Zakryta Studnia
Na środku rynku, pod wierzbą
Znamienny początek – cembrowina studni,
Kręgi, jeden po drugim, ku samej istocie
Długi łańcuch zakończony wiadrem,
Głębokie dzwony i czerwcowy zapach
Łagodnych łąk.
Nienaruszona.
Zbliżaliśmy się ostrożnie, kamiennymi schodami,
W poprzek skarpy, ścieżkami pełnymi winniczków,
Od strony rzeki, przesmykiem znanym tylko nam,
Wtajemniczonym,
Przez zarośla i dzikie bzy, między płotem
I rowem melioracyjnym, poza zasięgiem domów,
Zawsze twarzą do rynku,
Wciąż do niej,
Bezwiednie.
Napełniona.
Widzialne centrum – nazbyt oczywiste,
By mogło być przedmiotem zwątpienia.
Złote znaki porostów, szlachetny
Karbunkuł mchu, błyskawice
Podziemnego lustra nie mogły nie przyciągać
Naszych wypraw, mrocznych śpiewów, rytuałów;
Zwalczaliśmy wszelkie przeszkody, spiętrzone pokrzywy,
Składaliśmy ofiary, zaklinali deszcze,
Byleby trwała.
Nawet, jeśli byliśmy gdzie indziej, ona
Wciąż tam była:
Sama w sobie,
Zupełnie osobna.