31.03.2022

Nowy Napis Co Tydzień #145 / Komiks będzie trwał

Michał Chudoliński: Zacznijmy od początku, z racji tego, że zagranicą jest Pan praktycznie nieznany (niesłusznie i niesprawiedliwie). Dlaczego komiks? I czym by Pan określił tworzenie dla „Świata Młodych”? Czym było to pismo w komunistycznej Polsce?

Tadeusz Baranowski: Urodziłem się pod koniec drugiej wojny światowej. Mój ojciec był artystą rzeźbiarzem, więc siłą rzeczy od dziecka miałem kontakt ze światem sztuki (malarstwo, rzeźba, architektura i tym podobne). Głównie poprzez wydawnictwa książkowe stojące w bibliotece ojca. Natomiast nie miałem żadnego kontaktu ze sztuką komiksu. Komiksu po prostu wtedy w Polsce nie było, nie istniał. Był w ówczesnej komunistycznej Polsce przedstawiany jako symbol zła, przejaw zwyrodniałej amerykańskiej sztuki i amerykańskiego imperializmu. Była to końcówka życia Stalina, tępiono przejawy imperializmu, a w sztuce królował socrealizm, dla którego wzorcem była socrealistyczna sztuka ZSRR. Dopiero po śmierci Stalina polscy komuniści nieco poluzowali obostrzenia, między innymi dotyczące komiksu, był to rok 1956. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem nielicznie czarno-białe komiksowe paski, publikowane na ostatniej stronie w lokalnych gazetach.

Pamiętam, że zostałem zauroczony tymi historyjkami z „dymkami” i jak każdy dzieciak wycinałem je z gazet, wklejałem do zeszytów i czasem kolorowałem kredkami. Niebawem ukazało się także pierwsze komiksowe pismo w powojennej Polsce zatytułowane „Przygoda”, pojawiły się również całostronicowe opowieści z dymkami w różnych tygodnikach. Ale po dwóch latach ponownie uznano komiks za przejaw zgnilizny moralnej Zachodu i „Przygoda” oraz generalnie komiksy przestały się ukazywać.

Jednak najdziwniejsze było to, że przez ten cały czas komiksy były drukowane w harcerskiej, bardzo skromnej gazetce pod tytułem „Świat Młodych”. Były tam one jednak wykorzystywane do celów propagandowych i może dlatego były tolerowane. „Świat Młodych” to była gazeta harcerska nastolatków, w której przede wszystkim realizowano jedynie słuszne zalecenie PZPR skierowane do młodzieży, ale swój sukces zawdzięczała właśnie dzięki drukowanym na jej łamach opowieściom komiksowym. Dzięki komiksowi pismo przetrwało wszystkie trudne lata i upadło dopiero, gdy pod koniec lat osiemdziesiątych do Polski wkroczył wolny rynek ze swoimi nigdy w Polsce niewydawanymi, licznymi publikacjami komiksowymi, wykańczając naszą lokalną, słabowitą polską konkurencję. Młodzi polscy czytelnicy zachłannie rzucili się na nieznane im dotąd historyjki z dymkami, będące do tej pory poza ich zasięgiem. Gazetka przestała się ukazywać, ale jej legenda i kult nadal twa i powraca w licznych publikacjach na jej temat. U fanów tego gatunku. Gdy w roku 1973 powstał projekt wydawania tej gazetki w kolorze i na lepszym papierze, poproszono mnie wówczas o zrobienie jej nowego layoutu. Wtedy zaczęła się moja przygoda z rysowaniem historyjek obrazkowych. Byłem wówczas absolwentem Wydziału Malarstwa ASP w Warszawie, miałem już za sobą kilka indywidualnych wystaw, ale redakcji „Świata Młodych”, która wiedziała o moich wcześniejszych zainteresowaniach komiksem, udało się mnie namówić do współpracy i do narysowania mojego pierwszego komiksu.

O ile pamiętam, jeszcze w trakcie studiów artystycznych znał się Pan z młodym wtedy Grzegorzem Rosińskim. Nawet był taki okres, kiedy konkurowaliście ze sobą o możliwość tworzenia komiksów na rynku frankofońskim. Jakby Pan opisał swoją relację z twórcą Thorgala?

Z Grzegorzem Rosińskim przyjaźniliśmy w czasach, gdy jeszcze mieszkał w Polsce. Oczywiście komiks był „łącznikiem” tej znajomości. Nie jest natomiast prawdą, że ja z Rosińskim konkurowałem na rynku frankofońskim. Rosiński miał już tam w jakimś sensie ugruntowaną pozycję i zupełnie inne możliwości współpracy. Jeszcze mieszkając w Polsce, rysował już Thorgala, współpracując ze znanym belgijskim pisarzem i scenarzystą (Jeanem Van Hamme’em). Wprowadzenie stanu wojennego w Polsce w 1981 roku i wynikające z tego faktu utrudnienia w kontaktach zawodowych zmusiły Rosińskiego do wyjazdu i zamieszkania za granicą.

Do Brukseli pojechałem na jego zaproszenie, ale celem tego wyjazdu początkowo miało być malowanie koloru (blaudruków) do rysowanych przez niego Thorgala i Yansa. I początkowo tak było, pomalowałem mu ich pewną liczbę. Przypadek jednak sprawił, że będąc w redakcji „Tintin”, pokazałem im tam kilka moich plansz humorystycznych i następnego dnia niespodziewanie czekał na mnie w redakcji do podpisania kontrakt dotyczący współpracy. Rosiński stwierdził, że wobec tego powinienem ją kontynuować i iść własną drogą. Przez pewien czas bardzo mi w tym pomagał.

Ja i Rosiński jesteśmy dwiema różnymi osobowościami komiksowymi. On jest jednym z najlepszych rysowników realistycznych na świecie, ale jednak jego praca była zawsze uzależniona od dostarczonego mu scenariusza napisanego przez scenarzystę. Nie mam tak dobrego jak Rosiński warsztatu, natomiast byłem zawsze sobie sterem i żeglarzem, autorem abstrakcyjnych scenariuszy i rysunków, z trudem dawałem się naginać do robienia czegoś, co mi nie odpowiadało. Co później, niestety, wielokrotnie okazywało się utrudnieniem przy współpracy z wydawcą obcojęzycznym i nie tylko.

Jest Pan mistrzem komiksowym, jeśli chodzi o kompozycje plansz oraz dbałość w kreowaniu swego świata przedstawionego. Nawet śmiem twierdzić, że praktykował Pan światotwórstwo na długo przed wprowadzeniem tego pojęcia w przemyśle gier. Jakie jest Pana podejście do światotwórstwa komiksowego? Jak zabiera się Pan za rozrysowanie swoich przedziwnych światów?

Zawsze mówię do artystów, aby uwolnili głowę od schematycznego myślenia. Konstruuję obrazy abstrakcyjne, stosując moje własne środki wyrazu i to samo robię z komiksem. Szukam ciekawszych rozwiązań kompozycji rysunkowych, różnych od tych znanych, tradycyjnych.

Moje specyficzne dzielenie jednego rysunku na wiele rysunków w jednej planszy było kiedyś sporym zaskoczeniem i do dzisiaj moi fani nadal postrzegają to jako coś, po czym jestem rozpoznawalny. Dzisiaj to może nie jest żadne odkrycie, ale czterdzieści lat temu wnosiło coś nowego do polskiego komiksu.

Jaki ma Pan stosunek do humoru? Czym on jest dla Pana?

Lubię każdy rodzaj humoru, zarówno tego będącego rozrywką, jak i tego, który jest lekiem na trudne życiowe chwile, ale z wiekiem, obserwując otaczającą nas rzeczywistość, jest mi coraz mniej do śmiechu. Słyszałem, że podobno ludzie depresyjni, a ja taki jestem, mają duże poczucie humoru. Ja mam do siebie i do tego, co robię, duży dystans i, patrząc na siebie z dystansu lat, też mam niezły ubaw.

O ile wiem, stworzył Pan niedawno swoje ostatnie komiksy – O zmrokuBezdomne wampiry – i są to historie humorystyczne. Czy trudno tworzy się obrazkową komedię w czasach politycznej poprawności, kiedy tak łatwo kogoś obrazić?

Stworzyć komiks nawiązujący do polityki jest bardzo łatwo, ponieważ politycy są sami w sobie często postaciami śmiesznymi i groteskowymi. Dlatego w jednym z moich komiksów, nawiązującym do polityki, głównymi postaciami są dwa wampiry. Dialogi, które te wampiry wygłaszają w komiksach O zmrokuBezdomne wampiry są często właśnie z języka polityki wzięte. Natomiast nigdy nie zastanawiałem się, czy ktoś się z tego powodu obrazi, czy nie i nie zwracałem uwagi na tak zwaną „poprawność”. Oczywiście w państwie policyjnym są specjalne służby od wyszukiwania wątków, które takie państwo lub jego przywódcę ośmieszają. U zakompleksionych ludzi małego formatu krytyka zawsze wywołuje wściekłość. Ale też sami cenzorzy bywają często na tyle głupi, że nie rozumieją abstrakcyjnych scenariuszy. Bywa też i tak, że węszą podstęp w każdym zdaniu, nawet jeśli nie ma ono nic z krytyką sytemu wspólnego. W konsekwencji na przykład mściwość niedowartościowanego polityka objawia się potem w blokowaniu artysty na rynku sztuki. I tego już doświadczyłem.

Skąd Pan czerpie inspiracje? Jaki jest fundament, artystyczne źródło, z którego Pan czerpie?

Nic się nie bierze z próżni. Wszystko to, co się wokół mnie dzieje, moje zainteresowania, doświadczenia życiowe przekładają się później na to, co tworzę. Uwielbiam przyrodę, zwierzęta, interesuję się astronomią, archeologią, biologią i tym podobnymi. Hodowałem egzotyczne ryby i rośliny. Grałem jazz na fortepianie. Tak więc te doświadczenia były później wykorzystywane twórczo do narysowania jakiejś historii lub namalowaniu obrazu.

W latach 1984–1986 pracował Pan w Belgii, rysował Pan między innymi dla Jeana Dufaux. Podbój rynku belgijskiego niestety się nie powiódł… Co się stało?

Abstrakcja języka mojego komiksu spowodowała, że pojawiły się problemy z ich tłumaczeniem na język francuski. A nie ukrywam, że scenariusze drukowanych w tygodniku „Tintin” komiksów były dosyć proste i naiwne. Nie trzeba było jakoś specjalnie się wysilać, aby myśli w nich zawarte rozumieć. Były to historyjki z rodzaju: BUMS! i TRACH! Moje scenariusze zmuszały czytelnika do myślenia.

Miałem przez pewien czas znakomitego tłumacza, lektora z Instytutu Francuskiego w Warszawie i on doskonale z tłumaczeniem moich tekstów dawał sobie radę. Były akceptowane bez uwag w redakcji „Tintin”. Jednak gdy lektor z powodów zawodowych musiał przerwać ze mną tę współpracę, okazało się, że nie mogę znaleźć nikogo na jego miejsce. W Belgii pojawił się wówczas u Rosińskiego przemiły człowiek o nazwisku Jean Dufaux. Był on wtedy początkującym scenarzystą, stawiającym pierwsze kroki w tym zawodzie i on zaproponował mi wtedy współpracę. Problem był jednak w tym, że do jego scenariuszy potrzebny był ktoś rysujący komiksy realistycznie. Przez pewien czas „naginałem się” do takiego sposobu rysowania i może w końcu rozwinąłbym umiejętności w tym kierunku, ale byłem jednak bardzo niezadowolony z faktu, że robię coś wbrew sobie. Szukałem więc nadal kogoś jeszcze na tamtejszym rynku i rozpocząłem współpracę z młodym, znakomitym scenarzystą o nazwisku Michael Bom. On rozumiał mnie, a mnie bawiły jego zabawne pomysły. W międzyczasie narysowałem do magazynu „TinTin” epizod humorystyczny o Thorgalu, wykorzystując, a w zasadzie wiernie kopiując, rysunki Grzegorza Rosińskiego z postacią jego bohatera. Ówczesny redaktor naczelny tygodnika uznał, że potrafię świetnie rysować realistycznie, nie zrozumiał, że był to tylko zręczny pastisz. I zaproponował mi współpracę. Chciał, abym kontynuował realistyczną serię jego albumów według jego scenariuszy. Odmówiłem, ponieważ uznałem, że przekracza to moje aktualne umiejętności. Myślę, że naczelny uznał odmowę za jakąś osobistą obrazę i od tego momentu moja współpraca z pismem przestała się układać. Zaczęło się od utrudniania mojej świetnie układającej się współpracy z Michaelem Bomem. Byłem coraz bardziej zniechęcony tą nieprzyjazną atmosferą, negatywnymi recenzjami od czytelników z lubością publikowanymi w piśmie przez naczelnego i postanowiłem przerwać ten dziwny układ. Tymczasem Rosiński miał dla mnie coraz mniej czasu, był już prawdziwą gwiazdą i ja postanowiłem to zakończyć, wracając do Polski. Jakiś czas jeszcze Jean Dufaux przysyłał do mnie swoje scenariusze, ale ja już nie podejmowałem się ich rysowania. Miałem jeszcze pięcioletni kontrakt z wydawcą, ale moje rzeczy, mimo iż były opłacane, trafiały tylko do szuflady.

Jak wtedy pracowało się dla belgijskiego „komiksowa”? Czy jest to zupełnie inna mentalność? Jak ją Pan wspomina?

Nie chcę się wypowiadać na temat mentalności belgijskiego „użytkownika” komiksów. Byłem przybyszem ze Wschodu i byłem w sumie wdzięczny za początkowe przychylne przyjęcie mnie do tego zamkniętego, hermetycznego świata stolicy komiksu europejskiego. Dostałem się do niego przypadkiem, w tamtym czasie każdy by mi tego zazdrościł. Znalazłem się w znakomitym towarzystwie znanych i hołubionych w Europie twórców komiksu i to powinno mi zrekompensować niepowodzenie. Myślę, że być może wykazałem się jednak zbyt małym uporem w dążeniu do celu. Interesowało mnie też wiele rzeczy z innych dziedzin sztuki i w sumie jestem winny takiemu obrotowi sprawy.

Proszę powiedzieć coś o relacjach z fanami. Pańskie zabawy językiem polskim, gry słowne mają od lat swoje wierne audytorium. Czy ma Pan w zanadrzu jakieś zabawne anegdoty dotyczące wielbicieli Pana historii?

Mam w Polsce liczne grono wiernych fanów i przyjaciół, którzy wspierali mnie w trudnych chwilach. Gdy przerywałem rysowanie komiksów na długie okresy czasu, bezustannie namawiali mnie do powrotu do tej pracy. To były długie okresy przerw, ale co jakiś czas zaczynałem wszystko od nowa. Mam też za sobą długą przerwę wydawniczą. Myślałem, że oznaczał całkowity brak zainteresowania moją osobą i moją twórczością u wydawców. Wydawcy zachłysnęli się możliwością kupowania tanich licencji z całego świata i taki jak ja wolny strzelec przestał być dla nich atrakcją. Ale pięć lat temu pojawił się na rynku młody człowiek, który postanowił założyć nowe wydawnictwo, zaczynając od wydania mojego pierwszego starego komiksu z roku 1979. Nie bardzo wierzyłem, że mu się to uda i że osiągnie sukces. Ale nastąpił nieoczekiwany renesans moich albumów. W ciągu ostatnich pięciu lat zostało wydanych i sprzedanych na polskim rynku około czterdziestu tysięcy egzemplarzy moich wznowień i nadal jest na nie zapotrzebowanie. Moje stare plansze komiksowe były niedawno wystawione w Paryżu.

Wiele powiedzeń i tekstów z moich komiksów przeszło do językowego obiegu wśród młodzieży i dorosłych czytelników. Są osoby, które pisały prace magisterskie na temat języka używanego w moich scenariuszach, widziałem też tatuaże wydziergane na nogach i rękach moich fanów, rowery oklejone moimi rysunkami. Ostatnio też ktoś zaproponował umieszczenie fragmentów rysunków na specjalnie szytej serii odzieży.

Skąd w ogóle miłość do języka polskiego? Jest Pan molem książkowym? Czytelniczym patriotą?

Jestem z pokolenia, które nie znało Internetu i smartfonów. Nie czerpało wiedzy z Google’a, tylko czytało książki. Miałem dobrych nauczycieli języka polskiego w szkole. Moje pokolenie, będąc pokoleniem zamkniętym w ramach panującego systemu totalitarnego, wyrabiało sobie swój własny język porozumiewania się i omijania przeszkód, które system wytyczał. Myślę, że używanie podtekstu w różnych sytuacjach naszego ówczesnego życia miało wpływ na to, jak potem sam pisałem i świat absurdu widziałem.

Patrząc na Pana relacje z wydawcami i redaktorami, chyba mogę wysnuć podejrzenie, że jest Pan nieco „awanturny” (wydawcy belgijscy, relacje z redaktorem „Relaxu”)…

Zawsze uważałem, że jeśli „ktoś” kogoś do czegoś zatrudnia, jakiegoś fachowca od czegoś, na przykład hydraulika, programistę komputerowego, lekarza czy autora powiedzmy od komiksów, to ten „ktoś” powinien tej osobie zaufać, a nie zaczynać od pokazywania, że się w sumie na tym fachu zna lepiej. „Ktoś” bez poprawiania wszystkich i wszystkiego może czuje się niedowartościowany. Pracując w redakcjach jako dyrektor artystyczny, współpracowałem z rysownikami, których wybierałem do współpracy i z góry akceptowałem ich twórczość.

Jeśli ktoś mnie namawiał do rysowania komiksu w jakimś piśmie, a potem mi mówił, jak mam ten komiks narysować, to od razu rezygnowałem z takiej współpracy. Próbę czasu przeszły tylko te moje komiksy, w których nie pozwoliłem grzebać nikomu. Tak, były takie czasy, że potrafiłem nie podpisać umowy wydawniczej tylko z powodu sugestii zmiany (ni z tego, ni z owego) mojego abstrakcyjnego tytułu do albumu. Oczywiście tytuł mógł być ten lub inny, ale ja na jego wymyślaniu spędziłem wiele godzin i nie było powodu by szukać dziury w całym. Nadal tak postępuję, pomimo że czasem z tego powodu coś tracę.

W 2012 roku chciał Pan odejść, poświęcić się malarstwu, tworzyć sztukę współczesną. Co Pana motywowało? I dlaczego zdecydował się Pan jednak wrócić z nowym albumem?

Po uzyskaniu dyplomu z dziedziny malarstwa byłem tak zwanym „dobrze zapowiadającym się” malarzem. Miałem sporo wystaw w prestiżowych miejscach. Zaczynałem być doceniany i nagradzany. Jednak rzeczywistość zmuszała mnie także do pracy zarobkowej. Ponieważ w zasadzie umiałem wszystko w dziedzinie grafiki użytkowej, zacząłem pracować jako grafik w różnych pismach. Praca ta poległa przede wszystkim na tworzeniu layoutów i projektowaniu typograficznym. Mówiłem sobie, że malarstwo odstawiam tylko na chwilę i że zaraz do niego wrócę. Potem był „Świat Młodych” i zaczęło się rysowanie komiksów. Szło mi dobrze, więc powrót do malowania się odwlekał. Trwało to prawie czterdzieści pięć lat. Powróciłem jednak po tak długiej przerwie, ucząc się prawie wszystkiego od nowa. Ciężko pracowałem przez ostatnie dwanaście lat. Stworzyłem przez ten czas około dwustu dużych, przestrzennych, abstrakcyjnych obrazów. Pracuję, nie patrząc, czy osiągnę teraz jakiś sukces, bo wszystko w sztuce uległo zmianom. Jakiś czas temu udało mi się sprzedać duży obraz przez amerykańską galerię sztuki Saatchi Art, kolekcjonerowi z Waszyngtonu. Nadal maluję.

Do narysowania jeszcze jednego albumu – Naukowa to jest kwestia, znowu się zjawiła bestia – namówili mnie – jak zwykle – moi fani, którzy chcieli, abym narysował cokolwiek. Dodatkowo zachęciło mnie to, że moje wznowienia cieszą się nadal dużą popularnością. Doszedłem do wniosku, że mógłbym spróbować jeszcze coś narysować w przerwach, gdy nie maluję. Trwało to długo, ale ten album leży gotowy. Wydawca czeka, a ja mam tam do zrobienia jeszcze kilka drobiazgów i nigdzie mi się nie spieszy. Jest to album dla dzieci. Prosta, fabularna opowieść, trzeci album kończący przygody małych ludzików zamieszkujących trawy i dziuple.

Jak opisałby Pan życie artysty w Polsce? A zwłaszcza artysty komiksowego?

Myślę, że obecnie życie artysty komiksowego w Polsce i na świecie jest podobne. Chyba że ktoś osiągnął wielką sławę i sukces jeszcze za życia. Ale to są wyjątki. Jeśli chce się być artystą komiksowym, to trzeba poświęcić na to całe swoje życie i czas, bez względu na wynikające z tego tytułu korzyści. Kilku najlepszych i najbardziej przedsiębiorczych polskich rysowników nawiązało współpracę z wydawcami ze świata. Można powiedzieć, że osiągnęli sukces, nie wiem, czy finansowy, ale żyją z rysownia komiksów i to samo w sobie jest sukcesem. Wielu rysowników mojego pokolenia już nie żyje albo zajmują się komiksami w chwilach wolnych, bo muszą pracować, aby żyć. Szkoda, bo są to wybitni twórcy tego gatunku.

Co Pan sądzi o sztuce komiksowej współcześnie? Sądzi Pan, że komiks ma przyszłość jako medium?

Komiks będzie trwał nadal z powodzeniem. Zaczyna być modny. W Polsce są ludzie mający pieniądze, którzy na aukcjach kupują oryginalne plansze, traktując to jako inwestycję na przyszłość. Komiks będzie też nadal wykorzystywany – z racji swojej popularności – do propagandy, reklam, będzie wykorzystywany w szkolnych podręcznikach, będzie też bazą do wielu produkcji filmowych. Notabene w najbliższym czasie zostanie wyprodukowany pełnometrażowy film animowany (DiplodocusFilm jest w trakcie realizacji (https://wojwaw.com/movies/podroz-smokiem-diplodokiem/). Otrzymał dofinansowanie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Informację o filmie można znaleźć: https://wojwaw.com/en/movies/diplodocus/ [dostęp: 3.02.2022] – przyp. red.[1] Wojtka Wawszczyka [produkcja: Human Ark]), którego podstawą jest moja komiksowa twórczość.

Wśród Pana najważniejszych komiksów można odnaleźć pastisze historii superbohaterskich i horroru, zwłaszcza opowieści o wampirach. Skąd to umiłowanie do nadprzyrodzonych sfer?

Trzeźwo stąpam po ziemi, ale nie wszystko jest takie proste, jak się ludziom wydaje. Sam doświadczyłem zdarzeń, które mógłbym traktować jako zdarzenia paranormalne, widziałem dwukrotnie UFO, wierzę, że otaczający nas wszechświat kryje więcej tajemnic i jeszcze nie raz nas zaskoczy. Jeśli przetrwamy jako gatunek.

Rozumiem, że polski codzienny absurd to dobra pożywka humorystyczna, tak jak niegdyś dla Barei?

Polski absurd nie ma końca, powraca bezustannie od lat, jak w jakimś wehikule czasu. I ja to też widzę często w swoich komiksach, kiedy wyciągam jakąś historyjkę narysowaną czterdzieści lat temu i ona pasuje jak ulał do dzisiejszej rzeczywistości.

Jakby Pan zdefiniował „polską duszę” z Pana perspektywy jako artysty?

Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Świat się bardzo zmienił i my, jako naród, też się zmieniliśmy. Niekoniecznie na lepsze. Populizm i demagogia wkroczyły ostatnio do naszego życia i ja jestem tym faktem głęboko rozczarowany. Nie spodziewałem się, że coś takiego może się jeszcze zdarzyć pod koniec mojego życia. Zawsze byłem wolnym człowiekiem i czuję obecnie zagrożenie dla mojej wolności. Nie wiem, jaka jest teraz polska dusza.

Jakie ma Pan plany na przyszłość?

Nic szczególnego nie planuję. Przez całe moje życie praca był dla mnie priorytetem i tak pewnie zostanie do końca. Chciałbym się jeszcze ostatecznie zrealizować jako artysta malarz.

Wspominał mi Pan, że zapraszano Pana do Nowego Jorku. Zamierza Pan promować swoją sztukę za granicą? Osobiście bardzo temu kibicuję.

Owszem, ostatnio często dostaję takie zaproszenia. Widzę, że moje malarstwo jest zauważane, ale poza Polską. Miło by było mieć wystawę w Galerii na Manhattanie. Ale bycie artystą jest obecnie zarezerwowane dla ludzi bogatych, co mnie akurat nie dotyczy. W Polsce zresztą większość artystów jest w podobnej sytuacji.

 

Wywiad ukazał się pierwotnie w „The Comics Journal”

https://www.tcj.com/i-was-always-my-own-man-an-interview-with-tadeusz-baranowski/

okładki komiksów Tadeusza Baranowskiego

 
Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tadeusz Baranowski, Michał Chudoliński, Komiks będzie trwał, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 145

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...