12.08.2021

Nowy Napis Co Tydzień #113 / Znalazłem twoją koronę

Ojciec lubił zapach dojrzewającego piwa, który w wietrzne dni roznosił się po mieście. Nie wiem czemu, ale zazdrościłem mu tego, że lubi ten zapach i na siłę próbowałem go kraść w płuca jak najwięcej. Ojciec zdawał się doskonale mnie rozumieć i wcale nie próbował wmawiać mi, że ten zapach jest piękny. Ale był też drugi zapach, który podziwialiśmy już wspólnie. Był to zapach masy krówkowej produkowanej w Spółdzielni Inwalidów „Wolność”. Zatem wniosek z tego, że wolność pachnie krówkami. Nie wiatr we włosach, nie morska bryza, tylko zapach krówek. 

*

– Czujesz ten zapach? – powiedziałem do prawie dwuletniej córki, z którą jak zwykle włóczyliśmy się po mieście, korzystając z urlopu i dobrej pogody.

– Mniam, mniam – odpowiedziała Marysia, wyciągając rączkę po kolejny kawałek maślanej bułki, którą miałem schowaną na takie właśnie okazje.

– Pewnie, że mniam, mniam – pomyślałem, delektując się czekoladowo-mlecznym aromatem z lokalnej fabryki, który przywoływał wspomnienie krówkowego zapachu sprzed ponad dwudziestu lat i sprawiał, że mimowolnie zaczynałem stawiać się na miejscu, na którym kiedyś był on – mój ojciec Wiesław, który imię odziedziczył pewnie po słynnym pierwszym sekretarzu, bo wątpię, by dziadkowie chcieli w ten sposób nawiązać do słowiańskich korzeni i umiłowania do kultury agrarnej.

Wróciliśmy do domu i rozpoczęły się pieluszano-ubraniowo-posiłkowe rytuały. Jeszcze tylko rzep przy kapciu i już wędrowaliśmy z Marysią wzdłuż bibliotecznego regału, zapełnionego szczelnie, z półkami dosłownie uginającymi się od nadmiernego wysiłku.

– Pan, pan – powiedziała Marysia, wskazując nie pierwszy już raz zdjęcie swojego dziadka stojące obok tuby z dyplomem doktorskim, kryształowej ślubnej pamiątki i dwóch hokejowych krążków, w tym jednego z osobistym autografem Milana Baranyka.

– To przecież nie żaden pan, tylko twój dziadek – odpowiedziałem.

– Baja! – zakomenderowała Marysia, wyrywając mnie z charakterystycznego dla mojej osoby zamyślenia.

– Chcesz bai? Opowiem ci prawdziwą bajkę, której nikt jeszcze nie napisał, może kiedyś sam to zrobię, teraz posłuchaj… – pocałowałem córkę w czółko i zacząłem mówić, nie wiem, czy bardziej do niej, czy raczej do siebie samego, składając obrazy, kawałki zdań, jakieś gesty. Ojciec stawał się patchworkiem.

*

Miałem pięć lat. W Polsce zakończono właśnie zagłuszanie Wolnej Europy, do kin wszedł Pan samochodzik i praskie tajemnice, zniesiono kartki na czekoladę i wyroby czekoladowe, w krakowskim więzieniu Montelupich wykonano ostatni w Polsce wyrok śmierci na Stanisławie Czabańskim, w TVP2 wyemitowano premierowy odcinek serialu W labiryncie, zmarli Jonasz Kofta i Jan Himilsbach, Oskara za najlepszy film dostał Rain Man z Dustinem Hoffmanem i oczywiście strajkowano. Ogólnie działo się trochę, o czym wtedy nie miałem pojęcia i dobrze mi z tym było.

– Idziemy odwiedzić tatę! – zawołała mama, by za chwilę razem z moim młodszym bratem i ze mną iść znaną nam dobrze drogą do budynku, który – nie do końca wiedząc, o co właściwie chodzi – nazywałem tak jak inni „komitetem”. Dopiero później dowiedziałem się, że był to Komitet Wojewódzki PZPR. Dla mnie było to po prostu miejsce, gdzie pracował tata, a odwiedziny u niego oznaczały dla brata i dla mnie super zabawę, bo siadaliśmy w dwóch osobnych pokojach i rozmawialiśmy ze sobą przez telefon. To była zabawa! Zwłaszcza że swojego telefonu w domu nie mieliśmy. Nasze odwiedziny i zabawy skończyły się dwa lata później. Pamiętam, jak tata wrócił do domu, postawił na stole temperówkę, ale nie byle jaką, tylko taką większą, na korbkę, i powiedział do mamy:

– Jedni zabierali samochody, inni ekspresy do kawy, a ja wziąłem temperówkę.

Był wtedy smutny, usiadł w pokoju, gdzie bawiłem się z bratem, i mówił, że musi znaleźć nową pracę, ale jeszcze bardziej był smutny, gdy kilka lat później w telewizji jakiś facet w garniturze zaczął gadać, że ten PZPR powinno się uznać za organizację przestępczą. Co za bzdura! Przecież tam można było się tak świetnie tymi telefonami bawić! A to przecież nie żadne przestępstwo! No cóż, pewnie tak mówił z zazdrości, bo sam by się chciał tak pobawić.

Tata zaczął pracę w szkole. Stał się nauczycielem nie do zdarcia. Istnieją tacy ludzie, którzy są jak dobrze nagrzane piece w środku mroźnego dnia i każdy chce się przy nich ogrzać, upewnić, że zima nie potrwa wiecznie, że śnieg ustąpi przed krokusami. Tak było z tatą: uczniowie garnący się do niego, mieszkanie zapełnione kwiatami, listy z prośbami o wskazówki, drogowskazy. Czasem aż zazdrościłem, bo to przecież był „mój tata” i chciałem go mieć na wyłączność. Dopiero z czasem zrozumiałem, że to niemożliwe, a jego byli uczniowie pojawiają się w różnych, często dziwnych momentach życia, tak jak wtedy, gdy byłym uczniem taty okazał się policjant wypytujący moją mamę o cierpiącą na Alzheimera sąsiadkę, która z powodu choroby robiła sobie piesze wycieczki w środku nocy.

Tata miał kolekcję miniaturowych herbów miast zamocowanych na szpilkach. Dzięki temu, że brzegi dywanu ozdobione były kratkami, idealnie nadawał się do odbywania wielkich wyścigów miast, które godzinami rozgrywałem z tatą i bratem, nie bacząc na wycierające się kolana w spodniach. Mieliśmy też swoją polanę w lesie, zawsze tę samą. To było miejsce naszych treningów. Rano kupowaliśmy dwie butelki gazowanej wody mineralnej i bilety tramwajowe. Tata dokładnie sprawdzał, czy piłka jest wystarczająco napompowana i dawał sygnał do wymarszu. Pewnie, patrząc z boku, ktoś powiedziałby, że to było zwykłe granie w piłkę, ale dla nas to były poważne treningi. Najpierw wykonywaliśmy wskazane przez tatę ćwiczenia, później odbywał się mecz, w którym on w pojedynkę zmagał się z naszą dwójką. W drodze powrotnej na przystanek tramwajowy dostawaliśmy oceny za trening z wyszczególnieniem dobrych i słabych stron. W ferie zimowe zabierał nas na tropienie zwierząt, które też traktowaliśmy z najwyższą powagą. Szliśmy przed siebie po śladach zajęcy, saren i dzików, poza kres bajki, nie wiedząc, że faktycznie może mieć swój kres.

Całą rodziną poszliśmy do kina na Króla Lwa. Lekarze mówili potem, że to może powikłania po grypie, albo po kleszczu, ale ja wtedy myślałem, że to po tym filmie. Tata dostał wirusowego zapalenia mózgu, potem miesiąc za miesiącem, rok za rokiem rozpadał się coraz bardziej, co w nomenklaturze Zakładu Ubezpieczeń Społecznych kwitowano formułką: „trwale niezdolny do samodzielnej egzystencji”. Na ból pomagały mu tylko robione na zamówienie tabletki, na które mówiliśmy „styropiany”, bo wyglądały jak wielkie płatki ze styropianu. Do dziś nie wiem, jak on potrafił to połykać. Ale robił to, połykał te tabletki, połykał rytuały, porządkujące codzienność i pilnujące, by choroba doszczętnie nie zafajdała mu podróży, chociaż z roku na rok było trudniej.

– Gdzie jest moja korona? – zapytał ojciec, siedząc na fotelu i patrząc mi prosto w oczy. – Przecież jestem królem i powinienem mieć koronę!

– Tato, wszystko jest na swoim miejscu – odpowiedziałem. – Twoja korona też, możesz być tego pewien.

Tak uczyliśmy się żyć razem: matka, brat, ojciec, ja i jego choroba.

Potem wyjechałem na studia, być może w pewnym sensie uciekłem, bo łatwiej było słuchać o wszystkim w słuchawce telefonu niż to oglądać. Mijał czas i mijał ojciec, aż minął zupełnie –patrzyłem na niego, jak mając czterdzieści dziewięć lat, leży zasłonięty foliowym parawanem, z wystającymi rurkami i przewodami. Przez tę całą sepsę nie mogłem go dotknąć, nawet ksiądz się wystraszył i nie chciał przyjść. Potem moja bajka mieściła się już w drewnianej urnie, a zamiast morału pojawiło się epitafium.

– Wiesz, Marysiu – szepnąłem do śpiącej już córki – gdyby ktoś zapytał mnie, co takiego było w twoim dziadku wyjątkowego, to powiedziałbym, że to, iż był normalny i prawdziwy, że nie był korpokolesiem, że nie musiałem chodzić po lekcjach na tenisa, pianino, jazdę konną, trzy dodatkowe języki. Miał rację, gdy szukał swojej korony. Zasłużył na nią bardziej niż ktokolwiek inny.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Jurzysta, Znalazłem twoją koronę, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 113

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...