Nowy Napis Co Tydzień #009 / Ballada o biegnących piekarzach
To jest czysty surrealizm. Trzej piekarze
przypadkowi, do zakwasu i do drożdży
lewe ręce. W wielkie formy powlewali
hałdy ciasta śnieżnobiałe, pozlepiały się im
palce obu dłoni. Uciekali przez piekarnię,
z wieży szczytu patrzył strażnik i kierował
ku nim lufę karabinu. Oni przez ściereczki
siwe, przez gałgany, rękawice, wyjmowali
z pieców własne krągłe życie.
Uciekali przez piekarnię, do piekarni kołatali:
stuku-puku o północy, stuku-puku. Tu
wypieka się bochenki, tutaj chleby rodzą
piece, do piekarni białej weszli w spodniach
w pasy. Uciekali z bladą twarzą, w chmurze
mąki pogrążeni wyrabiali nowe ciasto
pod księżycem.
Za piekarnią świat jest niemy, ciche pole,
las marcowy. Uciekali przez zagony i przez
miedze. W ślad za nimi obłok mączny
i na niebie bochen świeci, biegli w ciemność,
biegli w ciszę za tym chlebem, aż drewniaki
pogubili i na ziemi się pokładli, i posnęli
snem kamiennym pod kołaczem.
Uciekali przez piekarnię w świat szeroki,
w świat daleki, o świtaniu podrywali się
do biegu. Aż dobiegli do krainy, gdzie
piekarzy wyłapują ciemne draby i wtrącają
ich do lochu. Zamiast mąki czarna sadza,
zamiast bochnów twardy węgiel, w sztolniach
sennych skałę kują kominiarze.
Przed sąd nocą ich wiedziono, przed oblicze
smołowane, i na zimnych wciąż sadzano ich
kamieniach. Potem łąką pochód cieni z pieśnią
nigdy nie słyszaną odprowadzał ich na miejsce
spoczywania. Oni ziemię przytulali, ziemię
krągłą jak bochenek, znakiem krzyża ją żegnali
i płakali. w sen o mące powpadali
niby w przepaść dobroczynną, rosło ciasto,
lecz na niebo wzeszedł węgiel.
Utwór pochodzi z tomu „Łączka”, Arcana, 2013.