humoru, to jest to nie tyle prawdziwy Andersen, ile jego interpretacja.
To ja dopowiem. Tekst Ander-Sen Bronisława Maja powstał na podstawie baśni w przekładzie Stefanii Beylin (jest to tak zwany przekład iwaszkiewiczowski). Sednem czy też ideą tego spektaklu jest miłość. Główną bohaterką jest Czarownica, która na podstawie obserwacji zachowań innych bohaterów, ich dążeń uczy się emocji i wnioskuje, że główną wartością w ludzkim życiu jest miłość.
To dobrze, to znaczy, że spektakl jest w zgodzie z duchem Andersena, mimo że przekład, na którym go oparto, nie jest(śmiech).
Jak pani odbiera tytuł Ander-Sen? Sugeruje on budowę spektaklu. Czy jako tłumaczka uważa pani, że baśnie Andersena są zanurzone w śnie, w fantastyce, czy taka interpretacja teatralna jest słuszna?
Bardzo mi się podoba ten tytuł. To jest na pewno pomysł bardzo ciekawy, intrygujący, przyciągający uwagę. Natomiast jeśli miałabym ocenić go w kontekście samej istoty utworów Andersena, to wskazuje on na interpretację jednegoz aspektów całego dzieła – mówimy o baśniach jako o całości. Baśniowość jest bardzo ważnym elementem u Andersena,w niej kryje się poezja i filozoficzna myśl, ale baśniowości towarzyszą zazwyczaj realia. Oczywiście nie dotyczy to takich utworów, jak na przykład Krzesiwo, które powstały z inspiracji ludowych. Andersen napisał tylko jedenaście baśni inspirowanych baśniami ludowymi. One są rzeczywiście oderwane od realności, jak to baśnie ludowe. Pisarz odchodził jednak od tego schematu. Wszystkie jego autorskie baśnie i opowieści, czyli przytłaczająca większość (sto czterdzieści kilka), są osadzone w rzeczywistości i jednym z elementów ich przesłania jest: odnajdź poezję w real-noś-ci. Nie uciekajw sen, tylko odnajdź poezję w realności, w prawdziwych ludziach, prawdziwych wydarzeniach i prawdziwych miejscach – tam kryje się poezja, tam jej szukaj. Więc jeśli założeniem spektaklu było opowiedzieć, że świat baśni Andersena to wyśniona rzeczywistość, zgłosiłabym zastrzeżenie do tytułu. Mimo to uważam, że jest on dopuszczalny, bo każdy ma prawo do interpretowania utworu literackiego. Natomiast fakty są takie, że twórczość Andersena jest oparta na dwóch filarach: baśniowości i realizmu. Baśniowość i realizm przeplatają się u niego. W Królowej Śniegu Gerda znajduje Kaja na polach Finnmarku, to geograficznie określona przestrzeń.
A na przykład jaskółka w Calineczce wraca do Danii, co potwierdza osadzenie w rzeczywistości, w realnym państwie.
Właśnie. I jedną z wielu przyczyn, dla których Andersen tak, a nie inaczej wymyślał i konstruował te utwory było właśnie to, żeby odnosić się do pewnych zjawisk rzeczywistości, która go otaczała. Wspomniał pan Calineczkę. Tam mamy postaci, które reprezentują określone postawy. Calineczka i jaskółka to zdecydowanie poetyckie natury. Zaś mysz i kret są aż do bólu pragmatykami, i Andersen ocenia je negatywnie. Mysz jest wprawdzie miła, sympatyczna wobec Calineczki, ale de facto, działając w dobrej wierze, zagraża jej prawdziwej istocie. Skądinąd dobre intencje wyrastają z jej mieszczańskiego rodowodu, światopoglądu i sposobu widzenia rzeczywistości. To samo dotyczy kreta: interesuje go tylko bezpieczeństwo materialne, nie ma nawet śladu wrażliwości na przyrodę, emocje, piękno. Andersen mówi do swoich współczesnych: wy jesteście tacy jak mysz i kret! A powinniście postrzegać świat tak jak Calineczka i jaskółka. Ironizuje wręcz na temat myszy i kreta, co słychać w ich wypowiedziach. Nie wybrzmiewa to jednak w przekładzie „iwaszkiewiczowskim”, gdzie ironii i humoru Andersena często po prostu nie ma. Pisarz odnosił się więc do rzeczywistości na różne sposoby. A dlaczego postanowił wykorzystać ludową baśń o przebojowym żołnierzu – czy tylko dla afirmacji życia? Otóż moim zdaniem przede wszystkim dlatego, że żołnierz burzy autorytety. Andersen uznawał hierarchiczność struktury społecznej, ale miał ogromną potrzebę podważania autorytetów, co jest do wytropieniaw większości baśni i opowieści. Często pojawiają się w nich krytyczno-ironiczne, czasem nawet satyryczne, przedstawienia postaci, które uosabiają pewne postawy o charakterze autorytarnym. Często jest to profesor, krytyk literacki, bogaty kupiec, arystokrata, władca. Andersen ukazuje ich wady, postawę wiedzących lepiej od innych. Ale wbrew temu, co się czasem o nim pisze, Andersen nie jest moralistą. On patrzy na świat wokół siebie z empatiąi czułością. I tylko czasem go ponosi, gdy denerwuje go recenzent lub jakiś profesor niepotrzebnie się wymądrza. Najbardziej jednak irytuje go to, że wszyscy inni schylają przed profesorem głowę. Znamy to zresztą i dziś. Zaskakujące,a nawet szokujące wypowiedzi różnych profesorów kupują naiwni ludzie i mówią: „to przecież profesor, chyba wie, co mówi!” (śmiech). Wracając więc do punktu wyjścia, Andersen, tak czy inaczej, nawiązuje do realiów cały czas.
Przedstawienie Ander-Sen scala pięć baśni: Krzesiwo, Dzielny ołowiany żołnierz, Calineczka, Mała Syrena, Królowa Śniegu. Co pani zdaniem może łączyć te baśnie? Czy jest jakiś element wspólny, motyw przewodni charakterystyczny dla nich?
We wszystkich jest bardzo charakterystyczny i często występujący u Andersena motyw przemiany. I motyw podróży.W Krzesiwie, Królowej Śniegu, Calineczce pokonywanie przestrzeni łączy się z pokonywaniem siebie, rozwojem osobowości, a więc wewnętrzną przemianą. Mała syrenka także odbywa podróż ze swego podwodnego domu do świata ludzi i podlega nieprawdopodobnej przemianie najpierw w człowieka, a potem w istotę duchową. A przemiana cynowego żołnierzyka – u Andersena i w moim przekładzie jest on cynowy, nie ołowiany – jest ostateczna, bo w końcu ogień przetapia ołów w serce. Ogień miłości! (śmiech)
Jedyne, co z niego pozostaje, to serduszko.
No właśnie, więc jednak uczucie pozostaje. Bohaterowie Andersena zawsze w jakiejś formie pozostają, mimo że przemijają. Mała syrenka pozostaje jako chrześcijańska dusza, tego pragnęła i to uzyskała.
A jeśli chodzi o samą konwencję spektaklu. Częściowo Ander-Sen jest musicalem, ma dużo elementów śpiewanych. Czy pani zdaniem taka forma porozumiewania się bohaterów, poprzez śpiew, jest dozwolona w interpretacji, i co ważniejsze, czy to mogłoby się spodobać Andersenowi?
Ja wprawdzie wolę samą muzykę, bez tekstu. Wydaje mi się, że ona może więcej powiedzieć, bo daje duże pole do interpretacji. Pozwala emocjom dialogować. Ale w przypadku spektaklu dla dzieci jest to praktyka dość często stosowana, zwłaszcza w polskim teatrze. Ja mam ambiwalentny stosunek do tej formy przekazu w teatrze. Może nie jestem odpowiednią osobą, żeby się wypowiadać, bo mam dość bałwochwalczy stosunek do tekstów Andersena i w ogóle do wielkiej literatury. Współczesny teatr przerabia teksty klasyczne albo pisze się na ich kanwie nowe teksty. Chociaż wydaje mi się, że w tym spektaklu dochowano wierności oryginałowi, przynajmniej w anegdocie, jaka jest opowiadanaw tych tekstach.
Przy tej okazji przypomina mi się inny spektakl, Opowieść zimowa, zrealizowany przed kilku laty w Teatrze Polskimw Bydgoszczy. Wymyśliła go i wyreżyserowała Iga Gańczarczyk. Skompilowała trzy baśnie: Królową Śniegu, Choinkęi Śniegowego bałwana. I był to spektakl bardzo muzyczny, pełen ruchu, niezwykle plastyczny, z przepiękną, designerską scenografią, zarazem oszczędną i z wielkim rozmachem artystycznym. W tym spektaklu również śpiewano. Był onw całości oparty na tekście Andersena, bez przeróbek, jedynie ze skrótami. Fenomen twórczości Andersena polega na tym, że w jakiś magiczny sposób pisał on tekst wcale nie dla dziecka – leksykalnie, składniowo i stylistycznie jest on odpowiedni dla dorosłego – ale dziecko bezbłędnie go odbiera. Pisarz odniósł jednak sukces jako autor literatury dziecięcej. Tymczasem jego baśnie to nie żadne „bajdu-bajdu”. Napisane są bogatym, pełnym różnych środków stylistycznych językiem. W Polsce panuje mit, że baśnie Andersena to proste teksty. Bo tak napisał Jarosław Iwaszkiewicz: „zdanie ułożone tak po codziennemu, tak jak wyrażają swe uczucia… dzieci”. Owszem, prostym, naturalnym językiem napisane są dialogi. Tylko że akurat tego w przekładzie „iwaszkiewiczowskim” nie widać; dialogi dzieci i ludzi prostych są dalekie od Andersenowskiego oryginału, brak im prawdy psychologicznej postaci, brak spójności i dynamizmu, nie mówiąc o humorze. Narracja Andersena jest pełna różnych środków stylistycznych, Dzikie łabędzie to czysta poezja, Głupi Jaś to fajerwerk, feeria krótkich, pełnych ironii i humoru zdań. W różnych baśniach stylizuje on narrację, mniej lub bardziej, na narrację języka mówionego, stwarza pozory języka mówionego, między innymi za pomocą wyrażeń onomatopeicznych, jak „hop”, „bęc”, „bum”…
Są też takie zwroty: „a teraz Wam opowiem…”
Właśnie, tego typu zwroty często zaczynają i kończą opowieść, one również mają sugerować opowieść ustną. Podsumowując, język w baśniach Andersena jest bardzo złożony, bogaty artystycznie. Ale gdy dziecko czyta ten tekst, to tak jakby miało jakiś filtr przed oczami i nie widzi tego, co jest dla niego niezrozumiałe, trudne, abstrakcyjne. Dziecko czyta tylko samą anegdotę. I o dziwo ten, moim zdaniem bardzo trudny, tekst jest dla niego zrozumiały w warstwie, która jest dla niego przeznaczona.
A gdybyśmy mieli ustalić kategorię wiekową dla widza spektaklu Ander-Sen, to czy pani zdaniem byłoby to 7–10 lat wzwyż?
Sądzę, że ta granica 7+ jest słusznie przyjęta, myślę, że ze względu na styl inscenizacji, tak jak ona się przedstawia na nagraniu, młodsze dzieci mogłyby się bać. Natomiast wyobrażam sobie, że odbiorcą może też być widz dorosły. Tak jak to jest z samym tekstem. Baśnie Andersena kierowane są do podwójnego adresata. Mają warstwę filozoficznąi społeczno-krytyczną (dla dorosłego) oraz anegdotyczną (dla dziecka).
A jak pani uważa, czy w postaciach z baśni można znaleźć odbicie Andersena? Czy można odnaleźć jakąś cząstkę autora, jego historię w baśniach?
Zdecydowanie. Wprawdzie powstawały różne nadinterpretacje lub błędne interpretacje, ale generalnie tak. Myślę zresztą, że każdy utwór literacki nosi jakiś rys biograficzny autora, przekazuje jego sposób widzenia wynikający z osobistego doświadczenia, inaczej mogłyby go napisać maszyny. Nie da się oderwać całego złożonego obrazu psychologicznego autora od dzieła, które stworzył. Alter ego Andersena można znaleźć w niektórych jego bohaterach, na przykładw brzydkim kaczątku. Wielu innych wyraża jego poglądy albo powtarza epizody z życia. Natomiast jeśli chodzi o zbyt daleko idące interpretacje, to dobrym przykładem jest literatura dotycząca Małej syrenki. W czasach, gdy uczyłam historii literatury duńskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, w duńskich badaniach literackich panował marksizm. I krytykowano Andersena za rzekomą zdradę klasy społecznej, z której pochodził, i udawanie, że jest kimś innym, niż był w istocie. Bo „szastał się po dworach królewskich, a przecież był synem ubogiego szewca”. Po pierwsze to głupi zarzut, a po drugie Andersen, owszem, czytywał swoje baśnie królom, ale również stajennym, kucharkomi robotnikom. To badacze już przemilczali, bo nie pasowało do tezy. I tak bywa w badaniach literackich. W ostatnich latach nastąpiła moda na pisanie o tym, że Andersen był homoseksualny. Gdyby był, to w porządku – ale nie był. Wystarczy uważnie przeczytać jego dzienniki, żeby zobaczyć, jak reagował na kobiety, które spotykał. To były zapiski nieprzeznaczone do druku, więc szczegółów nie ujawniał, ale można śledzić stan jego duszy i ciała w takich sytuacjach. Trzeba też przeczytać wszystko, co napisał, dostrzec uwarunkowania psychiczne i społeczne, w jakich funkcjonował. Na to piszący, oczywiście, nie zawsze mają czas, bo to wymaga lat. Ukazała się nawet książka duńskiego literaturoznawcy, dowodząca homoseksualizmu Andersena. Uchwyciło się jej wielu dziennikarzy. Koronne argumenty w różnych tekstach to głównie to, że nigdy się nie ożenił i że pisał w listach do przyjaciół mężczyzn, że ich kocha, że za nimi tęskni i tak dalej. Tymczasem taka forma korespondencji była w tamtych czasach normą kulturową! Tak jak to, że pozując do zdjęć, przyjaciele często trzymali się za ręce! A homoseksualizm był karany więzieniem i totalnym społecznym linczem, marginalizacją, więc nikt w XIX wieku i jeszcze długo potem świadomie nie podjąłby się ryzyka ujawnienia swojego homoseksualizmu!
Tak odnosił się do innych w listach, dając tym samym wyrazy uznania osobie, i taka była norma grzecznościowa. Ale trochę zmieniliśmy temat, bo pytałem o bohaterów i o to, czy stanowili odbicie Andersena. Z tego, co zrozumiałem Mała syrenka była odczytywana genderowo?
Tak, dowodzono, że syrenka zgadza się na odcięcie języka, bo rzekomo w ten sposób Andersen sygnalizuje, że nie może mówić o swoim homoseksualizmie. I że dlatego syrenka tylko tańcem wyraża swoją miłość. Dla mnie jest to śmieszne, bo trzeba poczytać dzienniki Andersena i dzienniki innych jemu współczesnych, trzeba poczytać kilkadziesiąt tomów jego korespondencji i znać literaturę jego czasów, żeby się zorientować, jak pozycja społeczna determinowała życie prywatne, jaka była sytuacja materialna młodego, niezależnego pisarza, jaka była psychika i jakie miał potrzeby Andersen. Wtedy można zrozumieć, dlaczego był sam i nigdy się nie ożenił. No i trzeba też trochę pomyśleć! Bo co to za twierdzenie, że skoro się nie ożenił, to znaczy, że był homoseksualny! (śmiech) Tak samo mądre jak powtarzany przez wielu pogląd, żez tego samego powodu był nieszczęśliwy i samotny! Tyle głupstw napisano o Andersenie! Jackie Wullschlager, autorka jednej z wielu biografii pisarza, stwierdziła po pobieżnych oględzinach, że był biseksualny. Tego nikt nie może oczywiście wykluczyć, bo nie ma dowodu, że nie był, ale nie ma też żadnego dowodu, że był! A używając argumentacji autorki, o biseksualizm musiałoby się podejrzewać każdego, kto interesuje się siostrą swojego przyjaciela – bo musiałoby to oznaczać, że w rzeczywistości kocha się w przyjacielu, a siostra jest tylko przykrywką!
A jaki był stosunek Andersena do teatru? Czy pisał on dla czytelnika, czy z myślą, aby potem te baśnie adaptować na scenę?
Teatr pełnił w jego życiu bardzo ważną rolę. Był w teatrze niemal codziennie. W sezonie, kiedy wracał do Kopenhagi, lub podczas rozlicznych podróży zagranicznych, nie było mowy, żeby nie obejrzał granego właśnie spektaklu. I dotyczyło to również opery. Można by powiedzieć, że Hans Christian Andersen był człowiekiem samotnym i teatr wypełniał mu godziny wieczorne, ale prawda była taka, że najczęściej biegł do teatru, a potem na proszone kolacje. W tamtych czasach dowolnie wchodziło się i wychodziło ze spektaklu, często więc po kilka razy oglądał różne fragmenty tego samego przedstawienia. Starałam się zamieścić w moim wyborze z dzienników najciekawsze jego wrażenia ze spektakli oglądanych w Rzymie, Paryżu, Berlinie, Neapolu, Madrycie, Londynie, Wiedniu, Dreźnie, Pradze, gdziekolwiek był. Jego własne utwory sceniczne nie przetrwały próby czasu, ale w baśniach niewątpliwie kryje się sceniczny duch, łatwo je adaptować na scenę. Jednak z całą pewnością nie myślał, że będą adaptowane na scenę teatrów dla dzieci. Był zresztą zdumiony faktem, że za pierwszych odbiorców jego twórczości baśniowej uważano pod koniec jego życia dzieci. Pierwszych sześć tomików zatytułował Baśnie opowiedziane dzieciom i sam narobił sobie kłopotu, zasugerował odbiorcę, choć zależało mu również, a nawet przede wszystkim, na odbiorcy dorosłym. Dopiero gdy się zorientował, że grozi mu zaszufladkowanie, wyrzucił z tytułów słowa „opowiedziane dzieciom” i odtąd były to: Baśnie, Nowe baśnie, Opowieściczy Baśnie i opowieści. Adresował swoje utwory najczęściej do tych dwóch grup równocześnie: do dorosłych i do dzieci,a czasem tylko do dorosłych. Przesłanie adresowane do dorosłego brzmi: odkryj w sobie dziecko, czyste, niewinne, autentyczne, naturalne, dobre z natury. Troszczysz się o karierę, pozycję społeczną, żyjesz w fałszu, w konwencjach. Bądź znów jak to dziecko, a wtedy będziesz szczęśliwy!
Zauważyłem, czytając Baśnie Andersena w pani przekładzie, że życie bohaterów nie kończy się na śmierci, jest coś po życiu doczesnym. Jest w tych opowieściach wyraźna sugestia, że nawet jeśli umieramy, jesteśmy niespełnieni, na przykład w miłości, Tutaj, to zaznamy szczęścia Tam. Czy poprzedni tłumacze baśni Andersena na język polski unikali takich akcentów duchowych, boskich, czy podkreślali to „dążenie do metafizyki”?
W dawnych przekładach jest wiele manipulacji, dostosowywania tekstu Andersena do dziecięcego odbiorcy, ale wydaje mi się, że w tym przypadku nie tyle manipulowano tym aspektem jego przesłania, ile nie wydobywano go, może go nie zauważano. A to jest jego drugie ważne przesłanie, stricte filozoficzne. Na początku uważałam je za przesłanie chrześcijańskie, ale coraz bardziej myślę, że Andersen wykracza poza chrześcijaństwo. Niewątpliwie uważał się za chrześcijanina, ale jak na swoje czasy był chrześcijaninem bardzo nietypowym. W luteranizmie, jak w katolicyzmie, na pierwszym planie jest Chrystus, Bóg jest jakby w jego cieniu. Andersen wprawdzie nigdzie tego wprost nie formułuje, ale podejrzewam, że to mu przeszkadzało, mam podobne doświadczenie. Chrystusa w baśniach i dziennikach Andersena prawie nie ma, za to bardzo obecny jest Bóg Ojciec. Pisarz wyraźnie był w opozycji do kościoła luterańskiego, podobnie jak Kierkegaard, nie lubił ani „naczelnego” teologa swoich czasów, biskupa Martensena, ani słynnego, popularnego pastora Grundtviga. Był wobec nich krytyczny, nie lubił żadnej ortodoksji, nie akceptował wypowiadania się w imieniu Boga. Kierował się nie tyle nauką kościoła, ile własną intuicją. A był bardzo religijny na swój niekonwencjonalny sposób.W jego utworach wszystko, co nas otacza, jest uduchowione. To jest zresztą typowe dla romantycznej wizji świata,a pamiętajmy, że Andersen był dzieckiem epoki romantyzmu! Bóg jest u niego miłością, nie ma nakazów i zakazów religijnych, są oczywiście nakazy etyczne, one wyrastają z chrześcijaństwa, ale nie ma piekła, Bóg nie jest karzący. I teraz kwestia śmierci. U Andersena śmierć jest transformacją, przejściem z życia Tutaj do życia Tam, wyjściem na spotkaniez Bogiem. Pisarz wiecznie ją tym pięknym chrześcijańskim przesłaniem obłaskawiał. Tłumacze i interpretatorzy raczej tego nie dostrzegali, może dlatego, że dla niektórych było to coś oczywistego. Natomiast w okresie komunizmu podejrzewam, że nawet jeśli ktoś dogrzebał się do tych znaczeń, to ich nie wydobywał, bo nie był to temat bezpiecznyi na pewno baśnie nie mogłyby się ukazywać co rok czy dwa w stutysięcznych nakładach – a tak było! Bardziej podkreślano elementy społeczne. Jarosław Iwaszkiewicz i Anna Milska, autorka przedmowy do wydania „szancerowskiego”, zwracali uwagę na ubogich, sponiewieranych przez stosunki społeczne bohaterów Andersena.I rzeczywiście tak było. Andersen był empatyczny i dawał życie takim postaciom z ludu. Tylko że nie z intencją, o jaką go podejrzewali marksistowscy interpretatorzy. Nie robił tego po to, aby krytykować ówczesny porządek świata, bo nie miał takiej świadomości, był w pewnym stopniu fatalistą, uważał, że świat jest, jaki jest, bo taki musi być, bo Bóg tak chce.
I ostatnie pytanie, czy Andersen był bardziej spełnionym człowiekiem, czy spełnionym pisarzem?
Absolutnie był spełnionym pisarzem. Człowiekiem spełnionym w tradycyjnym rozumieniu nie był. Dlatego, że nie dany był mu związek z drugą osobą, co jest istotnym elementem ludzkiego doświadczenia. I za miłością tęsknił zawsze. To można przeczytać w dziennikach, gdy odnotowując śluby znajomych czy ich dzieci pisze: och, jak dobrze byłoby mieć taką młodą żonkę, och, jak dobrze byłoby żyć w takim gniazdku, jak ci nowożeńcy. Ale z drugiej strony pisze teżw dziennikach, że gdyby się ożenił, to byłoby to nieszczęście. Moim zdaniem nie nadawał się do małżeństwa, kochał swoją wolność, wieczne podróże i brak trosk o utrzymanie rodziny. To by go zabiło jako pisarza! Musiałby poza tym mieć osobę całkowicie sobie podporządkowaną, bo najważniejszą w jego życiu sprawą była twórczość. Walczę z twierdzeniem, jakoby Andersen był nieszczęśliwy. Absolutnie nie! Odniósł gigantyczny, niewyobrażalny sukces dla człowieka jego pochodzenia. W dziennikach pod koniec każdego roku i w dzień swoich urodzin dziękuje za to Bogu. Przez całe życie nie mógł do końca uwierzyć w to, co mu się przydarzyło. Wielokrotnie i na serio pisał: „moje życie to baśń”. Zwłaszczaw drugiej połowie życia był ceniony, rozchwytywany, szanowany, uwielbiany, wprost na rękach go noszono. I wcale nie był samotny w sensie społecznym. Był samotny w sensie intymnym, ale nie społecznym. Praktycznie codziennie był zapraszany na obiady czy kolacje, czasem martwił się, komu odmówić, bo przyszły dwa zaproszenia. Oczywiście bywał nieszczęśliwy, tak jak każdy człowiek. Życie jest jak patchwork, nie jest jednowymiarowe lub liniowe, jak niektórzy chcą. Miałam ciotkę, która nigdy nie była mężatką, nie miała dzieci, a jednak była radosna i szczęśliwa.
Może ceniła wolność?
Tak, wolność to wielka wartość, niektórzy potrafią to sobie cenić. Andersen jako pisarz był niewątpliwie spełniony. Choć czasem irytowało go to, że bywa odbierany jako autor książek dla dzieci. Jest notatka w dziennikach o tym, jak zobaczył projekt swojego pomnika, na którym widać go w otoczeniu gromadki dzieci – powiedział rzeźbiarzowi, że kategorycznie się na to nie zgadza! Pod koniec życia musiał pogodzić się z tym, że w świecie znany jest przede wszystkim jako autor baśni, to w końcu one przyniosły mu międzynarodową sławę i wysoką pozycję. Nadal jednak pisał przede wszystkimz myślą o czytelniku dorosłym. Pracuję nad serią „Andersen dla dorosłych”, która ukazuje się w małym wydawnictwie DRIADA, chcę pokazać jego pozostałą, niebaśniową twórczość. A że jego baśnie trafiają do dzieci, to tylko dobrze.
Warszawa, 5 marca 2020 roku.
ANDER-SEN, koncepcja: Łukasz Bzura, autor tekstu: Bronisław Maj, reżyseria: Tomasz Kaczorowski, Teatr Pinokio w Łodzi, prapremiera: 22.02.2020.
H.Ch. Andersen, Baśnie, tłumaczyła B. Sochańska, Media Rodzina, Poznań 2005.