zbieranie jagód
wychodziło się o poranku
kiedy drogę przytulały mgły i budziły wielogłosy
na spotkanie pod krzyżem na skraju wsi
gdzie chwilę dla Pana Boga
zapisywał znak na czole i piersiach
a czas na dotyk ramion zabierał drabiniasty wóz
który wiózł resztki nocy woń tabaki i nas
przez ciszę kwietnych łąk
do magicznej linii
pomiędzy zaoraną ziemią i początkiem lasu
za którą nic nie przypominało zostawionego
był tam zapach wilgoci mchu i poziomek
w niszy ze ściółki i ziemi
borówki jak ludzie
o rumianych twarzach i gorzkawym wnętrzu
łochynie w mglistych sukienkach
które spadały za jednym dotykiem zdziwienia
odsłaniając ciemną – jak gniew nieba – nagość owocu
na jagodowych polach z ramionami ku niebu
myślą i wzrokiem na czubkach sosen
wirowały dziecięce marzenia do upadku radości
oddechu w rytm oddechu ziemi i zdziwienia
że bije w niej serce zawsze mocniej
gdy owoc tracił życie
jagoda po jagodzie chwila po chwili
wypełniały się naczynia aż po brzegi ciszy
która teraz przywołuje czas bezpowrotny