Anglia
1.
zza ciemnej plamy morza widać pierwsze światła
zarysy samochodów i szyld McDonalda
samolot dotknął ziemi (żyjemy!) i wkrótce
sunę senną taksówką przez krainę luster
kierowca siedzi z prawej – to jest prawie pewne
ale po której stronie bije moje serce
język plącze się w ustach lepiąc coś na kształt:
I haven’t got a clue – good evening – inside out
całą noc śniłem o tym że śpię na ulicy
a kiedy w końcu wstałem poszedłem pod prysznic
i spłukiwałem z siebie wczorajsze obawy
dzień rozpoczął się tostem i łykiem herbaty
potem droga do szkoły w deszczu – jak to w Anglii
i pierwsza ważna lekcja: że słowa good morning
nie mówi się lecz śpiewa na specjalną nutę
lekcja druga: że Anglia miewa kolor rudy
bladoczerwone domy porośnięte bluszczem
lis który przebiegł drogę wieczornej taksówce
włosy tutejszych kobiet kwiaty grudki ziemi
i liście – oczywiście – z powodu jesieni
w pudełkach po herbacie to wszystko się mieści
nad miastem wisi smutek dziewiętnastowieczny
wieczorem ktoś nieznany zapala latarnie
powtórz sobie tę lekcję nim zaśniesz naprawdę
2.
zanim Bóg nas rozproszył zanim wieża Babel
runęła zanim słowa zmieniły się w lament
byliśmy jednym głosem jednobrzmiącą pieśnią
chcieliśmy sięgnąć nieba stworzyć wzór na wieczność
teraz niebo jest dalej – na odległość myśli
na wyciągnięcie serca w zasięgu modlitwy
i gdy patrzę na twarze ze wszystkich stron świata
wiem że niebo jest – tylko trzeba je poskładać
God bless you – mówi do mnie przyjaciel z Omanu
kiedy wychodzę z domu na mszę dla Polaków
trzy kilometry w deszczu ale cel jest szczytny:
świętowanie niedzieli w języku ojczystym
szybkim krokiem przemierzam angielskie ulice
by usłyszeć te głosy zlęknione i ciche
owce beczą a pasterz zamiast słów otuchy
mnoży skargi zraniony decyzją biskupa
nie chce mszy dla Polaków tutejszy hierarcha
kolejna wieża Babel na Ziemi wyrasta
a przecież tuż za rogiem obok siebie żyją
Tajlandia Anglia Oman Polska i Brazylia
do szkoły chodzę razem z gromadką Arabów
i miesza się angielski z językiem Koranu
we have the same God – mówi omański przyjaciel
i to jest nasza wieża to nasz Antybabel
3.
Londyńskie Oko patrzy – stoimy wysoko
na obrzeżu źrenicy Londyńskiego Oka
Londyńskie Oko widzi Big Ben i Parlament
jesteśmy solą w Oku – Oko nas wydala
wpływamy na ludzkiego przestwór oceanu
i żeglujemy z tłumem niesieni na fali
a jeśli droga wyda nam się zbyt daleka
damy się porwać nurtom londyńskiego metra
deszcz uderza po twarzach wiatr podnosi fale
lecz nas to nie przeraża – dryfujemy dalej
przez kościoły pałace muzea galerie
aż do tego obrazu – Noli me tangere
właśnie tu trzeba stanąć choć Pan mówi cicho:
nie zatrzymuj mnie Mario teraz nie zatrzymuj
wśród odsłoniętych piersi i scen z życia świętych
obraz który tnie serce mieczem obosiecznym
czemu nie Michał Anioł czemu nie da Vinci
autoportret Rembrandta albo Słoneczniki
tylko właśnie ta scena w której miłość ziemska
musi w proch się obrócić by odzyskać wieczność
Londyńskie Oko patrzy – jestem okiem w Oku
przeglądam się w obrazie i czuję niepokój
bo Oko rośnie we mnie i pyta mnie w gniewie:
czemu chciałbyś tę miłość zatrzymać dla siebie
4.
tęsknota to jest zimno które cię dopada
kiedy przestrzeń dokoła zdaje się otwarta
ale wszystko co twoje kuli się do wnętrza
i stajesz się jak kamień sterczący na wietrze
jak jeden z tych kamieni które ktoś ułożył
w dziwny krąg zwany Stonehenge – autobus piętrowy
wiózł nas do tego miejsca nie wiadomo po co
teraz chodzimy wkoło i pstrykamy foty
kalendarz to czy cmentarz zegar czy domino
starożytna katedra zabawka olbrzymów
zimno jest między nami wicher smaga twarze
i powraca pytanie: kto nas tu postawił
auta pędzą w oddali i pasą się owce
oddzielone od ludzi elektrycznym płotem
a w samym środku świata kruki i kamienie
jak znaki zapytania w obcym alfabecie
5.
barbarzyńca w ogrodzie średniowiecznych katedr
z przewodnikiem pod pachą aparatem w dłoni
jak Japończyk któremu ważne i nieważne
zlewa się w jeden album podróżnej historii
ale kiedy przez witraż prześlizgnie się promień
albo kiedy śpiew chóru wypełni świątynię
możesz stać się kamieniem wpadającym w wodę –
living stone znika w tłumie i zmienia się w rybę
gotyk odbity w wodzie katedra w katedrze
tunel – a jego końcem jest niebieskie światło
i człowiek taki mały pod osłoną sklepień
wycelowanych w niebo które właśnie spadło
inskrypcja na fontannie: będziesz szedł przez wodę
lecz nie utoniesz – bliska jakby po imieniu
ktoś nagle mnie zawołał i wysyłał w drogę
więc mówiąc: oto jestem wchodzę do tej rzeki
6.
smak tego popołudnia chwilę przed odlotem
spacer gwarnym deptakiem wizyta w księgarni
gdzie kupiłem Poezje zebrane Eliota
żeby Ziemię jałową czytać w oryginale
smak ostatniego tosta w barze naprzeciwko
trzy ulubione słowa: bacon cheese tomato
i hasło zawieszone wysoko nad wyjściem
brzmiące jak pożegnanie: thank you for your custom
pamiątka od Khalida – zdanie I will miss you
napisane odręcznie na kartce notesu
(od dziś kiedy usłyszę trudne słowo islam
będę myślał o Tobie drogi Przyjacielu)
to miał być szybki odlot tak by nikt nie pytał
więc czemu pani Collins nastawiła płytę
po co to patetyczne time to say goodbye
skoro we mnie gra jeszcze I still haven’t found
miało być po angielsku ale łzy do oczu
napłynęły zbyt łatwo – tak jak w kiepskich filmach
trzeba napisać nowy scenariusz powrotu
albo od razu przenieść akcję na lotnisko
patrz jak w zwolnionym tempie biegniemy do siebie
jak świat się rozstępuje robiąc dla nas miejsce –
tak było w scenariuszu ale rzeczywistość
dopisała zmęczenie i ciężką walizkę
a jednak u wylotu korytarza luster
zobaczyłem z daleka Twój kochany uśmiech
czekałaś na mnie w porcie – tak dobrze jest wracać
kiedy pierwszym obrazem po tej stronie świata
jesteś Ty – nic nie trzeba – tylko przylgnąć mocniej
rozdzielone połówki na nowo połączyć
i że Cię nie opuszczę – słyszysz? – aż do śmierci
powiesz mi? ja Ci powiem. jeszcze pięć miesięcy
Portsmouth – Katowice, październik – listopad 2008