22.04.2021

Nowy Napis Co Tydzień #097 / allegro

– Już jestem – powiedziała i natychmiast, nie czekając na odpowiedź, weszła do pokoju. – Jeśli nie wiesz jak się do tego zabrać, to po prostu powiedz, a ja zajmę się resztą, i nie proponuj mi żadnej herbaty, kawy, soku, wody gazowanej lub niegazowanej, alkoholu, jogurtu naturalnego lub owocowego, energy drinka, czekolady, kakao, bulionu... a tym bardziej nie wspominaj o kanapkach, słonych paluszkach, chrupkach, chipsach, płatkach kukurydzianych, ciasteczkach, pasztecikach, tostach, rolmopsach... to zbyteczne pierdolenie o niczym, podczas gdy pierdolić trzeba kogoś... lub coś... lub siebie samego chociaż, no nie?! Stała już w przedpokoju, stała naga i gdy mówiła dalej, to już nie tylko ona, ale i cała ta jej nagość mówiła, głośno mówiła i dużo bardzo. A ono stało i nie rozumiało, i tylko czuło, że coś strasznego rośnie, coś się czegoś domaga, i to coś bardziej rozumie ten cały monolog niż ono. Potem było łóżko i hałas i łóżko i hałas, i pot, łóżko i hałas, i dużo potu, łóżko i hałas i jej już nie było i zamknęły się drzwi i było łóżko i cisza, cisza i łóżko. Na ekranie komputera pojawił się komunikat:

DOBRY KONTAKT, SZYBKA WPŁATA, POLECAM GORĄCO WSZYSTKIM!

*

Wybrało opcję KUP TERAZ!, gdyż tylko taka była w tej licytacji dostępna. Już po chwili dostało maila z adresem sprzedawcy i numerem konta. Opłata za przesyłkę poleconą była połową ceny, jaką musiało zapłacić za przedmiot, do tego dochodził dodatkowy koszt przesyłki priorytetowej. Nie miało jednak wyboru, musiało się zdecydować, i to szybko, określić jak najprędzej i wiedząc tę jedną rzecz, zacząć układać wszystko po kolei, od początku. Ale czy to był nowy początek, a jeśli tak, to jaki był miniony koniec, a może to właśnie jest koniec, podczas gdy początek już dawno miało za sobą? Zatem priorytet, o tak, priorytet, i oczekiwanie na dostawę, na pukanie do drzwi. Potem wszystko będzie już prostsze, bardziej jasne, może łatwiejsze, ale na pewno określone. Jakie to piękne pojęcie, takie zdecydowane, takie jednoznaczne, a przez to takie proste. A ono przecież chce być proste, a ono przecież chce. Ta prostota przyjdzie razem z przesyłką i przyniesie ze sobą cały zbiór darmowych dodatków. Tak, tak, prostota statystyk – średnia długość życia, skłonność do nałogów, przyzwyczajenia, ulubione zajęcia, podatność na określone schorzenia... Wszystko będzie dużo prostsze. Zatem priorytet, o tak, priorytet i oczekiwanie na dostawę, na pukanie do drzwi.

*

Pamiętał, że jechał pociągiem. Przedział pełny, oczywiście. Bilet normalny, niestety. Za oknem pola i łąki, i łąki, i pola oraz pola i pola, a także łąki i łąki, i nasyp kolejowy. Więc jechał pociągiem, w przedziale, z biletem w kieszeni albo w portfelu, patrzył przez okno i widział, i wiedział, że widzi, i nawet, co widzi, też wiedział. Wszystko było zatem jasne i proste, przede wszystkim proste. Wracał ze spotkania ze znajomym. Spotkanie było w miejscu, gdzie podawano alkohol w dużych ilościach i w niskich cenach. Wszystko było jasne i proste, przede wszystkim jasne. I pełne. I gdy był z tym znajomym w tym miejscu, to żona tego znajomego wyszła do pomieszczenia, gdzie załatwia się potrzeby fizjologiczne, i załatwiła się, przywiązując jeden koniec swojego paska od płaszcza do rury, drugim zaś obwiązując sobie dokładnie szyję, po czym stając na przygotowanym wcześniej blaszanym wiadrze i odpychając je sprawnie stopami spod siebie, straciła grunt pod nogami. Wszystko już nie było takie jasne i proste, przede wszystkim nie było jasne. Więc on wsiadł do pociągu i jechał, żeby ten grunt, który ona straciła, znaleźć. Nie wiedział gdzie, ale wiedział, że szukać musi. Miał tylko jedną poszlakę, ślad, trop, którego się musiał trzymać. Więc trzymał na kolanach to blaszane wiadro, które przygotowała, na którym stała i które spod siebie stopami wypchnęła. Trzymał na kolanach blaszane wiadro i jechał pociągiem. Wszystko było znowu jasne i proste, wszystko takie się wydawało. I patrzył ciągle przez to okno tak, jakby chciał ten stracony grunt tam zobaczyć, i patrzył ciągle, i patrzył. Głównie na łąki i pola, i ten nasyp. I gdy na nasyp patrzył właśnie, to potoczyła się po nasypie głowa. Potoczyła się głowa i zatrzymała w trawie. Głowa należała do mężczyzny. Mężczyzna miał szeroko otwarte oczy. Głowa leżała w trawie. Pociąg zatrzymał się. I gdy on tak patrzył na tę głowę mężczyzny z szeroko otwartymi oczyma, stwierdził, że musi wysiąść. I wysiadł, a w rękach trzymał wiadro. Wiadro było wciąż blaszane i wciąż było wiadrem.

*

Myślał, że teraz wszystko będzie proste, chciał przecież żeby było. Ale nadal nie było. Nie było wcale. W szufladzie znalazł paczkę papierosów, zorientował się, że jest palący i zapalił. Nadal nic nie było prostsze. Na biurku stał kubek z kawą, zorientował się, że uwielbia czarną kawę bez cukru i napił się. Spojrzał na ekran komputera, nadal nic nie było prostsze. Wśród aukcji wybrał pożądaną kategorię: NAZWISKA. Zorientował się, że nie ma nazwiska i że chyba jakieś mieć powinien, że musi mieć, że musi. Przeleciał wzrokiem kolumnę z aktualnie wylicytowanymi cenami. Aukcja dotycząca najtańszego przedmiotu kończyła się w ciągu najbliższej godziny. Opis aukcji zapewniał, że przedmiot zostanie wysłany, gdy tylko wpłata na konto zostanie zaksięgowana. Do wyboru była oczywiście przesyłka ekonomiczna i priorytetowa, wybrał oczywiście priorytetową, nie ufał, bał się, wątpił. Opis informował potencjalnych klientów, że przedmiot jest używany, w stanie dostatecznym plus, że figuruje na kilku nieprzyjemnych listach, które znajdują się w kilku nieprzyjemnych archiwach, że ma niepopularne pochodzenie, że wielu nieprzyjemnych ludzi może zrobić wiele nieprzyjemnych rzeczy ze względu na ten fakt, i że może za to beknąć.

I beknął, tą czarną kawą bez cukru, i poczuł, że męczy go zgaga po wypalonym papierosie i przestraszył się. Myślał o tych wszystkich błyszczących tabliczkach na drzwiach mieszkań, z których straszyły wygrawerowane nieudolnie, nieznane nazwiska. Myślał o tym, co mógłby znaleźć za tymi drzwiami, kogo mógłby znaleźć. I myślał o tych wszystkich nagrobkach, na których te same nazwiska wydawały się mniej straszne. Może dlatego, że mniej błyszczące. Ale nie miał wyboru. Tak było w przypadku większości opisów wystawionych na licytację przedmiotów, więc wszystko było proste. Czekał, już tylko dla pewności, by upewnić się, że w czasie ostatniej godziny nikt nie przelicytuje jego oferty, nie przelicytuje go. Ale nikt nie przelicytował. Wygrał, wpłacił i wystawił komentarz:

WSZYSTKO OK, GORĄCO POLECAM!

*

Szedł po nasypie, trzymając blaszane wiadro. Szedł, szedł i szedł. Zbliżał się do głowy mężczyzny z szeroko otwartymi oczyma, zbliżał się. I gdy spojrzał w szeroko otwarte oczy, zobaczył to wszystko, co ten chciał mu powiedzieć i czego nigdy nie powiedział. Więc patrzył, a oczy mężczyzny były wciąż szeroko otwarte i mówiły coraz wyraźniej.

*

Ksiądz prałat zapytał, czy są przygotowani finansowo. Nie byli przygotowani. Nie znali aktualnej stawki, podobnie jak kursu walut, notowań giełdowych, rankingów funduszy inwestycyjnych, numerów wylosowanych ostatnio na loterii, tegorocznej ceny ziemniaków w skupie, oferty operatorów telefonicznych, języka arabskiego, treści najnowszej powieści najmłodszej i najpopularniejszej krajowej powieściopisarki, treści poprzedniej (czyli pierwszej) powieści najmłodszej i najpopularniejszej krajowej powieściopisarki, przepisu na zrazy w sosie ostrygowym, smaku ostryg, felietonów najpopularniejszego krajowego felietonisty i na dodatek rozkładu komunikacji miejskiej MZK. Nie byli przygotowani, nie byli przygotowani wcale. Ksiądz prałat był pułkownikiem. Z pułkownikami się nie żartuje. To nie były żarty, nie były.

*

Patrzył na kalendarz wiszący na ścianie. Wszystko było jasne. Boże Narodzenie, Wielkanoc, Wszystkich Świętych. Wszystko było proste. Do czasu. Dzień Matki, Dzień Ojca, Dzień Dziecka. Nic już nie było jak wcześniej, wszystko było jak potem. Musiał coś z tym zrobić. I zrobił z tym coś.

UWAGA, OKAZJA!!!

DO KUPIENIA MATKA I OJCIEC.

UŻYWANI

STAN DB (NATURALNE ZUŻYCIE MATERIAŁU PO 20 LATACH OD PRODUKCJI)

KUP TERAZ, A OTRZYMASZ GRATIS:

– GROBY ICH RODZICÓW

– GROBY ICH DZIADKÓW

– GROBY ICH WUJOSTWA

– GROBY ICH STRYJOSTWA

– GROBY ICH KUZYNOSTWA

ORAZ...

– ZAWCZASU WYKUPIONY ICH WŁASNY

GRÓB

Nie omieszkał pominąć tej oferty, nie omieszkał kupić, zapłacić i wystawić komentarz. Zaczął się zastanawiać, ile zniczy i pelargonii będzie potrzebował, żeby zająć się wszystkimi grobami, a przede wszystkim – czy starczy mu gazu w zapalniczce i pustych butelek po gazowanej wodzie mineralnej, w których będzie przynosił wodę. O zapałkach nic nie wspominał. Zadzwonił telefon. Okazało się, że mimo podejrzeń nie telefonował doń prezydent, poseł, radny ani fundusz emerytalny.

– Dzień dobry synku, co u Ciebie?

– Nic.

– To dobrze, daję Ci tatę.

– Witaj synu, co u Ciebie?

– Nic.

– To dobrze, jesteśmy z Ciebie dumni.

Odłożył słuchawkę, postanowił wyjść. I wyszedł. A potem wszedł. Do budynku, w którym wokół stołu siedzieli mężczyźni. Budynek znajdował się w sąsiedztwie aresztu śledczego. Areszt śledczy znajdował się w sąsiedztwie uniwersytetu. Mężczyźni podawali sobie z rąk do rąk kartki papieru.

– Co u Was?

– Wszystko.

– To niedobrze. Co robicie?

– Piszemy historię.

– Czego?

– Czernienia papieru.

– To niedobrze. To jeszcze gorzej.

A muzyczka turli-turli, a muzyczka gra. A tam w szopie kwas konopie, za które wszyscy pójdą do pierdla.

*

Głowa mężczyzny z szeroko otwartymi oczyma leżała na nasypie kolejowym. Leżała wystarczająco długo, by zapuścić korzenie. I zapuściła korzenie. Prosto w żwir i kamienie. Korzenie rosły, rozrastały się, zapuszczały coraz głębiej. Pozwalały sobie na zbyt wiele, zważywszy, że głowa była bezpłodnym ziarnem. A jednak rosły, tworząc rozległą grzybnię. Grzybnia wybijała na powierzchnię. Na powierzchni zaczęły pojawiać się głowy. Głowy mężczyzn z szeroko otwartymi oczyma. A pęd powietrza przejeżdżających pociągów rozwiewał włosy. Włosy były jak nasiona dmuchawców. Dzieci zrywały i zdmuchiwały dmuchawce jak świeczki na urodzinowych tortach. Dzieci nigdy nie obchodziły urodzin, bo nigdy nie widziały urodzinowego tortu. Dzieci obchodziły tylko imieniny.

*

Włączył telewizor. Właśnie emitowany był talk show. Stwierdził, że niezmiernie pociągają go prezenterki talk showów oraz uczestnicy talk showów i same talk showy również. Przede wszystkim talk showy.

– Proszę opowiedzieć nam swoją historię – powiedziała prezenterka talk showu.

– Jestem nieszczęśliwa – odpowiedziała uczestniczka talk showu.

– Jak do tego doszło – zapytała prezenterka talk showu.

– To wszystko przez tajemny spisek – odpowiedziała uczestniczka talk showu.

– Proszę nam odsłonić jego kulisy – zaproponowała prezenterka talk showu.

– To spisek kominiarzy i mężczyzn w okularach – oświadczyła uczestniczka talk showu – nie jestem pierwszą ofiarą. Jest nas wiele, ale dopiero ja przerywam zmowę milczenia.

– Proszę kontynuować – zachęcała prezenterka talk showu.

– Więc było tak – zaczęła swą opowieść uczestniczka talk showu – Idąc kiedyś ulicą, zobaczyłam kominiarza, więc, jak Pan Bóg przykazał, złapałam się za guzik. Żeby to całe szczęście mieć. Idę sobie i idę, i się za ten guzik trzymam i szukam jakiegoś mężczyzny w okularach. Bo wiadomo, że jak się już zobaczy kominiarza i złapie za guzik, to żeby mieć to szczęście całe, to guzik można puścić dopiero jak się mężczyznę w okularach zobaczy. A tu dupa, Pan Bóg mi świadkiem, że dupa i nic, żadnego mężczyzny w okularach. Ale ja nie dawałam za wygraną. Myślę sobie, o wy, takie owakie nijakie, lecicie ze mną w kulki jak M&M-sy z reklamy. Ja nie taka cienka, żeby guzik od razu puścić i szczęście w pizdu stracić, broń mnie Jezusie Nazareński i Najświętsza Panienko, nie puszczę guzika, takiego wała! No i nie puszczałam, łaziłam po mieście, szukałam jakiegoś mężczyzny w okularach i dalej się żaden nie nawinął. Nawet do optyka poszłam i do gabinetu okulisty, a tam to samo, znaczy się gówno. Wróciłam do domu, twardo se guzik trzymałam, ale jak przyszło do wieczora, to żem już siły nie miała tak w płaszczu cały boży dzień siedzieć, no i bereta nie miałam jak zdjąć, i wtedy się to stało, żem puściła ten jebany guzik – po twarzy uczestniczki talk showu spłynęły łzy. – I dlatego teraz jestem nieszczęśliwa, to przez tych skurwysynów! Jedni z drugimi się dogadali, na złość dobrym ludziom, co Pana Boga w sercu noszą, żeby se taka jak ja poczciwina szczęścia w życiu nie zaznała. Naumyślnie to zrobili, ja wiem, głupia nie jestem, wszystkich chcą wykończyć, tak jak mnie, żeby sami tylko to całe szczęście mieli, chuje jebane! To spisek! Hańba!

Wyłączył telewizor. Spojrzał przez okno. Za oknem zobaczył kominiarza. Kominiarz miał na nosie okulary.

*

Ktoś mu powiedział, że najlepiej rozmawia się o literaturze przy młodych, skrobanych ziemniakach. I to go zgubiło. Więc poszedł do sklepu po młode ziemniaki. W sklepie nie było młodych ziemniaków. Młodych ziemniaków nie było w całym mieście. Był przerażony, wiedział, że musi gdzieś zdobyć młode ziemniaki. Na rogu ulicy zobaczył mężczyznę. Mężczyzna go zawołał. Postanowił z nim porozmawiać.

– Potrzebujesz młodych ziemniaków? – zapytał mężczyzna.

– Tak, i to szybko – odpowiedział.

– To będzie kosztowało.

– Cena nie gra roli.

– Więc załatwione, płatne z góry.

– Dobrze, ale gdzie je masz, kiedy je dostanę?

– Chyba nie myślisz, że taki towar noszę ze sobą. Są w bezpiecznym miejscu. Chodź ze mną.

Obaj weszli do biblioteki. Mężczyzna rozejrzał się.

– Ile potrzebujesz? – zapytał.

– A ile wypada potrzebować?

– To zależy.

– Od czego?

– Od literatury.

– Aha... No tak.

– Więc ile?

– Niech będzie 10 kg.

– Widzę, że zapowiada się prawdziwy hard core.

– Żebyś wiedział.

Mężczyzna wyjął z katalogu alfabetycznego dziesięć szufladek. W szufladkach były młode ziemniaki. Mężczyzna przesypał zawartość szufladek do plecaka.

– Wyjdziemy stąd osobno – zdecydował – Nie próbuj za mną iść. Bierz plecak i spadaj w swoją stronę.

– Rozumie się.

Mężczyzna wyszedł szybkim krokiem. On założył plecak i udał się do domu. Czuł, że przekracza granice. Przekroczył próg domu. W plecaku miał młode ziemniaki. Ktoś mu powiedział, że najlepiej rozmawia się o literaturze przy młodych, skrobanych ziemniakach.

I to go zgubiło.

*

Był najważniejszy w całym miasteczku. Jako dziecko zawsze marzył, by być jak Kardynał Riszelie, potem zmieniły mu się priorytety (poza tym nie wiedział, jak zapisać to nazwisko) i został proboszczem. Nikt go jednak tak nie nazywał. Nazywano go Dziekanem, ale nie ze względu na tytuł, którym obdarzyli go kościelni dostojnicy, tylko na fakt, że był fanem Dziekanowskiego. Już dawno temu kupił jego klubową koszulkę i zawsze nosił ją pod habitem. Po każdej odprawionej mszy, zupełnie jak po strzelonym golu, wbiegał do zakrystii i tryumfalnie unosił do góry poły liturgicznych szat, ukazując przestraszonym ministrantom i siostrom zakonnym koszulkę Dziekana.

– Goooooooooool! – krzyczał zwycięsko.

– Jeszcze jeden, jeszcze jeden – skandowali wszyscy razem.

Potem szedł do swojego apartamentu i rozkoszował się pozycją społeczną. Biskup kupił mu wielki superpłaski telewizor, by mógł śledzić wszystkie doniesienia z Rzymu i oglądać „Taniec z klerykami”. Gdy Dziekan był najbardziej podniecony, odpalał konsolę i wyobrażał sobie, że wygrywa Ligę Mistrzów. Gdy rozłożył na łopatki wszystkie intery, barcelony i reale, brał do ręki spis parafian i zaczynał wyznaczać dyżury porządkowe, planować wystawne obiady i kolacje, wymyślać najbardziej rozbudowane procesje dookoła kościoła albo najdłuższe niedzielne sumy z wykorzystaniem kadzideł, konfetti, laserów i innych dobrodziejstw składających się na prawdziwy show, którego nie mógł opuścić żaden mieszkaniec pod groźbą ekskomuniki – albo nawet eksmisji, jeśli pierwsza metoda okazałaby się nieskuteczna. Popołudniami Dziekan przywoływał do siebie telefonicznie wybranych parafian, by Ci umilali mu czas, przyrządzali kolację i podziwiali kolekcję dyplomów, jakimi regularnie obdarzały go dzieci z wiejskich szkół. Czekał na nich w swym salonie, siedząc przy długim stole, a gdy przychodzili, wyobrażał sobie, że gra w Ojcu Chrzestnym. Patrząc przed siebie wyciągał dłoń, z wielkim jak dorodny kamień moczowy pierścieniem, który gość z pokorą całował, zanim zabierał się do swoich obowiązków. Nikt nie odmawiał Dziekanowi. O każdej porze dnia i nocy każdy był zwarty i gotowy, wszak nie zna się dnia ani godziny, kiedy Dziekan zadzwoni. Nie pomagały sztuczki ze zmianą numeru. Dziekan miał swych ludzi nawet w telekomunikacji. Nikt nie ośmielał się również tłumaczyć brakiem czasu, obowiązkami rodzinnymi, gotowaniem kompotów na zimę, kiszeniem kapusty czy ogórków – choć czynności to zacne i ze wszech miar utylitarne. Nawet za cenę rozpadu rodzin, rozwodów i separacji każdy był posłuszny Dziekanowi, który w zamian rozdawał hojnie, mimo braku uprawnień, wszelakie dyspensy i odpusty, jak za starych dobrych przedluterańskich czasów. Czasem nawet zabierał wybrańców na wycieczki do miasta, celem obejrzenia świątecznej szopki i wizyty w McDonaldzie. Skąd Dziekan brał siły i mądrość przywódcy? Sekret tkwił w diecie, którą pewnego niedzielnego południa zdradził w trakcie kazania na górze, którą kazał usypać za kościołem.

– Najdrożsi bracia i siostry – rozpoczął z namaszczeniem – Jedna łyżka siemienia lnianego i jedna łyżka miodu złocistego ze Stumilowego Lasu każdego poranka, oto cały sekret. Reszta jest tylko milczeniem...

– Joł – odpowiedzieli zasłuchani parafianie.

*

Zalicytował o rzecz tak cenną, że zupełnie niekompatybilną, a nawet zupełnie zbędną, wręcz zawadzającą. A jednak czekał na to niekompatybilne coś i chodził między łazienką, kuchnią a pokojem, kuchnią, pokojem a łazienką, pokojem, kuchnią a łazienką. Zaglądał przez judasza, nie przyłożył do tego ręki – przyłożył nagie, nieuzbrojone oko i zaglądał, patrzył, wypatrywał. Zaglądał przez judasza i pierwszy raz czuł zdumienie lub raczej niepokój, tak – to był zdecydowanie niepokój. I obawa szeroka jak źrenica. Bo poczuł się zdrajcą. Bo zdał sobie sprawę, że patrząc przez judasza, zdradza, niszczy harmonię, zaburza równowagę, ba, nawet ingeruje w sprawiedliwość i daje sobie prawo, by po wszystkim spokojnie zmrużyć oko, a nawet parę oczu, którymi przecież dysponował, nie będąc Johnem Silverem ani kapitanem Hookiem. Bo oto on, patrząc przez judasza, widzi tego drugiego (lub tę drugą, pomijając fakt, iż jest to mniej prawdopodobne) w całości, bez selekcji, bez kadrowania, bez cięcia, bez ograniczeń; zaś ten drugi (lub ta druga, pomijając fakt, iż jest to mniej prawdopodobne) może zobaczyć (i to dopiero po usilnych staraniach i wysiłkach) jedynie nagie, nieuzbrojone oko. Oko oderwane od reszty. Oko bez tożsamości. Oko. Kalkulacja sił nie wydała mu się jednak oczywista. Więc zawiesił oko na klamce i otworzył drzwi. Zamiast niekompatybilnego czegoś – kompatybilny ktoś.

*

Stanęli razem na balkonie.

– Ta mrugająca lampa neonowa w przejściu – powiedział kompatybilny ktoś – Zupełnie jak u Lyncha.

– Nie jesteśmy u Lyncha – odpowiedział – Jesteśmy u mnie.

– Jesteś pewien? – zapytał kompatybilny ktoś.

– Nie – odpowiedział.

– No widzisz – stwierdził kompatybilny ktoś – Mówiłem. Ta mrugająca lampa neonowa w przejściu. Zupełnie jak u Lyncha.

– Więc jesteśmy u Lyncha? – spytał.

– Nie – odpowiedział kompatybilny ktoś – Jesteśmy u ciebie.

Kompatybilny ktoś uśmiechnął się i wyszedł, bowiem na jakimś innym balkonie ktoś czekał na niego, patrząc na mrugającą lampę neonową w przejściu. Więc został sam na balkonie. Patrzył na mrugającą lampę neonową w przejściu. Zorientował się, że mrugająca lampa neonowa w przejściu chce mu coś powiedzieć (oczywiście mrugając, bo przecież mrugające lampy neonowe w przejściu nie potrafią artykułować słów). Zorientował się, że musi zrozumieć, co mrugająca lampa w przejściu chce mu powiedzieć. Mruganie lampy neonowej w przejściu przypomniało mu harcerstwo, do którego nigdy nie należał. Próbował, ale nie należał. Nie dał rady, nie powstrzymał irytacji. Nie zwalczył wrażenia cojaturobienia i nictuniemaniadopowiedzenia. Nie zwalczył, mimo że był na spotkaniu. Spotkanie miało charakter organizacyjny, bo organizacja jest kluczem samorządności (skąd to skojarzenie?!). Ktoś, kto był już harcerzem, kazał jemu, który harcerzem jeszcze nie był, by był człowiekiem jadącym na motorze. Mimo oporu, który nie zdziwił go wcale, podjął to wcielenie. Jednak ktoś, kto był już harcerzem, stwierdził, że on, który harcerzem jeszcze nie był, zamiast człowieka jadącego na motorze przypominał człowieka grającego na gitarze. Dla tych, którzy zamiast człowieka jadącego na motorze przypominali człowieka grającego na gitarze, nie było miejsca w harcerstwie. Nie było miejsca. Ani w żadnej gospodzie. Ani w żadnej szopie.

Wspomnienie (to brzmi dumnie) harcerstwa, do którego nigdy nie należał, kazało mu otworzyć tajemniczą księgę pod tytułem ABC Młodego majsterkowicza. Posiadał również równie tajemnicze ABC Młodego siłacza. Jednak to właśnie ABC Młodego majsterkowicza wydało się mu niezbędne. Patrzył więc na mrugającą lampę neonową w przejściu i notował jej mrugnięcia, posługując się znakami alfabetu morsa. Oczywiście nie znał alfabetu Morse’a. Nie był również morsem. Posługiwał się zatem tabelą zamieszczoną, o dziwo, w ABC Młodego majsterkowicza. Jednak ze słów wywiedzionych z mrugnięć neonowej lampy w przejściu nie wynikało nic. Może dlatego, że nie wynikały z nich żadne słowa. Nadal nie mógł się więc dogadać z mrugającą lampą neonową w przejściu. Nadal nie mógł się dogadać. Czuł, że wina leży po jego stronie. Był winny. Za nieznajomość alfabetu Morse’a. Za zaburzenie schematu komunikacji. Za zburzenie schematu. Zburzenie komunikacji. Za człowieka jadącego na motorze, jakiego nie potrafił udawać.

Tymczasem neonowa lampa w przejściu pozostawała niezmiennie neonową lampą w przejściu. Teraz przechadzał się pod nią czarny kot.

– Co chce mi powiedzieć neonowa lampa w przejściu, pod którą przechadza się kot? – zastanawiał się.

Był pewien, że jest to istotny przekaz, od którego zależy nie tylko najbliższa noc, lecz również noc następna i następna, i następna, a nawet kolejna i jeszcze kilka innych. Sięgnął zatem po słownik symboli. Słownik symboli kupił był ponieważ uważał, że słownik symboli po prostu trzeba mieć. Słownik symboli zawierał w sobie opisy symboli. Czasem, gdy się dobrze w nie wczytywał, okazywało się, że znaczenia wszystkich zbiegają się. Że łączą się nagle, zlewają, jakby je ktoś mikserem potraktował.

Słownik symboli milczał na temat mrugającej lampy neonowej w przejściu. Słownik symboli milczał na temat mrugającej lampy neonowej w przejściu, pod którą przechadza się czarny kot. Słownik symboli milczał. Lampa neonowa w przejściu mrugała. Czarny kot przechadzał się pod mrugającą lampą neonową w przejściu. On stał na balkonie i chciał zrozumieć.

*

Umarła kobieta. Kobieta była w kwiecie wieku. Kobieta miała 86 lat. Kobieta był matką, babką, ciotką, teściową. Kobieta była kobietą, która umarła. Kobietę, która umarła, włożono do trumny. Trumnę z kobietą, która umarła, włożono do samochodu. Samochód zabrał kobietę, która umarła tam, gdzie na nią czekali. Trumnę z kobietą, która umarła, ustawiono na stole przykrytym obrusem. Stół znajdował się w małym pokoju. W pokoju były krzesła, świece i wiązanki kwiatów. Wiązanki kwiatów pachniały świerkiem i woskiem. Tak pachnie wieczne odpoczywanie. Pokój znajdował się w niedużym domu. W domu znajdowali się ludzie. Ludzie, którzy czekali na kobietę, która umarła. Ludzie, którzy czekali na kobietę, która umarła, rozmawiali ze sobą. Rozmawiali, ponieważ nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Co zrobić, gdy na stole w małym pokoju, obok świec i krzeseł, wśród zapachu wiecznego odpoczywania, w trumnie przywiezionej z daleka, leżała kobieta, która umarła. Ludzie, którzy czekali na kobietę, która umarła, rozmawiali i czekali, aż ugotuje się bigos, kotlety schabowe, karkówka, zrazy wołowe. Ludzie, którzy czekali na kobietę, która umarła, byli głodni, kobieta, która umarła, nie miała już apetytu. Nie miała apetytu na bigos, kotlety schabowe, karkówkę, zrazy wołowe. Nie miała apetytu wcale. Wieczne odpoczywanie wciąż pachniało intensywnie. Bigos, kotlety schabowe, karkówka, zrazy wołowe zaczynały pachnieć intensywniej. Do małego pokoju, w którym obok świec i krzeseł, wśród zapachu wiecznego odpoczywania, w trumnie przywiezionej z daleka leżała kobieta, która umarła, weszły trzy niskie, zgarbione, stare kobiety w chustkach na głowach. Trzy niskie, zgarbione, stare kobiety w chustkach na głowach nie miały apetytu na bigos, kotlety schabowe, karkówkę, zrazy wołowe. Kobiety usiadły na krzesłach. Kobiety wyjęły swoją broń. Broń była schowana w małych, czarnych pudełeczkach. Kobiety zaczęły odmawiać różaniec. Zapach wiecznego odpoczywania wciąż walczył o dominację nad zapachem bigosu, kotletów schabowych, karkówki, zrazów wołowych. Ludzie, którzy czekali na kobietę, która umarła, wciąż rozmawiali ze sobą. Rozmawiali, ponieważ wciąż nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Co zrobić, gdy na stole w małym pokoju, obok świec i krzeseł, wśród zapachu wiecznego odpoczywania, w trumnie przywiezionej z daleka leżała kobieta, która umarła. Za ścianą pokoju była ubikacja. Do ubikacji weszła duża kobieta.

– Dla jego bolesnej męki... – zaczęły trzy niskie, zgarbione, stare kobiety w chustkach na głowach.

– Pyr pyr... – odpowiedziała duża kobieta w ubikacji.

– Dla jego bolesnej męki... – kontynuowały trzy niskie, zgarbione, stare kobiety w chustkach na głowach.

– Pyr pyr... – odpowiedziała po raz drugi duża kobieta w ubikacji.

– Dla jego bolesnej męki... – po raz trzeci zaintonowały trzy niskie, zgarbione, stare kobiety w chustkach na głowach.

– Pyr pyr pyr... – podsumowała duża kobieta w ubikacji.

– Miej miłosierdzie dla nasi całego świata... – odezwały się trzy niskie, zgarbione, stare kobiety w chustkach na głowach.

Duża kobieta w ubikacji urwała kawałek papieru toaletowego, wykonała kilka niezbędnych, pośpiesznych, lecz dokładnych ruchów i spuściła wodę w sedesie.

– Dobry Jezu, a nasz Panie, daj jej wieczne spoczywanie... – zaśpiewały chórem trzy niskie, zgarbione, stare kobiety w chustkach na głowach.

Duża kobieta nie umyła rąk. Duża kobieta wyszła z ubikacji. W mieszkaniu czuć było zapach wiecznego odpoczywania, bigosu, kotletów schabowych, karkówki, zrazów wołowych i czegoś więcej. Zrobiło się duszno. Trumnę z kobietą, która umarła, zabrano ze stołu. Na stole postawiono bigos, kotlety schabowe, karkówkę, zrazy wołowe. Wszystkie lustra były zasłonięte.

*

Afabularność

Abstrakcja

Absurd

*

Szum szmerem szura w suchych tętnicach. Szeleści reszta krwi. Szepce o szponach, co szarpią za gardło i sen. Szeroko rozwiera szwy, pod którymi szorstki ból i szyderczy papier z szalonym wyrokiem. Szyba szybkim saltem. Szybowanie w szczelinach koszmaru po spirali szamotaniny, szmat i szyfrów, które gubią, mimo iż poszukujemy.

*

– Chuj wam w dupę! – Chuj wam wszystkim w dupę! I to nie ten niedorobiony, niepoprawny trzyliterowy, ale ten czteroliterowy, dłuższy, zdolniejszy do głębszej penetracji. Chuj wam w dupę! Chuj wam wszystkim w dupę, że siedzę w tej kuchni. Nic wam do tego. Nienawidzę, jak się w to mieszacie, udajecie, że coś do was dociera. Chuj wam wszystkim w dupę! Śmiać mi się chce, jesteście tacy żałośni, jak się zabieracie do tego wszystkiego, jak się w koło tego kręcicie, jak pierdolicie, że tak czy srak. Chcecie, to udawajcie dalej, masturbujcie się tym, ale wara wam ode mnie i od tej kuchni. Chuj wam w dupę! Odpierdalacie sobie festy, festiwale, przeglądy. Udajecie jeden przed drugim, że jesteście wielcy, że razem z mlekiem matki i potem ojca wyssaliście wszystkich wieszczów. A dobrze wiemy, że gówno wiecie. Im więcej gadacie, że coś wiecie, tym mniej wiecie! Nie chcą was nigdzie, to zakładacie własne grupy, trupy, srupy... itd. A jakby co, to zawsze można powiedzieć, że to takie offowe. Chuj wam w dupę! Chuj wam wszystkim w offową, niby-niezależną dupę!

*

– Nie mam czasu.

– Dlaczego?

– Zgubiłem zegarek.

*

Głowa mężczyzny z szeroko otwartymi oczyma leżała na nasypie kolejowym. Nad nasypem krążył wielki kruk. Kruk usiadł na głowie mężczyzny z szeroko otwartymi oczyma. Kruk rozłupał dziobem głowę mężczyzny. Głowa była pełna treści. Treść była pełna snów. Sny były pełne światów. Światy były pełne swoich własnych końców. Na końcach bujały się ciała wisielców. W ich ustach szumiał las.

*

W czasie obrączkowania ptaków ornitolog puścił pawia i bąka.

*

Gubi się w podróży, a to dobrze nie wróży. Stróżu przy snu furcie, krew na twego statku burcie i strach w jednej ze swoich szmat, od tylu lat w łachmany ciągle jest ubrany. Choć niechciany, to jednak oglądany. Zaspany, w koszmar zapakowany, pod jego adres wysłany. Wylany razem z kąpielą świat, zwiędły jak ten kwiat, co rośnie, o nic go nie proście. Znowu przyjdą goście. On nie wita, z jego głowy raczej się wynoście, potwory, duszy jego zmory. Na was jest chory. Zamyka na noc zapory i zasnąć jest teraz skory.

*

Nie wystarczyło, że miał magnetyczną kartę, która otwierała wyjściowe drzwi pawilonu. Musiał jeszcze przejść niezauważony obok portierni. Udało się. Stanął na zewnątrz. Tuż przy drzwiach. Za nim pawilon zakładu pracy. Jakaś fabryka albo laboratorium. Cała ze szkła. Przed nim, jakieś sto metrów od niego, duży pies podobny do wilczura. Warczy, szczeka, jest wyraźnie agresywny. Patrzy mu w oczy. On też patrzy w oczy psa. Zastanawia się, gdzie uciec. Do budynku wrócić już nie może. Biegnie w lewą stronę. Tuż za pawilonem widzi głęboki wąwóz. Wszędzie dużo trawy. Drzewa, paprocie, mech. Zbiega lub zsuwa się w głąb wąwozu. Wie, że goni go ten pies. Bardzo się boi. Boi się ugryzienia. Na dole wąwozu jest jakaś nora. Chowa się w niej. Przykuca. Obserwuje. Ale pies wie, że tam jest. Biegnie prosto na niego. Odbija się od zbocza i skacze na niego. On zamyka oczy. Drętwieje. Odruchowo zasłania się rękoma, ale wie, że zaraz zostanie ugryziony. Zamyka oczy. Czeka, aż to się stanie.

*

Czy to prawda doktorze, że jeżeli ktoś umrze we śnie, to dowie się o tym dopiero rano?

*

Serce martwego morza bije pod dotykiem defibrylatorów. Obudź się, obudź. Żyj i drżyj. Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele, chłopcze. Nie stać cię na siebie, a co dopiero na sen kosztowny jak diadem. Obudź się, obudź. Żyj i drżyj.

*

Folia nie jest tym, czym się wydaje – usłyszał od kierownika nocnej zmiany, po czym sięgnął po worek regranulatu. Fabryka pracowała swoim nocnym rytmem. Palec pakowaczki numer 1 wkręcił się w prasę. Sięgnął po kolejny worek regranulatu. Palec pakowaczki numer 1 sunął spokojnie po taśmie. Pakowaczka numer 2 wrzuciła palec do kartonu. Karton trafił na paletę. Paleta została owinięta stretchem i zniknęła w paszczy samochodu ciężarowego. Folia nie jest tym czym się wydaje – powtórzył kierownik nocnej zmiany i zaciągnął się jinlangiem. Wybiła północ. Pakowaczka numer 1, pakowaczka numer 2 i kierownik nocnej zmiany wyszli na zewnątrz magazynu. W oddali majaczyło wysypisko śmieci. Niech nas strzeże matka boska foliowa bez skazy fabrycznej poczęta – zaintonował kierownik nocnej zmiany, nadgryzając kanapkę z mortadelą. Teraz i zawsze – odpowiedziała pakowaczka numer 1. Zawsze i teraz – odpowiedziała pakowaczka numer 2. Kierownik nocnej zmiany spojrzał porozumiewawczo na pakowaczkę numer 1. Kierownik nocnej zmiany spojrzał porozumiewawczo na pakowaczkę numer 2. Kręci się ich tu dzisiaj od cholery – żachnął się kierownik nocnej zmiany. Będzie niezły pasztet – odpowiedziała pakowaczka numer 1. A ja tam pieczeń wolę – odpowiedziała pakowaczka numer 2. Nie kłóćta się kobity, tylko zapuszczajcie sieci w trawę – zakomenderował kierownik nocnej zmiany. Pakowaczki zanurzyły sieć w bujnej trawie. Trawa zaszeleściła. Z trawy zaczęły wyskakiwać zające. Zające szamotały się w sieci. Pakowaczka numer 1 się śliniła. Pakowaczka numer 2 się śliniła. Kierownik nocnej zmiany dopalał czwartego jinlanga. Folia nie jest tym, czym się wydaje – usłyszał od kierownika nocnej zmiany, po czym sięgnął po worek regranulatu.

*

Jak się nazywa jajko z pozytywką?

– Jajko muzykant.

*

Łóżka, kołyski, kocie legowiska toną. Na dno, na dno. Na dni sto albo więcej. Jak grzechów, zakazanych drgnięć. Wymazać, wymazać twarz i oko, w którym mogłaby zmieścić się cała wieża, cała wiara, cały bóg.

*

Emerytka za pomocą złotej obrączki zawieszonej na nitce postanowiła mu wywróżyć przyszłość. Twoje małżeństwo do samego końca będzie szczęśliwe – stwierdziła emerytka – A kariera będzie rozwijała się, dopóki się nie skończy.

*

Założył specjalny kombinezon i dźwiękoszczelny hełm. Wyjął coś na kształt karabinu, jakiegoś miotacza. Wokół nowoczesne miasto na podobieństwo amerykańskich metropolii. Szklane domy, ruch uliczny, ludzie jak mrówki. Wycelował miotacz przed siebie i ustawił regulator natężenia sygnału w pozycji maksymalnej. Wystrzelił coś, co wyglądało jak silny powiew wiatru, lecz wraz z oddalaniem się od źródła wiązka ogromniała, tworząc wielką, apokaliptyczną falę uderzeniową, która niszczyła w sposób hollywoodzki. Pękające szyby i ulice. Walące się domy. Ludzie zamykający krwawiące uszy. Jednym słowem demolka. To był krzyk. Skondensowany ludzki krzyk. Krzyk zamknięty wewnątrz broni. To, co wyszło z człowieka, usamodzielniło się i wróciło jako żywioł.

*

Na drzwiach brakowało skrzynki. Reklamę dostarczono metodą podprogową.

*

Gdzie kończy się wiara i zaczyna bezsenność, tam biorą początek apokryfy o ocalałych zbawicielkach-kusicielkach, kusych snach i wersach. Wersalkach skrzypiących z przyzwyczajenia. Zwyczaje, nawyki, odwyki. Wyrzucanie z ust imion jak mlecznych zębów. Fanty do wora śmierci.

*

Gdy czuł się źle, wtedy chciał uciekać. Wymyślał kolejne drzewa genealogiczne swojej rodziny. Wyjątkowych przodków. Skomplikowane relacje. Pogmatwane związki. Miał już zapisane całe notatniki. Wciąż rosły nowe drzewa. Cały las.

*

Obecnie pokłada swoje zawodowe nadzieje w bezpośredniej sprzedaży robotów sprzątających mieszkania. Wchodzą w każdy, nawet najmniej dostępny zakątek. Właśnie sprzedał pierwszego robota. Sam też wypróbował go we własnym, wynajętym mieszkaniu. Wszedł w taki kąt, że szlag go trafił.

*

Nowości z list przebojów: Rekordy sprzedaży w Mediamarkt bije grupa CD-RW z albumem 700MB.

*

Pani kochana, z tym mieszkaniem tam na Kluczniczej to było tak – mówi baba numer 1 w chustce na głowie. – Przychodzili do tego mieszkania mężczyźni w takich wielkich jesionach. Pewnie pedały. A potem wszyscy wchodzili do wanny i się kąpali. Pedalstwo się szerzy wśród polskiej młodzieży – odpowiedziała baba numer 2 w chustce na głowie.

*

Panie kochany, wie pan, jak poznać, czy kobita ma fagasa, czy nie – zapytał łysy mężczyzna numer 1. A skąd, kurwa, mam wiedzieć – odpowiedział łysy mężczyzna numer 2. – Jak kobita ma fagasa, to ma podniesioną klapę w kiblu, a jak fagasa nie ma, to klapa zawsze opuszczona jest. Aha – odpowiedział łysy mężczyzna numer 2.

*

Na pohybel skurwysynom.

*

Małe mieszkanie w poniemieckiej kamienicy. Kamienice zawsze są poniemieckie. Stary wdowiec sięgnął do szuflady po blaszane puzderko z fotografią zmarłej żony. Puzderko wypełnione było wielkimi szpilkami. Wdowiec chwycił słoik stojący na stole. Słoik wypełniony był dużymi, żywymi motylami. – Na działce było ich tyle, że bez trudu łapałem je w siatkę, a nawet gołymi rękoma – wdowiec przemówił do portretu zmarłej żony. Wdowiec zaczął wyjmować ze słoika motyla za motylem i przybijać je szpilkami do liści olbrzymiego fikusa stojącego w kącie pokoju. – Widzisz, jak niektóre uciekają i wyrywają się, chociaż są już przyszpilone?

*

Cały ten zgiełk obejdzie się bez ciebie i twoich wynalazków. Tej grzebaniny w brudzie. Ty też obejdź się bez niego.

Is it possible, my dear?

– I don’t know, my honey.

– So let’s dance!

Czy te niezbędne drobiazgi to nie będzie już kolaboracja? Gdzie wytyczyć demarkacyjną linię, poza którą ani mi się waż wychylać łba, uwierz mi, efekty mogą być dotkliwsze niż kastracja albo miłość.

Is it possible my dear?

– I don’t know my honey.

– So let’s dance!

Jeśli wszystkie przesłanki są prawdziwe, wniosek też musi być prawdziwy. Akcja pociąga reakcję. Odmowa odmowę albo kopnięcie w miejsce intymnie czułe.

Is it possible, my dear?

– I don’t know, my honey.

– So let’s dance!

Jeśli to jest pierwsza przyczyna, ty bądź ostatecznym skutkiem. Przeżuj to sam, a potem wypluj.

*

Dupa pozostaje dupą i nie objawia niczego nowego oprócz większego lub mniejszego, bardziej lub mniej zwartego, ale zawsze gówna.

*

– Ale dlaczego to takie smutne?

– Bo wesoło już było.

– A kiedyś będzie znowu wesoło?

– Tak.

– A kiedy?

– Jak przestanie być smutno.

*

Śnieg. On idzie. Dziwi się swoim ciężkim krokom. Okazuje się, że jest spychaczem. Spychaczem na ilustracji w książce dla dzieci.

*

– Mam do ciebie prośbę?

– Proś, a będzie ci dane.

– Napisz testament.

– Oczywiście.

– Kiedy umrzesz?

*

Nazwij to po imieniu. Zegarek, który dostałeś, jest ustawiony na sto lat. Tyle musi wystarczyć i nie da się przekłamać. Nie da się przemilczeć, że jest taki a taki dzień, godzina zawsze taka. Można jednak zostać. Drzwi zamknąć od środka. Okna nie otwierać i ust. Z premedytacją nie odbierać telefonu. Abonent jest niedostępny. Proszę nie próbować później. Proszę nie próbować w ogóle. Proszę się odpierdolić.

*

– A słyszał pan o tym facecie, co to umarł od zapiekanki? Normalnie kupił sobie w Żuczku zapiekankę, co to z serem żółtym i pieczarkami taka długa. No i facet piekarnik se elegancko nagrzał, żeby se podgrzać tą zapiekankę. No i se ją podgrzał. Ketchupu nie żałował. A ketchup miał pikantny, taki droższy, w słoiku. I se pomyślał, że się teraz nawpierdala tą zapiekanką. I wziął pierwszego gryza, a tu chuj. Coś go, kurwa, w gardle zakłuło, krwią plunął, potem w brzuchu jakby igły wpierdolił i po chłopie. Bo się okazało, że w tej zapiekance drut był. Normalny jebany drut metalowy. Takie buty.

*

– Czy widziałeś kiedyś zapis stu kolejnych uderzeń pulsara CP 1919?

Jestem niedostrojony. Celowo zbliżam się i oddalam. Krok w przód i krok w tył. Pomiędzy jest to, co zwą hałasem. Mylą się, bo to są misternie poukładane migreny. Od subtelnych pęknięć, rozszczepień i wstrząsów, aż po zupełny rozkład, który dzwoni w uszach jak ciężkie kolczyki lub czereśnie. Celowo zbliżam się i oddalam. Krok w przód i krok w tył. Sprzęgam z napotkanym przypadkowo psem, a nawet między mną a tobą. Na gładkim jeszcze przed chwilą lustrze, pojawiają się celnicy i rozstawiają swoje szlabany. Rozchodzą się jak uderzeniowa fala, płosząc listonosza, skrzynkę pocztową, list i rękę, która go pisze. Poprzekręcaj we mnie te właściwe gałki i pokrętła. Albo odłącz od prądu.

*

Postanowił mieć jakiś cel. Posiadanie celu jest zajebiste – to oczywiste. Codziennie po przebudzeniu zaczynał trening żonglerki piłeczkami tenisowymi. – Teraz żongluję dwiema – powiedział. – Ale za miesiąc będę żonglował czterema.

*

– Boję się psychopatów – powiedziała – Raz przydarzyło mi się coś takiego nocą na dworcu. Stałam sama w poczekalni. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie. Stoję tak sobie – wątła, niebaczna, rozdwojona w sobie – aż tu nagle podchodzi do mnie psychopata. Podchodzi do mnie i zaczyna stukać dłonią w moją głowę. Ja się przesuwam, próbuję odejść, podbiegam nawet, a on idzie za mną i dalej mnie w głowę stuka. Do dziś jak stoję na dworcach w nocy, to mi się wydaje, że ktoś stuka mnie w głowę. Boję się psychopatów.

*

– Co tam słychać?

– Nie wiem. Dawno tam nie byłem.

*

Urosły kamienie jak kości. Teraz kruszeją na dzikich plażach. Krzemień miesza się z wapniem. Nie dostrzeżesz różnicy. Wszystko jest wymieszane i wstrząśnięte. To nie pańskie Martini, panie Bond.

*

Dziś wezmę od was wszystkie ulotki. Choć mam dłonie suche jak pustynia i nie ma miejsca na tanie, szybkie, łatwe książki, kredyty, dziewczęta. Dziś nie zapomnę nakarmić głodnego dziecka, stymulując wskazującym palcem brzuch pajacyka. Dziś szczególnie pozwolę się zatrzymaćkażdemu świadkowi Jehowy.

– Czy wie pan, że nadchodzi koniec świata?

– Nadchodzą również kolejne wybory. Spojrzenia kandydatów są inne niż wtedy, kiedy nie wiedzą, że patrzę.

Dziś wykrzyknę nawet Hare Kryszna, Hare Rama, Hare Delma, Hare Ola, Hare Tina! Transcedentalna wibracja pobudzi moją świadomość. Zaschniętą i ciemną jak brudny strup. Dziś wsiądę do tramwaju i pojadę bez obaw. Nie czuję się jak Jonasz ani Judasz. Nie wątpię i nie zdradzam.

*

Las po drugiej stronie rzeki ulepiony jest ze skojarzeń czarnych jak grochy na spódnicy Cyganki. Gdy idziesz nocą przez most, słyszysz jak gada, wyciąga swoje konary i grozi długim palcem. Jeśli wyszepczesz jeszcze kilka słów, zostaniesz tutaj z nami na dobre. Będziemy odtąd opowiadać sobie te same opowieści. Jedna po drugiej. W tę i z powrotem. Nam nigdy się nie nudzi, nie dłuży, nie męczy i nie dusi taka pętla. Nazajutrz gazety, kaznodzieje i gołębie będą opowiadać bajkę o chłopcu, który wybrał się w podróż tak długą, że już w połowie drogi zabrakło mu języka w gębie. Zabrakło mu butów i nóg, które go poniosły. Nazajutrz wszyscy będą znali prawdę, choć nikt się nie ośmieli. Będą kręcić się w kółko jak pies, który goni własny ogon.

*

Wybuch gazu w kopalni. Dziewięć jamników uwięzionych, trzydzieści cztery nie żyją. W kopalni wołowiny trwa akcja ratownicza. Pod ziemią uwięzionych jest tam dziewięć jamników. W poniedziałek w kopalni doszło do wybuchu. Do tej pory na powierzchnię wydobyto trzydzieści cztery jamniki. W akcji uczestniczy kilkaset pudli. Sekretarz generalny Zjednoczonej Partii Jamników mówi, że najważniejszym zadaniem jest teraz przewietrzenie korytarzy oraz wypompowanie z nich wódy. Nasz kolejny krok to poszukiwanie jamników na poziomie 666. Musimy zmierzyć się tam z dużą koncentracją oparów marihuany, których poziom w części korytarzy sięga aż 55 procent – mówi Jamnik Jamnikowicz, starszy referent w kopalni, dodając, że akcja ratownicza, niezależnie od zagrożenia, prowadzona będzie aż do zlokalizowania wszystkich uwięzionych jamników. – Będziemy prowadzić akcję aż do odnalezienia wszystkich jamników. Nikogo nie pozostawimy pod ziemią – dodaje Jamnik Jamnikowicz. Już teraz wiadomo, że jamnik odpowiedzialny za bezpieczeństwo kopalni, w dniu katastrofy nie zjechał nawet pod ziemię. Agencja Prasowa Jamnik Press podaje również, że kopalnia działała nielegalnie. Licencję na wydobycie wołowiny właścicielom kopalni odebrano rok temu.

*

– Teraz czas na prozę życia.

– A co to jest?

*

Opowiedział, jak przygotowuje się do wakacyjnego wyjazdu. Zawsze zabiera ze sobą strzelbę.

– Strzelba to konieczny ekwipunek – powiedział. – W przypadku, gdyby grupa ludzi starała się nas atakować, kule gazowe mogą skutecznie rozbić tłum. To mało standardowe na wyjazd, ale konieczne. Wywołuję u ludzi emocje i te dobre, i te odwrotne reakcje, na które musimy być przygotowani.

*

Śnieg w meczetach, śnieg na cmentarzach, śnieg pod pomnikiem Armii Czerwonej. Budzik w komórce bezlitosny jak biegunka. Dźwięki Gonna Fly Now o czwartej nad ranem to może nie najlepszy pomysł. Koniec snu i zwycięskiego pojedynku, który toczył właśnie z Dolphem Lungrenem. A na jawie piździ, nie ma to tamto, Syberia cud malina, git majonez, malaga tiki taki i kasztanki. Całe ciepło, które próbował uwięzić w mieszkaniu, i tak uciekało, wyciekało jakimiś dziurami, szparami, szczelinami. Zaraz potem rozpuszczało się gdzieś w powietrzu, rozrzedzało się i znikało w tym przeraźliwym chłodzie. Pokój, kuchnia. Pokój, łazienka. Pokój, kuchenka gazowa. Pokój, jajko. Pokój, lodówka. Pokój, majonez. Pokój, chleb. Pokój, herbata. Żeby chociaż miał fotel, do kurwy nędzy, jakiś wygodny fotel. Znudziło mu się to plastikowe, ogrodowe krzesło. A na jawie piździ, nie ma to tamto, Syberia cud malina, git majonez, malaga tiki taki i kasztanki. Znudziło mu się to ogrodowe krzesło, znudziły mu się gry i zabawy, stracił resztki stadnego instynktu. Wódka w parku wypita albo zachód słońca. Zwłaszcza zachód. Był zatem do dyspozycji duchów. Nie miał żalu, nie miał pretensji, nie miał ochoty. A na jawie piździ, nie ma to tamto, Syberia cud malina, git majonez, malaga tiki taki i kasztanki. Z niewiadomych powodów administracja budynku założyła plomby i blokady na grzejnikach na klatce schodowej. To byłaby szansa. Gdyby nie te jebane plomby, odkręciłoby się na maksa i zaprosiłoby się ten ciepły zaduch do siebie. Jeśli byłoby trzeba, to nawet odstąpiłoby się mu ogrodowe krzesło. Samemu usiadłoby się na wersalce i czekałoby się, aż ten śnieg się roztopi albo go wywiozą na Madagaskar. Ale ile można czekać. W końcu – jak powiada jeden z ludowych mędrców – po co dalej pić to samo piwo, kiedy czujesz, że uleciał gaz. A z tego śniegu gaz uleciał. Wyszedł na klatkę schodową z mocnym postanowieniem zerwania administracyjnych plomb i blokad. Precz z komuną, precz z wrogami ludu, precz z wolnymi związkami zawodowymi i Pocztą Polską. Precz. Precz. Precz. A na jawie piździ, nie ma to tamto, Syberia cud malina, git majonez, malaga tiki taki i kasztanki. Zerwał w pizdu plomby i blokady i odkręcił grzejniki na full. Żar z rozgrzanego ich brzucha buchnął. Buch – jak gorąco! Uch – jak gorąco! Puff – jak gorąco! Uff – jak gorąco! To było jak ostatnia pieczęć apokalipsy. Nie tylko w mieszkaniu zapanowały tropiki. Żar ogarnął cały budynek i wylał się z zawartością nocnika na ulice. Opanował dzielnicę po dzielnicy. Śnieg konał w konwulsjach. Odwilż brutalnie wzięła miasto, a ono natychmiast puściło się z innymi miastami, roznosząc tę mokrą dżumę. Justyna Kowalczyk i Adam Małysz porzucili narty na polu chwały i dołączyli do procesji biczowników, którzy w całym kraju nawoływali do skruchy i nawrócenia. W ciągu tygodnia odwilż uwolniona
z komunalnych grzejników opanowała już wszystkie kontynenty. Unia Europejska, Organizacja Narodów Zjednoczonych, NATO, a nawet PZPN ogłosiły początek końca świata. Tymczasem winowajca siedział w swoim plastikowym, ogrodowym fotelu, patrząc, jak wszystko cieknie i tonie. Pokój, kuchnia. Pokój, łazienka. Pokój, kuchenka gazowa. Pokój, jajko. Pokój, lodówka. Pokój, majonez. Pokój, chleb. Pokój, herbata. Ale się narobiło. Podłość ludzka nie ma granic. Woda. Woda. Woda. Woda.

*

Boże, mój syn pojechał na swój pierwszy w życiu obóz. Pojechał z obcymi dziećmi, dzwoniłam, sprawdzałam, czy sobie radzi. Nauczył się samoobrony, został sam w lesie na kilka godzin z kolegami, mieli tylko sznur, musieli zbudować szałas, nosze, by przenieść człowieka. On uwielbia adrenalinę, na pewno wróci z jakimiś uszkodzeniami.

*

Wsiadł do nocnego autobusu. Zajął ostatnie wolne miejsce, obok pogrążonej we śnie brunetki. Autobus ruszył i w jego bebechach panowała ciemność. Wszyscy pasażerowie spali, więc kierowca zgasił światła. Nie był senny, ale pragnąc za wszelką cenę zaadaptować się do panujących warunków i atmosfery, przymknął oczy i próbował wodzić sen na pokuszenie. Brunetka, nie otwierając oczu, chwyciła jego dłoń. Zdziwił się, lecz nie zaprotestował. Poczuł, że brunetka wsunęła jego dłoń w swoje majtki. Zdziwił się, lecz nie zaprotestował. Brunetka prowadziła jego dłoń tak, jak chciała, i tam, gdzie chciała. Zrobiło się mokro i lepko. Brunetka przez cały czas milczała i nie otwierała oczu. Po niedługim czasie brunetka wyprężyła się delikatnie na siedzeniu, westchnęła, po czym rozluźniła się i opadła na fotel. Wciąż milczała i nie otwierała oczu. Poczuł, że brunetka wyciągnęła jego dłoń ze swoich majtek i odrzuciła od siebie. Zasnęła. Tym razem naprawdę. Zdziwił się, lecz nie zaprotestował. Autobus jechał dalej, w jego bebechach panowała ciemność.

*

– Poproszę worek ziemi. Tej ziemi.

*

Postanowił wrócić do show biznesu. Opowiada nie tylko o pracy, lubi też publiczne wyznania na temat swojego związku. W grudniu zeszłego roku został ojcem chłopca, którego urodziła mu narzeczona, szkolna koleżanka jego poprzedniej dziewczyny – zakonnicy, równie chętnie jak on udzielająca wywiadów. Opowiedziała już między innymi o życiu z facetem, który ją rozpieszcza – gotuje, zmywa, uciera malinki, robi mięska i przynosi kolację do łóżka. Okazuje się jednak, że nie zawsze jest tak sielankowo. U niego wszystko musi być idealnie, idealny porządek. Czasami jest to uciążliwe dla dzieci. Ostatnio wziął dziecku kabanosa z ręki i pokroił go na kawałki na tarasie, bo wszystko wybrudzi. Powiedziała mu, że przecież to jest suchy kabanos, ale nie słuchał jej. Krzesełka muszą być poustawiane pod specjalnym kątem. Trzeba zapamiętać, na którym przecięciu na panelach to krzesełko jest ustawione. Wszystko musi być idealnie.

*

Gdy zamykał oczy, zaczynały szeptać. Usta zrosły mu się we śnie, więc nie miał prawa głosu.

– Daj głos, daj głos! – Podaj ten śliski, wszędobylski patyk. Sam widzisz, że nic z tego nie wyjąkasz ani nie wyliżesz. Czubek języka za przewodnika. Po słodkich, bardzo słodkich ścieżkach. Innych smaków nie znamy, za wszystkie serdecznie przepraszamy, prosimy o pokutę i jędrny sutek.

Rechot. Jak żaby w stawie, w którym tonie nie od dziś. Chwytając się każdej rzeczy, która nie jest jego.

*

Kulminacją jego kariery była sprawa matki Heleny z Zadupia, w którą był zaangażowany od samego początku. Teraz, jak widać, znów zatęsknił za obecnością w mediach. Pokusił się nawet o... strzyżenie na wizji. Oczywiście w tradycyjnym dla siebie stylu.

– Inspirowałem się stylem amerykańskich policjantów – powiedział.

*

– Co to za plama? – zapytała uczestniczka wycieczki przewodniczkę, która nienawidziła wycieczek, a tym bardziej odpowiadania na pytania, które uważała, za wkurwiającą klątwę wpisaną w życie przewodników wycieczek.

– To jest plama po krwi – przewodniczka próbowała załatwić sprawę szybko, ucinając temat jak napletek w trakcie obrzezania. Ale uczestniczka wycieczki należała do tych, którzy jak już kupili bilet, jak wydali na niego te „cienszko zarobione piniądze”, to się byle czym nie zadawalają, bo chcą na tym swoim bilecie, jak na jakimś jebanym dywanie Alladyna, latać, póki im się od piruetów i odpowiedzi nie zrobi niedobrze.

– A skąd ta krew tutaj? – uczestniczka wycieczki rozpoczęła taniec posiadacza biletu, któremu się należy, który zapłacił i chce.

– To było tak, że on stał tutaj, jak ta ławka teraz, i podszedł do niego ten drugi i obrażać zaczął matkę jego i popychać go raptownie też – przewodniczka wstąpiła na suchej przestwór opowieści. – I on wiedział, że pewnie znowu się zacznie, że albo będzie musiał uciekać, albo znowu go bić będą. Do tego wokoło ludzie. I wtedy pękło w nim coś. Wziął za kark go złapał. Tamten się szamotał i zdziwiony był. A potem po prostu pierdolnął jego głową o tą ścianę, aż jucha poszła. Poszła jucha i zaczęła wnikać w tynk, w ścianę, wgryzać się tak silnie, że jej żadne środki przez lata wywabić nie mogły i jako ta plama, na murze tym historycznym pozostała, ku uciesze gawiedzi.

*

Znudziło go to wszystko. Przejadło, wyjałowiało, spowszedniało, weszło w poczet porzuconych smaków i zabaw. Zalogował się na swoje konto i zaczął powoli wypełniać formularz wystawienia przedmiotu na sprzedaż. Miał aparat Zorka 5, dodał nawet kilka zdjęć. Przypatrywał się im przez chwilę. Wyglądały nierzeczywiście – oczywiście. Krótki opis. Parę zdań. Licytacja od złotówki, bez ceny minimalnej. Tylko odbiór osobisty. Płatność przy odbiorze. Aukcja bez żadnych dodatkowo płatnych bajerów. Reszta jest czekaniem. I czkaniem, bo zaczęła męczyć go czkawka, zupełnie jakby ktoś o nim intensywnie myślał, a może nawet rozmawiał. Poczekamy, zobaczymy – mawiał jeden facet, aż oślepł i nic nie zobaczył. Komunikat na ekranie komputera: Sprzedałeś przedmiot za złotówkę. To wystarczy nawet na dziesięć pudełek zapałek. Wystarczy, by ułożyć mały stosik całopalny. Tylko chuj wie, co na nim spalić. Dzwonek do drzwi. No tak, odbiór osobisty. – To ja wygrałem aukcję – powiedziało ono. Ono z miejsca pierdolnęło go w twarz. Potem poprawka z buta prosto w krocze. Kilka szybkich ruchów. Ruchów posuwistych oczywiście. Ono stanęło nago przed lustrem. Jest ok. Teraz jestem gościem, niech tak będzie. Jeden zet to nie majątek. On rzucił się na łóżko, będąc już postacią nieokreśloną, rozmytą i generalnie śpiącą po całym tym kurestwie i opowieściach. – Masz, co kupiłeś – rzucił, kładąc głowę na pożółkniętej od tytoniowego dymu poduszce. – Teraz spierdalaj z łaski swojej.

*

– Ale co z głową?

– Nasyp kolejowy jest pusty.

– Ale gdzie jest głowa?

– Zabrali ją.

– Po co?

– Teraz jest głową państwa. Państwo potrzebuje głów. Państwo często traci głowę.

*

Zamykanie systemu luftów.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Jurzysta, allegro, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 97

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...